Żarty żartami, happening happeningiem, ale w tej wesołkowatej formie ulicznych protestów – co niby lepsze od tępej wściekłości - jest pewien poważny dysonans.
Bo wzrastające przy ich okazji zagrożenie epidemiczne, odbierane jest jako odległe i nierzeczywiste. A słuszność wolnościowego protestu takie ryzyko jakoby usprawiedliwia. Gorzej, że równie nierzeczywistym i abstrakcyjnym stają się masowe już zgony w przepełnionych szpitalach, w których - i przed którymi - dzieją się dantejskie sceny. A w takiej sytuacji protest, jeżeli już, to powinien być poważny.
I odruchowo broniąc się przed upiorną, zwykle instrumentalną i tandetną (choć często w przebogatej oprawie), salonową manierą czynienia na każdym kroku podobnych zestawień, nie sposób się opędzić od wspomnienia sławetnej karuzeli, kręcącej się przy dźwiękach skocznej muzyki przed murem płonącego warszawskiego getta …