Bez zbędnego wstępu napiszę to, co wydaje mi się bezdyskusyjne w awanturze o nowelizację ustawy o IPN - awanturze na skalę międzynarodową, którą - niestety - polska antypolska opozycja wewnętrzna stara się wykorzystać politycznie do wojny z PiS. To wyjątkowo haniebna postawa, której klasyką jest twitterowy wpis Donalda Tuska, tradycyjny jazgot w TVN i czerskie brednie michnikowszczyzny. Do haniebnej narracji jeszcze wrócę, ale najpierw napiszę co jest nie do podważenia: nie do podważenia jest słuszność uchwalenia przez Parlament Rzeczpospolitej Polskiej nowelizacji Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej z fundamentalnym dla polskiego bytu narodowego zapisem o penalizacji twierdzeń o "polskich obozach śmierci". Tłukom, którzy kwestionują zasadność zapisu tym, że w praktyce nie da się postawić przed sądem obywatela Niemiec, Izraela czy USA wyjaśniam, że jest to zupełnie bez znaczenia, ponieważ liczy się waga tego zapisu, a nie detale dotyczące prokuratorskich zarzutów i sentencji sądowych wyroków. Jak powiedział Premier Morawiecki - " walcząc z nieprawdziwymi twierdzeniami o udziale państwa polskiego w niemieckiej machinie zbrodni, Polska staje po stronie prawdy", bo o prawdę wyłącznie chodzi, a jeżeli jest jakiś Polak, który z tego punktu widzenia neguje ustawę, to natychmiast powinien się spakować i wyjechać z Polski tak daleko, jak tylko się da. I nigdy, przenigdy nie wracać. Jak na przykład Tusk. Bez względu na sympatie polityczne i "rów mariański" w podzielonym polskim społeczeństwie, obowiązkiem każdego Polaka jest stanąć murem w obronie dobrego imienia Polski, wynikającym z zapisów ustawy.
Drugim - dla mnie równie bezdyskusyjnym faktem dotyczącym rzeczonej ustawy - są słowa pani senator Anny Marii Anders, komentujące nowelizację ustawy o IPN. Tu nie ma się co oszukiwać i bić propagandową pianę - pani Anders ma zupełna i absolutną rację: "Mogliśmy to przegłosować dwa, trzy tygodnie później. A teraz to jest tragiczna, absolutnie tragiczna sytuacja międzynarodowa". Bo jest i można zaklinać rzeczywistość pisząc o "zdradzie" pani senator i zarzucając jej żydowskie sympatie, ale nie da się zaprzeczyć, że "to nie jest tylko w Polsce, nie jest tylko w Izraelu, to jest w Kongresie amerykańskim, gdzie wczoraj czy przedwczoraj błagali, żeby to w ogóle do Senatu nie przeszło".
Ale przeszło, mleko się wylało i chyba nikt za bardzo nie wie jak z tego wybrnąć. Polski na teraz nie stać ani na otwarty konflikt dyplomatyczny z Izraelem, ani - tym bardziej - na pogorszenie relacji z Ameryką, zwłaszcza wobec otwartego frontu z Unią Europejską i Niemcami, od których słusznie domagamy się reperacji wojennych. Nie trzeba - doprawdy - być wytrawnym analitykiem, żeby wiedzieć, iż bez choćby symbolicznego wsparcia naszych żądań ze strony Izraela i USA, możemy co najwyżej wyegzekwować od Niemców czapkę gruszek, albo nowego "Kauflanda".
Niestety, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych przypomina skład dykty i papy, co nie może dziwić w kontekście tego, co Waszczykowski i Czaputowicz odziedziczyli po "geniuszu" bufonady, smakoszu byczych jąder - Radku Sikorskim. Tylko nie potrafię nijak zrozumieć, dlaczego ten skład dykty i papy nie był priorytetem PiS w temacie zrównania tego bajzlu z ziemią i postawienia na nowo sprawnego MSZ. Kto wie, czy nie było to bardziej ważne od spacyfikowania osławionego Trybunału Konstytucyjnego - Rzepliński i tak szedł na szafot i żaden Kijowski, ani nawet Verhofstad, nie był w stanie tego zmienić. Jeżeli dziś nowy szef MSZ rozwiązuje gabinet polityczny oraz odwołuje ambasadorów, to jest to decyzja tyle słuszna, co spóźniona... o dwa lata. Nie wiem, ile w tym winy ministra Waszczykowskiego, ale dosyć publicystyczny styl dyplomacji byłego ministra, na pewno nie był efektywny - chociaż może efektowny.
Jak z tego wybrnąć? Na pewno nie vetem prezydenta Dudy - to byłoby uprawnieniem dla szerzenia kłamstw "polskich obozów zagłady" i wywieszeniem białej flagi na wojnie o dobre i prawdziwe imię Polski. Zatem Andrzej Duda tej ustawy nie zawetuje, bo jej zawetować nie może - nawet jakby bardzo chciał, choćby ze względu na interesy Polski. Poza tym nikt przy zdrowych zmysłach - w Izraelu i w USA - nie kwestionuje zasadności ścigania przez polski wymiar sprawiedliwości autorów kłamstw o "polskich obozach zagłady". Co więcej - nikt nie kwestionuje odpowiedzialności Niemiec za holokaust i zbrodnie przemysłowego ludobójstwa. Zatem po co ta "zadyma" i co to wszystko oznacza? Ano tyle, że Jerozolima i Waszyngton wysyłają nam sygnał, że bardziej cenią swoje własne interesy od naszych i nie mamy wyrywać się przed szereg. Porządku świata nie da się zmienić w kilka miesięcy - sojusz USA i Izraela to niepowtarzalny przykład symbiozy Dawida i Goliata i póki co miejsca Dawida nie zajmiemy. Ta symbioza to "marne" 120 mld dolarów, które zainwestowane w izraelskie mocarstwo, ma zapewnić Stanom dominację - a przynajmniej kontrolę - nad światem arabskim. Z naszym składem dykty i papy, pasujemy w tym duecie jak przysłowiowy kwiatek do kożucha - to najwyraźniej nie nasza liga. Jeszcze nie nasza.
I tu czas zająć się naszą ligą - mamy otwarty front hybrydowej wojny z UE i Niemcami. Nie ulega wątpliwości, że zamysł znowelizowanej ustawy o IPN - oprócz bezdyskusyjnych wartości dobrego imienia Polski - miał wywrzeć presję na Niemcy, w kontekście niemieckich odszkodowań. Problem w tym, że polski skład dykty i papy nie mógł konkurować ze sprawnym niemieckim MSZ, który rozegrał mistrzowską partię i rękoma Anny Azari dokonał tego, o czym armia Kijowskich, Ryśków, Grzesiów i Guyów mogła tylko pomarzyć i po różnych próbach obkładać tyłki zimnym lodem. Obiektywnie oceniając - tak się robi politykę...
Na wschodzie mamy - upraszczając - Rosję i Ukrainę. Putin - znów rękoma pani Azari - przynajmniej odroczył "amerykę" za Bugiem co daje mu czas, którego na pewno potrzebuje. Ukraina? Czas chyba porzucić - albo zawiesić - zdezaktualizowaną doktrynę, że bez wolnej Ukrainy nie będzie wolnej Polski. Ukraina Poroszenki ani nie jest wolna, ani pozbawiona antypolskich nurtów, pomijając już, że oligarchowie mają się wciąż dobrze, prodemokratyczne reformy to mrzonki a korupcja wyklucza reformy gospodarcze. Taka Ukraina nikogo - poza Putinem - nie interesuje i nie powinna także interesować nas. To nie są polskie interesy, zwłaszcza, że nic nie wskazuje na to, że tam się coś zmieni. Prawda o ludobójstwie na Wołyniu i jednoznaczne potępienie kultu Bandery, ma dokładanie taki sam wymiar jak prawda o "polskich obozach zagłady" - jeżeli Kijów tego nie rozumie, to jest to problem Kijowa, a nie nasz.
Sytuacja międzynarodowa Polski osiągnęła punkt krytyczny. Kluczem do zneutralizowania tego punktu, jest już tylko zwielokrotniona konsekwencja i determinacja. Jeżeli kopem wyważyliśmy drzwi prawdy, to nie możemy już próbować cicho tych drzwi zamknąć. Twarde stanowisko, w którym margines kompromisu jest symboliczny, cechuje siłę i pewność siebie - silnego i pewnego siebie partnera się ceni i poważa, a jego stanowisko w końcu docenia. Siłą polski powinno być zatem społeczeństwo stojące murem za obroną dobrego imienia Polski i prawdy historycznej o II Wojnie Światowej. Jak nigdy po upadku "komuny" potrzebujemy narodowej jedności i wspólnego, silnego głosu. Nie może tu być miejsca na polityczny sabotaż agenturalnych trolli, którzy wykorzystują sytuację do ataków na Zjednoczoną Prawicę. W tej sprawie wybór jest bardzo jasny i czytelny: albo jesteś Polakiem i stajesz po stronie Polski, albo nie zasługujesz na to, żeby nazywać ciebie Polakiem. Łatwiejszego wyboru już nie będzie. Możemy się brać za łby w kwestiach polityki wewnętrznej, ale w tej sprawie wybór jest zero - jedynkowy. Dotyczy to także - a nawet przede wszystkim - medialnych ośrodków sprzyjających opozycji, różnych "onetów " i "tefałenów ", które z premedytacją przygotowały grunt punktu krytycznego, emitując brednie o rzekomym polskim faszyzmie i skrajnym nacjonalizmie. Teraz mają szansę pokazać się z lepszej, bo z polskiej strony, ale czy z niej skorzystają?
Osobiście wątpię, chociaż trzeba liczyć na minimum opamiętania.
Inne tematy w dziale Polityka