Amerykanie traktują go jak powietrze, Niemcy jak lumpa podróżującego na gapę w wagonie pocztowym, dla Brukseli jest outsiderem wśród unijnych liderów, Brytyjczycy mają go tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, w regionalnej polityce jest uważany za marionetkę zainstalowaną na potrzeby Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Gdzie indziej albo nieznany, albo lekceważony, albo traktowany pogardliwie.
Premier Polski, Donald Tusk. W całej okazałości człowieka, którego „nikt w Europie nie ogra”. W Polsce albo go kochają, albo nienawidzą.To przypadłość wielu polityków, ale Tusk to ktoś w tym wymiarze szczególny. Wybił się na salonowego polityka słynnym „policzmy głosy”, czym zaskarbił sobie wdzięczność samego TW „Bolka”i okrągłostołowej kliki trzymającej władzę. Cynicznie i bezwzględnie wytępił politycznych współpracowników i współzałożycieli Platformy Obywatelskiej, że wspomnę tylko o Płażyńskim, Rokicie czy wyjątkowo fachowej, medialnej i cenionej Zycie Gilowskiej. Swoją karierę oparł na cwaniactwie, kłamstwie i intrygach. Premierostwo w każdym z dwóch przypadków osiągnął na fundamencie nienawiści do PiS (prawicy w ogóle) i sprytnym lawirowaniu w meandrach pozornie sprzecznych poglądów – od skrajnie lewackich po centrowe i zahaczające o konserwatyzm.
Pamięta ktoś pierwsze expose Tuska, który wzorując się na kubańskich politykach, wygłosił przemówienie trwające trzy godziny? Treść tego przemówienia jest nieistotna, ważny jest tu pobity rekord. Świadkami tego epokowego wydarzenia byli wszyscy posłowie, z wyjątkiem tych z PiS-u, którzy wymiękli. Rządzenie? Kłamali, że coś budują, że niby jakieś autostrady, na których wydutkali setki drobnych podwykonawców, że jakieś „Orliki”, które zarosły zielskiem, ale oni w rzeczywistości siedzieli na ciepłych posadkach nic nie robiąc i zbierają kasę za nic. Skończyło się tak, jak musiało się skończyć, czyli „Sowa i Przyjaciele”, czyli restauracja ... PiS, które bezapelacyjnie wygrało wybory i na osiem lat „skazało” Tuska na wygnanie. Ale walka z Tuskiem się nie zakończyła i wiele posunięć Nowogrodzkiej nakierowane było na wbicie w głowy Polaków: nigdy, pod żadnym pozorem nie dajcie się namówić na ponowne rządy Tuska.
No i wykrakali. Polacy dali się namówić i mamy Tuska 2.0. Nie nauczysz starego psa nowych sztuczek i update Tuska niczym szczególnym nie zaskoczył. Poza tym, że wyraźnie się zradykalizował, co należy tłumaczyć konkretnym zleceniem z Brukseli i Berlina, które w całej unijnej Europie przyjęło formę anihilacji konserwatyzmu i „prawactwa”, jako oczywiste zagrożenie dla „demokracji”, „praworządności” i „wartości”. Nie udało się to nigdzie, nie mogło się też udać w Polsce, którą bez wątpienia potraktowano jako poligon doświadczalny. Po prostu zawiódł dobór człowieka – Tusk w rzeczywistości to polityk mierny: nieskuteczny, leniwy, egocentryczny, słabiutki w zarządzaniu. PR i umiejętność przemawiania to za mało. Rząd Tuska to kopia pierwszego rządu: zakłamanego, leniwego, niekompetentnego, bez pomysłu i dalekosiężnej wizji rozwoju Polski.
Historia zatoczyła koło. Tyle, że zamiast „Sowy i Przyjaciele” jest wirtualny bunkier przypominający ostatni bunkier wodza III Rzeszy, w którym rozdygotany wódz, otoczony najwierniejszymi z wiernych, lub tymi, którzy nie mieli wyboru, wciąż snuje urojenia o nieograniczonej władzy i ostatecznym rozwiązaniu kwestii opozycji. Ale los jest nieuchronny: bunkier Tuska upadnie, bo upaść musi. Tym bardziej, że w otoczeniu Tuska pojawiło się całkiem dużo potencjalnych Brutusów, którzy nie widzą sensu beznadziei trwania w bunkrze za wszelką cenę. Tusk może liczyć już tylko na ostatnie miernoty, które bez Tuska w jednej chwili staną się nikim. Bo, poza lizustwem i kłanianiem się w pas, niczego nie umieją i nigdy nie skalali się uczciwą pracą. Kim stanie się Szczerbojoński, Naleśnik, albo pustostany piastujące funkcje „ministry”?
Pytanie brzmi: ile ten bunkier jeszcze przetrwa? Obstawiam, że niedługo, ale - szczerze pisząc – nie wierzę w jakąś zmianę na rzecz sensownej, propolskiej władzy. Co najwyżej na jakiś rząd mniejszościowy lub – co bardziej prawdopodobne – nową formację koalicji 13 grudnia z nowym premierem. Może na wiosnę 2026, kiedy okaże się, że nie da się skonstruować sensownego budżetu , a Polska w praktyce jest bankrutem. W tym też czasie rozkręci się prezydent Nawrocki, zatem „zmiłuj” nie będzie. I tak zapewne dotrwamy do wyborów 2027, bo ani PiS, ani Konfederacja nie są gotowe na rządzenie, a nawet nie są gotowe na sensowną koalicję. Ale to już inny temat, do którego pewnie wrócę.
Inne tematy w dziale Polityka