Na początek dwa truizmy. Pierwszy: jakikolwiek naród (państwo) ma tylko dwa wyjścia - być niezależnym w swojej egzystencji lub być wasalem innego narodu (państwa). Drugi: Między narodami "przyjaźń” lub "sojusz” oznacza wspólnotę interesów narodowych, albo w relacji "dominator - wasal" lub partnerski parytet "wygrany-wygrany” (win to win). I jeszcze anegdota: do króla Sparty podchodzi nieznajomy wędrowięc i pyta: "Królu, a gdzie twoje mury? Król wskazał chłopów pracujących na polach na obrzeżach miasta i odpowiedział: "To są nasze mury”.
Nasuwają się w tym miejscu dwa pytanie dotyczące Polski: jesteśmy niezależni, czy wasalni? Czy Polska ma "mury"? Ale zanim na te pytania po swojemu odpowiem, przytoczę jeszcze jedną - tym razem chińską przypowieść. Wyobraźmy sobie mocną solidną, niełamliwą pałkę. Jeżeli cios rej pałki uderza w pomidora, to jest oczywiste, że z pomidora zostanie miazga. Ale jeżeli pałka uderzy w kamień, to ucierpi... ręka. W kontekście tej metafory powstaje następne pytanie: jesteśmy pomidorem, kamieniem czy... ręką trzymającą pałkę?
Odpowiedzi są bardzo proste i oczywiste. Nie jesteśmy samodzielni, zatem jeteśmy wasalni. Nie mamy sojuszów "win to win", bo wykreśliliśmy ze słownika sojuszniczych relacji słowa " asertywność" i "negocjacje" ( na to się zgadzamy, ale na to już nie), zatem jesteśmy w relacji "dominator - wasal". Wreszcie na pewno nie trzymamy pałki, nie jesteśmy kamieniem, zatem jesteśmy pomidorem. A mur? To jest najbardziej bolesna konkluzja, ponieważ przez całe wieki byliśmy "murem" i tego muru nie złamały zabory, brak państwowości, straszliwa okupacja niemiecka, nie złamała "komuna", czyli paranoiczny ustrój narzucony nam po wojnie. Jednościowe i jednolite polskie społeczeństwo było murem nie do ruszenia, uczyniło z Polski kamień, któremu nie poradziła pałka trzymana przez zaborców, okupantów i komunistów. Nie jeden raz od prób uderzeń zabolała ich ręka. Przetrwaliśmy. Ale na dziś z tego muru nie zostało już nic. Najpierw podzieliła nas polityka, sztuczny podział na "złych" i" dobrych", określeń zamiennie używanych wobec pomagdalenkowych formacji i ich fałszywych, zakłamanych guru. Później podzielił nas Smoleńsk i kilka setek spraw pomniejszych: propagandowe kanały telewizyjne, wybory, różne opowieści dziwnej treści, personalia, afery, sądy, relacje z Unią, absurdalne ustawy, celebryckie skandale, aborcja, homoseksualizm, Kościół, ekonomia, inwestycje i uchodźćy. Nie ma dziedziny ani zdarzenia, które by nas nie podzieliły. Podzieliła nas tzw."pandemia" i "szczepionki". Dzieli nas teraz wszystko to, co odnosi się do wojny na Ukrainie. Dzielą nas tak prozaiczne sprawy jak ceny - bo jedni kwiczą z radości, że jest tanio, a inni złorzeczą na drożyznę. Wszystko nas dzieli. Wszystko. Nie znajduję niczego, co łączyłoby Polaków. Muru nie ma. A każdy inny, zbudowany fizycznie czy też papierowymi sojuszami jest nic nie wart. Mur Chiński nie zapobiegł inwazji na kraj: wystarczyło skorumpować żołnierzy strzegących bram muru.
Zatem nie ma się co dziwić, że z kamienia staliśmy się pomidorem. Bezkarnie wali nas pałką Bruksela, robiąc z nas i naszej niezależności zupełną miazgę. Weszliśmy z zamorskim mocarstwem w jakieś niejasne sojusze, wplątujące nas w ichnie przeciąganie liny z innym mocarstwem znajdującym się za naszą wschodnią granicą. W tym sojuszu nic nie mamy do gadania, relacja ""dominator - wasal" wyklucza asertywność, nie pozostawia żadnego marginesu na negocjowanie ewentualnych korzyści, poza mirażem mitycznego rozpadu Rosji, zapominając choćby o tym, jak szybko nasz "sojusznik" wyniósł się kraju Talibów, kiedy uznał, że to jednak mission impossible. Godzimy się być logistycznym zapleczem dla konfliktu dwóch mocarstw, które biją się na ukraińskiej ziemi, pozbywając się przy okazji przestarzałego uzbrojenia i nakręcają koniunkturę na produkcję nowego. De facto staliśmy się państwem wojennym, zagrożonym eskalacją konfliktu i nie robimy niczego, żeby takie niebezpieczeństwo od siebie oddalić - wręcz przeciwnie, bo wydaje się, że polskie władze robią wszystko, żeby jeszcze bardziej rolę Polski w tej wojnie zaktywizować.
Ten, (lub "to") kto nas tak we wszystkim podzielił/ zdominował zrealizował swój cel. Celem każdej wasalizacji jest bowiem zapewnienie i utrwalenie dominującej pozycji poprzez przejęcie suwerenności energetycznej i gospodarczej, użycie militarne jego terytorium i narzucenia kulturowych "wartości” ( tzw. wartości zachodnich) dominującego narodu, ponieważ te trzy aspekty wzajemnie się warunkują. Mechanizm wasalizacji jest dość prosty. Wystarczają chwytliwe hasła: "Gwarancja pokoju na świecie”,"obrońcy demokracji przeciwko państwu zbójeckiemu” albo "cywilizacja przeciwko dyktaturze". Tak, jak w "chwalebnych” hollywoodzkich czasach, kiedy rdzenni Amerykanie (Indianie) byli określani jako "dzikusy” - skazani do eksterminacji przez "cywilizowanych białych”, którzy uzurpowali sobie prawo do "swojej cywilizowanej" Ziemi Obiecanej. Oszukańczy argument, który - biorąc pod uwagę ilość "kopii" tego domniemanego bronienia cywilizacji przed barbarzyństwem - sam siebie dyskwalifikuje, choćby w odwołaniu się do haseł nazistowskich i różnych dyktatur faszystowskich.
Z drugiej strony dominacja w narodach, które próbują i chcą być chociaż trochę niezależne ( pełna niezależność w czasach totalnej globalizacji jest niemożliwa), ale mają być zwasalizowane, ta dominacja musi być uzasadniona. Jak? Ano poprzez piętnowanie rządów tych krajów wszystkimi możliwymi haniebnymi przymiotnikami, umiejętnie dobranymi: dyktatura, represje wobec wszelkich form wolności słowa, praworządność, ksenofobia, antysemityzm, prześladowania mniejszości, np. seksualnych. Zaprzeczanie nic nie daje, bo propaganda dominatora przedstawia je w taki sposób, że każdy postronny obserwator potwierdzi zarzuty: tak, tak jest, nie można być bardziej podłym, bardziej skandalicznym, bardziej okropnym, bardziej sprzecznym z "wartościami" cywilizacji zachodniej. Brzmi znajomo, prawda?
Prawdą jest, że problemy demokracji są realne w niektórych państwach, ale jakim prawem inny naród ingeruje w wewnętrzne problemy innego narodu? Co więcej, czy przedstawiciele narodu, którzy twierdzą, że bronią i szerzą zasady wolności słowa i demokracji, naprawdę je praktykują?... Wystarczą dwa przykłady, aby zdemaskować hipokryzję i kłamstwo. Najbardziej odważny i bojowy dziennikarz "wolnego” i "demokratycznego” świata, od lat jest nielegalnie więziony, poddawany torturom psychicznym i fizycznym za ujawnienie zbrodni Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w Iraku: mowa o Julianie Assange - najważniejszym demaskatorze naszych czasów. Wolno mówić o zbrodniach rosyjskich, amerykańskie zbrodnie to temat tabu. Ukraińskie zbrodnie - temat tabu. Izraelskie zbrodnie - temat tabu. Amerykańskie i izraelskie bomby są "demokratyczne", każde inne "zagrażają demokracji". Hipokryzja do potęgi. Drugim przykładem jest kneblowanie ust wszystkim niezależnym, którzy przekazywali/przekazują relacje z wojny na Ukrainie. I określenie - pałka, które używane jest wobec każdego, kto odważy się pisać co innego, niż oficjalny przekaz: ruska propaganda. Umysły ludności nie mogą być przecież swobodne, muszą być "wysoce patriotyczne”, "wolne od ruskiej propagandy”, "demokratyczne”. Mają ślepo popierać każdą "słuszną" agresję: w tym agresję militarną sprzeczną z prawem międzynarodowym, na przykład przeciwko Jugosławii, Irakowi i Libii. Mają wierzyć, że po Ukrainie, Rosja napadnie Polskę, chociaż równie prawdopodobne jest lądowanie kosmicznej cywilizacji w Warszawie. Z drugiej strony, akcje patriotyczne przeprowadzane w narodach, które bronią się przed wasalizacją, są potępiane przez służalcze media jako działania "szowinistyczne”, "dyktatorskie”, które "odwracają uwagę od problemów wewnętrznych” i które "zagrażają światowemu porządkowi i pokojowi”.
Obłuda, hipokryzja, fałsz, kłamstwa. Te czynniki nas podzieliły. Nic innego. To one zburzyły Mur, zamieniły naszą Ojczyznę w pomidora. Nie mając możliwości ani narzędzi, żeby być państwem samodzielnym ( czyżby?) musimy być państwem wasalnym. Być może takie twierdzenie jest prawdziwe. Ale rozpad Muru jest niewybaczalny, prowadzi do tragedii, o czym doskonale wiedzą Niemcy, Rosjanie, Amerykanie i Ukraińcy. I każdy się z tego cieszy. Rosjanie, bo nic wobec Polski nie muszą, sami się unicestwimy. Niemcy, bo od zawsze Polska im kością gardle stoi, Amerykanie, bo mają wasala w sąsiedztwie Rosji i jak się skończy ukraińskie "mięso armatnie", to będą Polacy, Ukraińcy, bo mają od "Lachów" wszystko, a jak będzie trzeba, to zażądają więcej i więcej. "Anżej" podpisze, a jak nie "Anżej", to inny "sługa Ukrainy". Pominę tutaj przypomnienie obietnicy PiS jak to wstaniemy z kolan, bo - owszem - nie jest to sprawa prosta, ale poziom polskiego wasalizmu przekroczył skalę krytyki. Brak jakiejkolwiek polityki zagranicznej, a właściwie oparcie jej na filarach "sojuszu" z USA, wrogości do Rosji oraz "przyjaźni" z Ukrainą jest tak wąskim wycinkiem polityki państwa, że jest wręcz szaleństwem. Propagandowo brzmi fajnie, ale w kwestii pomidora, a tym bardziej Muru, niczego nie zmienia. A właściwie pogarsza.
Inne tematy w dziale Polityka