Doszedłem ostatnio do wniosku, że istnieje błędny stereotyp, według którego zniszczenia stolicy powstały głównie lub dopiero na skutek Powstania Warszawskiego, jakby z winy samych warszawiaków, samych ofiar, a nie już we wrześniu 1939 r. Te wrześniowe zostały jakby wymazane z pamięci... Była sobie okupacja, niemiecki porządek, ludzie szmuglowali i dawali sobie ogólnie jakoś radę i dopiero jak wybuchło Powstanie 1944 r. nastąpiła katastrofa...
Ciągle pozostaję pod wrażeniem przeczytanej tydzień temu małej gabarytowo, ale jakże wielkiej w sensie duchowym, książki. Odkryłem ją zupełnie przypadkowo, gdy wściekły po wyjściu z sądów (byłem zupełnie bez sensu powołany na świadka w sprawie, o której nic wiedzieć nie mogłem) wstąpiłem do pobliskiej księgarni, przypadkiem dostrzegłem stolik z promocją książek historycznych, a miła ekpedientka doradziła mi, bym jeszcze poszperał na półkach, a tam wśród opasłych tomów, była ta drobna książczyna. Gdy ją wyłuskałem, ekspedientka żachnęła się, że ta książka nie jest wyjątkowo objęta promocją. Nie szkodzi, powiedziałem, i tak ją wezmę. Chodziło o "Dziennik obrońcy Warszawy" - dziennik wrześniowy majora Zdzisława Żórawskiego...
Jak to wojskowy, dziennik prowadził regularnie i skrupulatnie, dokumentując zdarzenia i emocje tamtych dni. Z tych zapisków wyziera wyrafinowany plan działań niemieckich: bombardowania miały na celu zniszczenie po kolei mostów, magazynów żywności, zasobów wody - Filtry przy Koszykowej, szpitali, obiektów kultury, w końcu łączności telefonicznej i nadajników radiowych. I tylko bombardowanie dzielnicy żydowskiej burzy tak logiczną listę priorytetów. Zbrodnia ludobójstwa dokonywana była przez Niemców na ludności cywilnej już od pierwszych dni wojny.
Major Żórawski opisuje bombardowanie mostu Poniatowskiego, gdzie 8 września zginął mój dziadek. Mój ojciec był wówczas małym chłopcem, ale już pracował jako gazeciarz. Gazeciarze szybko potem przerzucili się z roznoszenia gazet na przenoszenie amunicji do pierwszych linii, na obrzeżach miasta.
Szpital praski został zbombardowany pomimo rozłożonych na dachu i dziedzińcu widocznych oznaczeń z czerwonym krzyżem. Zburzona została Marszałkowska i niemal całe Śródmieście, a place i skwery zamieniały się z dnia nad dzień w cmentarze. Patrząc dziś na plac Trzech Krzyży wyobraźmy sobie, że cały teren przed kościołem św. Aleksandra był pokryty świeżo usypanymi grobami. Podobnie na skwerze przed kościołem św. Anny, na Krakowskim Przedmieściu. Po wojnie dopiero ekshumowano te groby i przenoszono je na Powązki. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że mieszkańcy Warszawy już od września musieli żyć w ruinach, zgliszczach i jednym wielkim cmentarzu. Idąc ulicą trzeba było ostrożnie stąpać, wybierając te płyty chodnikowe bez narysowanych krzyżyków, bo z braku miejsca zabitych chowano wprost pod nimi.
Szybko zaczęło brakować chleba, w ogóle żywności i wody. Setki osób czekało z wiaderkami w kolejkach po wodę, były długie ogonki na ulicy Bielańskiej. Ponieważ studni było zbyt mało ludzie czerpali wodę nawet ze stawu w Parku Ujazdowskim. Zabite konie były od razu na ulicach rozbierane przez głodujących warszawiaków. Jednak najgorsze przyszło 24 i 25 września: "Warszawa od wczoraj przeżywa piekło. Rozpoczęło się ono nalotem przeszło stu dwudziestu bombowców, które jak wielkie kruki zleciały się ze wszystkich stron nad miasto. Nie zdążono ogłosić alarmu, jak już setki bomb pokryły wszystkie dzielnice. W oka mgnieniu Warszawa stanęła w chmurach dymów eksplozji i pożarów." To wtedy już Niemcy zbombardowali i spalili Śródmieście, całą Starówkę z katedrą św. Jana, św. Annę, Zamek Królewski, Teatr Wielki... Wszystko, co ważne, co kochane, serce Warszawy i serce Polski.
Major Żórawski wielokrotnie powraca do kwestii odpowiedzialności za przegraną, choć sam był jednym z niewielu, którzy zagrożenie przewidzieli wcześniej. Powtarzam sobie za nim zdanie: "Nikt z nas nie ma prawa się tłumaczyć, że nie był winien temu co się stało." I dalej; "Wina jest wspólna, wspólna jest pokuta i współny musi być nowy wysiłek." Wojna dopiero się zaczynała, wojna obronna, obronna i nie mógł, nie pownien sobie z tego czynić zarzutu ani major Żórawski, ani żaden polski generał. Ani za tak zwaną "klęskę wrześniową" Warszawy, ani za "kampanię wrześniową" poza Warszawą.
Niemcy już od początku stosowali przemyślaną propogandę nazywając napaść na Warszawę zdobywaniem "twierdzy Warszawa". Lecz Warszawa nie była twierdzą, tylko zwykłym miastem z ludnością cywilną. Kolejne pokolenia dziedziczą tamte zniszczenia i cierpienia. Nie miałem dziadka, babcia powróciła z robót w Niemczech ciężko chora i wkrótce zmarła, mój ojciec i jego rodzeństwo musieli chować się w biedzie, pod bombami, a ja nie mam rodzinnych pamiątek, bo kamienica, gdzie mieszkała moja rodzina przemieniła się w stertę gruzu. I to nie z winy stryja, który był w AK i w Powstaniu...
Gorąco polecam:
Mjr Zdzisław Żórawski, "Dziennik obrońcy Warszawy"; idea, wstęp i przypisy - Tomasz Szarota; Warszawa, 2011, Oficyna Wydawnicza RYTM, 159 stron, cena 27 zł
„Jedenaście dni temu dość mało znany bloger Mieszczuch7 napisał bardzo ciekawą notkę p.t. "Nowy mur - warszawski". Jako pierwszy zauważył on, że dzięki stalowym barierkom Pałac Prezydencki zaczął przypominać warowną twierdzę. Porównał on to do muru oddzielającego Żydów od Palestyńczyków oraz do wysokich płotów, które rozdzielają katolików i protestantów w Belfaście. Później także inni publicyści /n.p. Johny Pollack/ czynili podobne porównania, ale Mieszczuch7 był pierwszy. Jego poprzednia notka o ataku na niezawisłość Rzecznika Praw Obywatelskich też była bardzo interesująca. Warto zaglądać na ten blog.” elig, 28.08.2010
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura