w Krakowie odbędzie się spotkanie zorganizowane przez nasz kwartalnik wspólnie z
oraz podyskutować na ich temat, także z jednym z ich twórców.
Przychodzi rok 1939 i „Bagnet na broń”. Być może po latach niezliczonych PRL-owskich akademii „ku czci” nie jesteśmy w stanie docenić w pełni jego rytmu, jego siły, tego dynamitu, który w nim zapisano. Ale wiosną „roku pamiętnego” był najgłośniejszym zawołaniem, najdonioślejszym dzwonem budzącym rodaków w obliczu nieuchronnego już zagrożenia. To czyste poetyckie mistrzostwo! To odezwa do narodu pisana wierszem, to prawdziwa pieśń bojowa. Utwór dał początek bogatej liryce wojennej, nie tylko samego Broniewskiego, ale i innych poetów tworzących w tym okresie, stał się sztandarem tej poezji. Jednocześnie pokazuje, jak wierny był Broniewski swoim przekonaniom: lewicowca i gorącego patrioty.
Są w ojczyźnie rachunki krzywd,
obca dłoń ich też nie przekreśli,
ale krwi nie odmówi nikt:
wysączymy ją z piersi i z pieśni.
Cóż, że nieraz smakował gorzko
na tej ziemi więzienny chleb?
Za tę dłoń podniesioną nad Polską –
kula w łeb!
Podczas ogłoszonej jeszcze w sierpniu mobilizacji nie został powołany. We wrześniu wyrusza na rowerze w poszukiwaniu swojego 1 pułku piechoty Legionów. W Warszawie pozostawia byłą żonę Janinę, córkę Ankę oraz obecną towarzyszkę życia, Marię Zarębińską i jej córkę Majkę, z którymi mieszkał od 1938 r.
42-letni Broniewski, zawsze wysportowany i krzepki, doskonały pływak i rowerzysta, jak rasowy kolarz przemierzy trasę z Warszawy przez Lublin, Lwów do Tarnopola. W kampanii wrześniowej nie wystrzeli już jednak żadnego naboju.
***
Trafił do sowieckiego Lwowa, gdzie zaczyna zapisywać kolejną heroiczną kartę patriotycznego życiorysu. Od początku oddaje na usługi polskiej sprawy swój wielki talent poetycki. Powstają słynne wiersze „Syn podbitego narodu...” i „Żołnierz polski”, gdzie poeta odreagowuje traumę klęski wrześniowej. Ale są też celne i ostre fraszki, które recytują wszyscy w „wyzwolonym” Lwowie:
Byłby Grunwald i Płowce
Gdyby nie te bombowce
I gdyby nie te czołgi,
Które przyszły znad Wołgi.
i
Jak wspominają niektórzy, nie chciał zostać koncesjonowanym „przywódcą” społeczności polskiej we Lwowie, w czym zastąpiła go Wanda Wasilewska. To wszystko nie uszło uwagi ani bolszewikom, ani nacjonalistom ukraińskim. Broniewski jest solą w oku okupanta. W efekcie 23 stycznia 1940 r. w wyniku prowokacji zostaje wraz z grupą innych polskich literatów aresztowany pod zarzutem chuligaństwa.
Przetrzymywany w sowieckich więzieniach we Lwowie i w Moskwie, w końcu trafia do Saratowa. Nigdy nie stracił ducha i swą postawą wielokrotnie dawał wsparcie współwięźniom. Aleksander Wat wspomina, że Broniewski umieszczony na pięć dni w sowieckim karcerze, przez ten czas chodził po celi wojskowym krokiem i wyśpiewywał na całe gardło wszystkie pieśni legionowe, jakie znał. Wypuszczony na mocy amnestii w sierpniu 1941 r., od razu zgłasza się do formowanego wojska polskiego. Jego wiersz „Rozmowa z historią” lapidarnie i z charakterystycznym dla niego sarkazmem podsumowuje ten czas:
Bo skoro na całym świecie,
jak nie wojna to stan wojenny –
Historio powiedz mi przecie:
po diabła tu kiblujemy?
Rewolucyjny poeta
ma zginąć w tym mamrze sowieckim?!
Historio, przecież to nietakt,
ktoś z nas po prostu jest dzieckiem!
Zostaje korespondentem pisma „Polska”, wydawanego przez Ambasadę Polską w Kujbyszewie. I choć w tym czasie w Kujbyszewie przebywali działacze koncesjonowanego Związku Patriotów z Wandą Wasilewską paradującą w mundurze sowieckiego pułkownika, Broniewski nie ma żadnych wątpliwości, gdzie jest jego miejsce. Odzywa się w nim stary wiarus, chce dostać przydział do jednostek liniowych. Otrzymuje go, ale trudny charakter i scysje podczas ewakuacji z ZSRR sprawiły, iż droga frontowa podczas tej wojny nie była mu pisana. Zostaje redaktorem technicznym dwutygodnika wojskowego „W drodze” z siedzibą w Jerozolimie.
***
Powstają wówczas piękne wiersze, pisane w Palestynie i wydane w 1943 r. w tomiku „Bagnet na broń”. Przeżycia ostatnich lat, rozstanie z najbliższymi, dramat września, więzienie i później gorzkie rozczarowanie sowieckim komunizmem sprawiły, że Broniewski poczuł się bardzo zagubiony. Jego zaangażowanie lewicowe zawsze było bardziej szczerą i impulsywną reakcją na spotykaną niesprawiedliwość i krzywdę niż spójnym światopoglądem, podbudowanym ideologicznie. Teraz sam stłamszony przez sowieckie samodzierżawie, świadomy ogromu zbrodni dokonywanych pod czerwonymi sztandarami, czuł, że nie ma żadnego punktu zaczepienia. Teraz już tylko chce wracać do Polski, chce ją jeszcze raz zobaczyć. W wierszu „Mniejsza o to” czuć zupełną rezygnację:
A co mnie to tam obchodzi,
jak w Ameryce rodzi,
jaka w Anglii jest demokracja
i co Roosevelt je na kolację.
Ja chcę kiedyś na Żoliborzu
usłyszeć jak szumią topole
i jak świerszcze ćwierkają w zbożu,
i jak śpiewa niezżęte pole,
/.../
a potem – niech już Sikorski
o Polsce stanowi z Kotem...
Ja po prostu chcę wrócić do Polski,
mniejsza o to co będzie potem.
Kolejny tomik wojennych wierszy ukazuje się w 1945 r. i nosi tytuł „Drzewo rozpaczające”. Trudno o bardziej zwięzłe podsumowanie tematów, które zawiera. Broniewski, coraz bardziej tęskniący za krajem, ciężko przeżywa jego krwawą okupację. Do tego dochodzi aresztowanie drugiej, ukochanej żony Marii przez gestapo i wiadomość o jej śmierci w Auschwitz. Nie sposób wymienić wszystkich wartościowych wierszy z tego okresu, tak wiele ich powstało, wspaniałych, smutnych i refleksyjnych. Choćby „Ballady i romanse”, „Middle East” czy „Sen”.
Broniewski nie popada jednak zupełnie w melancholię i nadal wspiera walkę najlepiej, jak potrafi: pisząc wiersze. Strofy „Monte Cassino” drżą i pulsują tym samym co przed laty rytmem, zaangażowaniem i odwagą:
Nasze granice naszli znienacka,
słupy graniczne zewsząd zrąbali...
Idzie Kresowa, idzie Karpacka
w dymie eksplozji, w huku batalii.
/.../
Idzie Karpacka, idzie Kresowa,
walą armaty, trzeszczą spandauy.
Tu nam nie ujdzie, tu się nie schowa
wróg uzbrojony w broń doskonałą.
Idzie Kresowa, idzie Karpacka,
każda bojową chrzęszcząc maszyną.
My was znajdziemy, choć po omacku,
w Monte Cassino! W Monte Cassino!
***
Koniec wojny zastał go w Palestynie. W czerwcu 1945 r. wyjeżdża do Anglii. Nie wraca od razu do Polski, do której przecież tak tęsknił w wierszach. Jednak w listopadzie okazuje się, że Maria Zarębińska przeżyła Oświęcim i jest w Łodzi. Decyzja wydaje się oczywista: Broniewski natychmiast wraca, żeby być z rodziną. Ogromna radość, że żyje ta, którą uśmiercił już w swoich wierszach, trwa jednak krótko. Maria, wycieńczona kacetem, pomimo wyjazdu na leczenie do Szwajcarii, umiera w 1947 r.
Broniewski jest pokonany przez los i bezbronny wobec całej machiny propagandowej, jaka uruchamia się w kraju. Staje się powoli sztandarem, plakatem, twarzą nowej władzy. Jego życiorys i twórczość redukuje się do lewicowych poglądów i wierszy o tematyce robotniczej. Z twórcy poezji rewolucyjnej przeistacza się powoli w poetę piszącego wiersze pełne poparcia dla nowego ustroju. Wiersze przez to słabe, mdłe, bez wewnętrznej siły, niezdolne do poderwania odbiorców. Jest tego zupełnie świadomy, ale zbyt słaby, żeby oprzeć się pokusom i przywilejom, jakie zapewniają mu komuniści. Pieniądze, splendory, willa, kontakty – to wszystko sprawia, że Broniewski nie widzi możliwości i nie chce zerwać z nowym ustrojem.
Pogłębiają się jego problemy z alkoholem, od którego nigdy nie stronił. Butelka wódki staje się jego nieodłącznym towarzyszem. Nie było w nim fałszywej skromności. Uwielbiał wieczory autorskie i świetnie recytował własne wiersze. Choć później był niemal cały czas zamroczony alkoholem, nie zrezygnował z tych spotkań, które trwały praktycznie do końca jego życia. Wszyscy, którzy go znali, a było ich bardzo wielu, podkreślali bezpośredni sposób bycia i bardzo życzliwy stosunek do ludzi.
W 1949 r. pisze poemat „Słowo o Stalinie”. Do końca nie można mieć pewności, czy było to świadectwo jego serwilizmu, czy też naiwności. Najpewniej pychy, czystej, mocnej, pychy twórczej, do której się zawsze przyznawał, i która nigdy nie wprowadzała go w zakłopotanie. Uważał ten poemat za bardzo dobry warsztatowo. Zresztą nie tylko on. Znani poeci, jego znajomi, mieli podobne zdanie. Antoni Słonimski pisał w swoim „Alfabecie wspomnień”: Poezja Broniewskiego wytrzymała próbę czasu i pomimo początkowych szykan i przejść ponurych doczekała się sławy i uznania oficjalnego. Rytm, fraza jego strofy ma wszelkie zalety estradowe. Jest to poezja niejako wojskowa, oparta na rozkazach i wskazaniach. Celna i oszczędna, oparta raczej na asonansach niż na rymach. Świetne rzemiosło pozwoliło mu na zamówienie napisać dobrze zły poemat.
ii
Po tajnym referacie Chruszczowa, Broniewski z bólem wycofał „Słowo o Stalinie” z publikowanych zbiorów swoich wierszy.
***
W 1951 r. wydaje kolejny tomik zatytułowany „Nadzieja”. Okazuje się, że zwrot w kierunku liryki przeżyć wewnętrznych, podniesienie do rangi tematu swojej melancholii, smutku i poczucia zagubienia – ratuje jego poezję. Powstają utwory chwytające za serce szczerością, jak „Do umarłej” czy „Bezsenność”.
Ostatni akord jego tragicznego i barwnego życia rozpoczął się 1 września 1954 r. Tego dnia nagle umiera ukochana córka Anka. Do dzisiaj nie ma pewności, czy śmierć miała podłoże samobójcze, czy była tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Broniewski przeżył załamanie nerwowe. Aż do śmierci będzie pisał refleksyjne wiersze – współczesne treny skierowane do zmarłej. Jednym z najpiękniejszych jest „Firanka”:
Otworzyłem okno, a firanka
pofrunęła ku mnie,
jak Anka
w trumnie.
Biała firanka, błękitne zasłony,
zaszeleściło...
O! pokaż mi się od tamtej strony!
Jesteś? Jak miło!...
Jak miło... jak miło... jak strasznie,
moja miła...
Ja już chyba nie zasnę...
Firanka?... Czy tyś tu była?
Jeszcze w 1956 r. zbiera wiersze w jeden tom zatytułowany „Anka”. Jeszcze dokonuje przekładów, jeszcze otrzymuje nagrody, ale ma świadomość, że życia zostało mu coraz mniej. Gaśnie z pełną świadomością, choć zamroczony alkoholem, w którym nieustannie topił dosięgające go tragedie. Umiera 10 lutego 1962 r.
***
Cytowany już Mieroszewski tak pisał dalej w paryskiej „Kulturze”: Różni ludzie, którzy nigdy nie upadli, ale również nigdy nie wznieśli się ponad przeciętny poziom – rzucają błotem na Broniewskiego za jego odę do Stalina i „kłanianie się rewolucji radzieckiej po polsku czapką do ziemi”. Przyjaźniłem się z Broniewskim i wolałbym, aby owych wierszy nie napisał. /.../ Polacy marzą o wierszach wykutych z marmuru i w chwili śmierci gotowych do umieszczenia na cokole. Faktem natomiast jest, że wielcy poeci przeważnie nie są intelektualistami, są natomiast słabi, bezkrytyczni, wpływowi, życiowo niezaradni. /.../ Pamiętam – choć już chyba upłynęło ponad dwadzieścia lat od owej letniej jerozolimskiej nocy, kiedy Broniewski czytał nam w swoim pokoju „Kasztan”. Słyszałem wówczas ów wiersz po raz pierwszy. Chłodny dreszcz trząsł mną jakby wiatr skądś powiał, wstydziłem się tej reakcji przed samym sobą, bo wydawała mi się aintelektualna i prymitywna. Ale czy poezja, która starsza jest od nauki i uładzonego intelektu – nie ma jakichś powiązań z tym, co w nas jest pierwotne i pierwsze? Dlatego autentyczna poezja nie potrzebuje karty tożsamości. Odbiorca natomiast wie czy jest tą, za którą się podaje. Wielka poezja liryczna Broniewskiego przetrwa. I żadna „lokomotywa dziejów” nie zdoła jej stratować.
iii
Rafał Biernacki
i Ja jestem kamień. Wspomnienia o Władysławie Broniewskim, Wydawnictwo Domena, Warszawa 2002, s. 213.
ii Antoni Słonimski, Alfabet wspomnień, PIW, Warszawa 1975, s. 28.
iii „Kultura” (Paryż) nr 4/1962.