Termin wielokrotnie obiecywany i przekładany budzi zrozumiałe oczekiwania z jednej i irytację z drugiej strony. Tym, że publikacji "podkomisji" Macierewicza nie było na 10.04 nikt rozsądny nie powinien być zaskoczony.
Bynajmniej nie dlatego, że jakiegoś tam "raportu" nie ma. Raportu "podkomisji" nie ma, bo zgodnie z prawem być go nie może.
Przypomnijmy może na czym polegał manewr Macierewicza, jako szefa MON przy powoływaniu tego ciała. Prawo wymaga wobec członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych posiadania określonych kwalifikacji potwierdzonych stosownymi dyplomami. Takich kwalifikacji skaptowana na Salonie czy przy pomocy nadpobudliwych małżonek trupa Macierewicza z czasów tzw. zespołu parlamentarnego nie posiada. Nawet jeśli ktoś posiada tam jakieś wykształcenie to od betonu masywnego, architektury i Bóg raczy jeszcze wiedzieć czego jeszcze. Czyli tej radosnej zbieraniny zespołu skutecznie mącącego Polakom w głowach w czasach gdy PiS był w opozycji nie dało się bezpośrednio przemycić do KBWLLP na państwowy garnuszek. Dlatego, bez oparcia w prawie, powstał kulawy dziwoląg nazwany "podkomisją". Gdzie ta radosna czeradka mogła być opłacana z podatków Polaków symulując rzeczową pracę i odwracając przez to uwagę od faktycznej bezczynności powołanej do ścigania przestępstw prokuratury.
Z tym że do wydania raportu z postępowania powypadkowego uprawniona jest jedynie KOMISJA, a nie jakieś koło gospodyń wiejskich pod jej auspicjami byłego ministra.
I tu (zapewne) leży kot pogrzebany, że nikt z prawdziwej KOMISJI się pod tym zbiorem urojeń z internetowej łapanki podpisać nie chce, a i samo ministerstwo obawia się blamażu nie mniejszego niż ten który wywołała w cywilizowanym świecie sama katastrofa w której polska załoga uskuteczniła książkowego CFIT-a.
W końcu taki raport musiałby zostać opublikowany i zostałby oceniony przez zainteresowane organy i pilotów na całym świecie. Wygląda na to, że nie ma ochotników na taką sławę.
