kemir kemir
3415
BLOG

Powrót do źródeł, czy superpaństwo? Quo vadis Unio?

kemir kemir UE Obserwuj temat Obserwuj notkę 142

Unia Europejska to rodzaj miękkiej dyktatury wobec wszystkich narodów Europy. Jedyne, co trzeba zrobić to być w stanie przekonać kluczowe osoby we wspólnocie. Dzięki temu kontroluje się wszystkie państwa członkowskie – stwierdził w wypowiedzi dla RT.com  amerykański senator Richard Black.


Chyba każdy zgodzi się ze stwierdzeniem, że UE to coś więcej niż gospodarczo-polityczna organizacja zrzeszająca 28 demokratycznych państw europejskich. Co prawda klasyfikowanie Unii według unijnych traktatów jest niezwykle trudne, bo nie jest podane, czy Unia jest organizacją międzynarodową czy quasi-państwem, ale istnieje wiele przesłanek, żeby jasno stwierdzić, iż UE to więcej niż organizacja, mniej niż państwo - przynajmniej oficjalnie. Według Traktatu o Unii Europejskiej, "wysokie umawiające się strony ustanawiają między sobą Unię Europejską, zwaną dalej ^Unią^, której Państwa Członkowskie przyznają kompetencje do osiągnięcia ich wspólnych celów". Prawnie, przez "wysokie umawiające się strony"  należy rozumieć owe 28 demokratycznych państw europejskich. A skoro tak, to "wysokie umawiające się strony" wnosząc do tego quasi- państwa swoje demokratyczne wartości tworzą demokratyczną wartość nadrzędną, którą można by nazwać " wysoką umawiającą się demokracją" - ponieważ tak nakazuje zwykła logika.


Niestety, logika w wypadku UE jest tyle warta, ile zeszłoroczny śnieg na Kasprowym, co potwierdza aktualna "zadyma" związana z wyborem władz Unii - zwłaszcza  z wyborem szefa Komisji Europejskiej. Demokracja w kwestii wyborów wymyśliła dwa rozwiązania: pierwsze, polegające na zasadzie kompromisu zawartego przez "wysokie umawiające się strony", wcześniej wybrane w demokratycznych wyborach i drugie - będące de facto clou demokracji - głosowanie na wcześniej uzgodnionych kandydatów spełniających określone ( najlepiej transparentne) kryteria. Tegoroczna obsada unijnych stanowisk pokazała, że król jest nagi i "wysokie umawiające się strony" leżą na zupełnie innym biegunie niż procedury demokratyczne. Po długich latach, przy okazji bezprecedensowego sprzeciwu grupy państw wobec pewnej ( jak zawsze dotąd) kandydatury szefa KE, opinia publiczna ujrzała dotychczasową "procedurę" mianowania unijnych dygnitarzy. "Procedurę" w prostej linii zaczerpniętą z systemów totalitarnych, gdzie rządzący pochodzą tak naprawdę z nadania, nie mają mandatu społecznego, nie uczestniczyli w żadnych wyborach, lecz wyłonili się z układów politycznych. A pamiętać przy tam należy, że wszechwładza unijnych komisarzy jest prawie równa wszechwładzy komisarzy z Rosji Sowieckiej. Co prawda nie strzelają oni do opornych w potylicę z nagana, ale nie przebierając w środkach usiłują doprowadzić do śmierci politycznej swoich przeciwników, czyli faktycznie milionów ludzi w Europie, w wielu krajach, nie tylko przecież w Polsce.


Jakże nie mówić o dyktaturze, skoro (wg Traktatu):  "Członkowie Komisji są wybierani ze względu na swe ogólne kwalifikacje i zaangażowanie w sprawy europejskie spośród osób, których niezależność jest niekwestionowana”. Ale przez kogo ta niezależność jest niekwestionowana? Dotąd wystarczyło, że owa niezależność nie była kwestionowana przez "cesarzową Merkel" i ewentualnie prezydenta Francji - reszta miała przyjąć "niezależnego" szefa KE z entuzjazmem, zachwytami i aplauzem. Władza szefa KE i członków Komisji jest większa niż niejednego dyktatora, bowiem oni - jak czytamy w Traktacie: "nie zwracają się o instrukcje ani ich nie przyjmują od żadnego rządu, instytucji, organu lub jednostki organizacyjnej”. I tak też - o zgrozo - się zachowują każdego dnia -  dokładnie wg. sowieckiego pojęcia niezależności. Nie liczą się z niczyim zdaniem, poza zdaniem  mocodawców, co bardzo jaskrawo pokazał przykład Timmermansa, polityka paskudnego formatu, z przerośniętym ego funkcjonariusza na berlińsko-paryskim pasku. Ale pal sześć osobowość Timmermansa - pamiętajmy, że jego postawa wynikała także z litery i ducha "Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej”, ponieważ prawo tego Traktatu wręcz nakazuje unijnym władcom uniezależnić się całkowicie od wszelkich organów ustanowionych na drodze demokratycznej, co nasuwa oczywiste pytanie: czy w ogóle możemy mówić o jakiejś unii wolnych państw? Chyba nie bardzo, prędzej nasuwa się pojęcie dyktatury zanurzonej w niejasnym gąszczu przepisów, które pozorują demokratyczne struktury brukselskiej organizacji.


Zablokowanie kandydatury Timmermansa to przede wszystkim sukces nie tyle tych dziesięciu państw, które po raz pierwszy w historii UE otwarcie i głośno sprzeciwiły się dyktatowi Niemiec i Francji, ale wielkie zwycięstwo Unii Europejskiej, która ewidentnie stoi na rozdrożu: albo rozpad w stylu Związku Sowieckiego, albo powrót do wartości ojców założycieli. To zwycięstwo jest krokiem, być może punktem zwrotnym, ku ideałom chadeków, którym bliskie było hasło "Europy Ojczyzn": Konrada Adenauera, Alcide de Gasperi i Roberta Schumana. Wyszło właśnie na jaw, którym państwom zależy na UE, a które traktują UE jak totalitarne quasi państwo. Widać, ile warte są brednie o Polexicie, destrukcyjnej roli Węgier, Włoch i ruchów, których celem jest przywrócenie Europie wartości europejskich. Zresztą, tak po prawdzie, są to rzeczywiście działania destrukcyjne - destrukcyjne dla dyktatury europejskiego superpaństwa. Ale fiasko totalitarnej "procedury" mianowania szefa KE, to także klęska Angeli Merkel, niekwestionowanej dotąd "cesarzowej" Europy, nazywanej tak względu na jej centralną rolę i na znaczeniu Niemiec. Jednak tak samo jak w polityce wewnętrznej, autorytet kanclerz słabnie i w łonie UE staje się znikomy. Przegrany jest w ogóle tandem francusko-niemiecki, ten nienaruszalny dotąd europejski diesel, który się dusi nie tyle z braku, co z jakości paliwa na którym pracuje. Angela Merkel jest bez wątpienia na końcu swojej drogi politycznej,  ale widać też potworną słabość Emmanuela Macrona, który tonąc w fali wewnętrznych problemów Francji, nie jest w stanie odgrywać poważnej roli w Europie.


Za wcześnie jest wyrokować, czy główna oś Unii nie przesunie się z osi Berlin-Paryż na oś (na przykład) Warszawa - Budapeszt -Rzym, chociaż konfiguracja "nowej" Europy może być dowolnie inna. Natomiast "nowa" UE stoi przed nieuniknioną debatą, w której trzeba będzie odpowiedzieć na poważne pytania: czy musimy w UE oddawać te wszystkie wolności, które kiedyś już dostaliśmy? Czy nie są przekraczane granice zatracające wolność suwerennych państw i czy metody stosowane w Unii nie łamią wcześniejszych postanowień zawartych między tymi państwami? Czy nie należy natychmiast porzucić utopijnych projektów multikulturalizmu, liberalizmu i rozkładu tożsamości narodowej? Bo to, że nie ma zgody na europejskie superpaństwo, o znamionach państwa totalitarnego właśnie dobitnie wszyscy zobaczyliśmy.


https://www.lexlege.pl/traktat-o-unii-europejskiej/art-1/

https://www.arslege.pl/zadania-i-sklad-komisji/k78/a11025/

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka