kemir kemir
1251
BLOG

Włoska robota

kemir kemir Euro 2020 Obserwuj temat Obserwuj notkę 69

Lubię filmy "lekkie, łatwe i przyjemne" toteż sporą przyjemność sprawił mi film "Włoska robota". Historia o  napadzie doskonałym ( prawie) świetnie wpisuje się w sukces reprezentacji Italii na dopiero co zakończonym Euro. Szajka Manciniego "ukradła" sprzed nosa Anglików cenne trofeum Mistrzów Europy i stolicę europejskiego futbolu umiejscowiła w Rzymie. Skok stulecia.


Czy świeżo upieczeni Mistrzowie Europy, wymyślili coś nowego , czy wymyślili futbol na nowo? Nie, bo wszystko już było: spontaniczna polska husaria Kazimierza Górskiego, futbol totalny Holendrów z Johannem Cruyffem, czy duński dynamit "gangu Olsena" ( nie tego z kultowej komedii). Ale Włosi ponownie pokazali i udowodnili, że rację bytu ma tylko futbol radosny, kreatywny, oparty na entuzjastycznej zespołowości, zgraniu i umiejętności bawienie się piłką. Wystarczyło popatrzeć na reprezentantów Italii jak śpiewają, a właściwie przeżywają całym sobą melodyjny hymn swojej ojczyzny, żeby wskazać ich jako zwycięzców, dla których nie istnieje żadna niemożliwość.

Zakończone już Euro 2020 było jednym z najpiękniejszych wielkich turniejów piłkarskich w historii. Wszystkie właściwe mecze fazy pucharowej i większość grupowych, były kapitalnymi widowiskami z czysto kibicowskiego punktu widzenia. Co prawda wyrafinowani eksperci futbolowej sztuki, mogą kręcić nosem przy omawianiu poziomu niektórych meczów, ale nawet najbardziej wybredny kibic, czy nawet tylko niedzielny oglądacz piłki nożnej dostał to, czego oczekuje: mnogość goli, sytuacji, walkę na całej szerokości i długości boiska, parady ( chociaż też babole) bramkarzy, radość i łzy, emocje i wreszcie prawdziwą oprawę dźwiękową dobiegającą z mniej lub bardziej zapełnionych trybun.


Niby nic nowego, bo - powtórzę - wszystko już było. Ale jednak ten turniej pokazał, że po pierwsze, po drugie i po trzecie, piłka nożna to gra zespołowa - indywidualności i wielkie gwiazdy może mają moc wygrywania jakiegoś pojedynczego meczu, ale na pewno nie turnieju. Co więcej, te gwiazdy błyszczą tylko wtedy, kiedy są tylko elementem czegoś większego, czyli zespołu zdeterminowanych ludzi, którzy mają ten sam cel, pragnienia i ambicje. Jeżeli tych ludzi spaja swoim autorytetem i osobowością właściwy człowiek pełniący funkcję trenera- selekcjonera, to o sukces nie jest trudno. Roberto Mancini Mistrzów Europy budował od zera, właściwie od zera absolutnego, sklecając drużynę z resztek po upadłym catenaccio, pogrążonym w beznadziei włoskim futbolu, przeżywającym największy kryzys w swojej historii. We wrześniu 2018 reprezentacja Polski w debiucie Jerzego Brzęczka zremisowała  w Bolonii z Italią 1:, będąc drużyną lepszą w przekroju całego meczu. To pokazuje jaki progres zrobił Mancini, jak tytaniczną pracę wykonał, wspinając się na piłkarski Olimp drużyn reprezentacyjnych. Można? Można. I to bez wielkich gwiazd, pokroju Cristiano, Lewandowskiego, Benzemy, Mbappe, De Bruyna, czy Kane'a. Dopiero to Euro tworzy legendę Donnarummy, Spinazzoli'ego, Veratti'ego, czy Jorginho. Nie wspominając już o drugiej młodości Bonucci'ego i Chielini'ego, którzy na tym turnieju przeszli samych siebie i połozyli chyba kres rozważaniom o wieku czynnego piłkarza. Że brutale i kombinatorzy? Owszem, ale oni nawet najpodlejsze uczynki obrońców, czynią z takim wdziękiem i klasą, że nie sposób ich nie kochać.


Ale Włosi, z Mancinim i jego sztabem szkoleniowym nie są sami. Sens futbolu jako gry zespołowej bez gwiazd potwierdzili Duńczycy, Szwajcarzy, Austiracy, Czesi, Węgrzy, po części nawet Hiszpanie czy  Ukraińcy. Pokazali, że mając tylko piłkarskich rzemieślników, prowadzonych przez równych Manciniemu wizjonerów i zakochanych w swoim fachu zapaleńców, da się grać i pięknie i skutecznie. Potwierdzili,  że siła skutecznego futbolu tkwi z zespołowości i starym jak świat powiedzeniu, że w jedności siła. Porażkę poniosły reprezentacje bazujące na wyrachowaniu, minimalizmie i zasadzie gry na zero z tylu, a z przodu coś wpadnie. Francuzi wpadli tylko w sidła własnego samouwielbienia, Niemcy nie istnieją jako drużyna, podobnie zresztą jak Portugalia czy Belgia. W jakimś stopniu to zlepki sław,  konstrukcje sklecone z wybitnych piłkarzy i rzemieślników, które jednak rozsypują się w warunkach "bojowych".   Osobne zdanie trzeba poświęcić Anglii, która dysponując świetnymi, ofensywnymi piłkarzami, zdecydowała się na grę defensywną, do bólu wyrachowaną właśnie na wspomnianej wyżej zasadzie. Tym bardziej to dziwne, bo nikt tak jak Anglicy nie był podobnie mocno faworyzowany przez UEFA - łącznie z grą u siebie, ( podczas gdy inni latali po całej Europie oraz części Azji) i skandalicznym sędziowaniem w półfinale z Danią. Jest też potężny niesmak po zachowaniu angielskich kibiców, których wczoraj próbowali zdystansować angielscy piłkarze, wyrażając pogardę dla zdobytych srebrnych medali. Dla kontrastu warto przypomnieć zachowanie wielkiego przegranego finału Ligi Mistrzów, trenera Pepa Guardioli, który srebrny medal ucałował i cieszył się nim tak, jak złotym.


Na koniec trzeba wspomnieć o naszej nieszczęsnej reprezentacji. Wymaga to właściwie odrębnej notki, ale pierwsze, co bije po oczach, to dystans jaki dzieli nas od czołówki. To już nie jest przepaść, ale już rów mariański, przy czym najbardziej smutne jest to, że my nie mamy wcale gorszych piłkarzy od Danii, Szwajcarii, Austrii czy Czechów. Natomiast zdecydowanie nie mamy drużyny. Znajdujemy się w jakimś absurdalnym przekonaniu, że skoro mamy Lewandowskiego, to z definicji jesteśmy "zajebiści" - wystarczy tylko dogrywać piłki do najlepszego napastnika na świecie. Skutki tego absurdu obserwujemy od kilku lat, bo przegrywamy wszystko, co możlwe. I śmiem twierdzić, ze dopóki nie zrozumiemy, że i najlepszy napastnik świata w drużynie jest tylko jednym z jedenastu trybików maszyny funkcjonującej na boisku, dopóty będziemy w futbolu przegrywami. Nie wiem też, czy bezdyskusyjnie wybitny piłkarz, jakim jest Robert Lewandowski jest równie wybitnym kapitanem i liderem drużyny. Przecieki z szatni Nawałki, Brzęczka i teraz Sousy, temu przeczą. Jednak reprezentacji Polski najbardziej potrzeba kogoś w rodzaju Manciniego, trenera wizjonera - bossa i lidera z wiedzą oraz zdolnościami do wytworzenie tego fantastycznego team spirit, które nacechowało szczególnie Włochów i Duńczyków. Czy takim facetem jest Paulo Sousa? Nie wiem, ale wiem, że kiedy zobaczę Polaków śpiewających Mazurka Dąbrowskiego z taką pasją, jak robią to Włosi przy swoim hymnie, będziemy w stanie wygrywać z każdym. Na razie uczmy się włoskiej roboty. 


kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport