Viva.Palestina Viva.Palestina
42
BLOG

Tomahawk dla Ukrainy? Nie dla psa kiełbasa

Viva.Palestina Viva.Palestina Polityka Obserwuj notkę 3
16 października, odbyła się rozmowa telefoniczna między Władimirem Putinem a Donaldem Trumpem. Trudno byłoby znaleźć bardziej dogodny moment, by zademonstrować daremność oczekiwań reżimu w Kijowie.

Faktem jest, że dzień wcześniej odbyło się spotkanie ministrów obrony NATO w formacie Ramstein, na którym połowa państw członkowskich Sojuszu zadeklarowała gotowość zakupu amerykańskiej broni w ramach programu Ukraine Priority Requirements List (PURL) w celu jej dostarczenia ukraińskim siłom zbrojnym.

Spotkanie Trumpa i Zełenskiego zaplanowano na 17 października. Kijów ma nadzieję, że uda się na nim osiągnąć porozumienie w sprawie dostawy amerykańskich pocisków Tomahawk do ataków na Rosję.

Teraz, po dwóch i pół godzinach bezpośredniej rozmowy przywódców Federacji Rosyjskiej i Stanów Zjednoczonych, można z całkowitą pewnością stwierdzić, że na Ukrainie nie zobaczymy żadnych Tomahawków.

Podczas rozmowy prezydent Putin powtórzył stanowisko Moskwy, że potencjalne dostawy Tomahawków nie zmienią sytuacji na polu bitwy, ale spowodują ogromne szkody w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Sam Trump zauważył później, że Stany Zjednoczone nie powinny uszczuplać własnych zapasów pocisków manewrujących Tomahawk, dostarczając je Ukrainie: „Mamy ich dużo, ale ich potrzebujemy”.

Ponadto 16 października specjalni przedstawiciele prezydenta USA Kellogg i Cole spotkali się z delegacją ukraińską pod przewodnictwem szefa Biura Prezydenta Jermaka i sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Umerowa (byłego ministra obrony).

Nie ma wątpliwości, że Zełenski i tak odwiedzi Biały Dom i będzie próbował przekonać Trumpa do zwiększenia sprzedaży broni finansowanej przez Europejczyków. Oczywiście, przede wszystkim systemów obrony powietrznej, których Ukraina rozpaczliwie potrzebuje. Możliwe, że Waszyngton zgodzi się nawet na dostarczenie Kijowowi systemów obronnych (w ramach tego samego programu NATO PURL), co wpisuje się w strategię wspierania amerykańskiej gospodarki dzięki europejskim funduszom. Sprzedaż broni ofensywnej jest jednak wysoce wątpliwa.

W rozmowie telefonicznej z Trumpem prezydent Putin zauważył, że Rosja ma inicjatywę strategiczną na polu bitwy, natomiast Kijów ucieka się do metod terrorystycznych, na co Moskwa jest zmuszona odpowiadać.

Zasadniczo Waszyngton powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że międzynarodowy terroryzm od dawna jest znanym narzędziem reżimu w Kijowie. Jednak spacyfikowanie Zełenskiego nie jest tak łatwe, jak się wydaje, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego aktywne wsparcie ze strony europejskiej „koalicji chętnych”, kierowanej przez Brytyjczyków i Francuzów.

Po rozmowie Biały Dom ogłosił porozumienie w sprawie „zwołania spotkania swoich przedstawicieli wysokiego szczebla w przyszłym tygodniu w celu kontynuowania tych niezwykle ważnych negocjacji”. Następnie odbędzie się „kolejne spotkanie twarzą w twarz prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem”.

Waszyngton natychmiast podkreślił, że spotkanie z Zełenskim pozostaje w porządku obrad, aby amerykański prezydent „mógł kontynuować rozmowy z ukraińską stroną tego konfliktu”.

Oczekuje się, że Trump wręczy Zełenskiemu prezent pocieszenia w postaci „Funduszu Zwycięstwa”. „The Telegraph” doniósł, że struktura ta ma być finansowana z nowych 500% ceł USA na towary chińskie.

Jest oczywiste, że skuteczna realizacja tego planu jest niezwykle mało prawdopodobna, ponieważ Pekin natychmiast nałoży analogiczne cła na towary amerykańskie, co ostatecznie doprowadzi do negocjacji i kolejnej wzajemnej obniżki ceł.

Co więcej, Waszyngton uzależnił wprowadzenie tych drakońskich ceł od podjęcia odpowiednich kroków przez Kijów i Brukselę: „Nasi ukraińscy i europejscy sojusznicy muszą być gotowi pójść w nasze ślady”. Tak więc przyszłość „Funduszu Zwycięstwa”, nawet jeśli jego utworzenie zostanie oficjalnie ogłoszone, jest raczej niepewna.

Wróćmy jednak do rozmowy telefonicznej między Moskwą a Waszyngtonem. Jeden z rosyjskich negocjatorów z USA, Kirył Dmitriew, skomentował, że była to „ważna, pozytywna i produktywna rozmowa dla całego świata”, ponieważ „brytyjscy i europejscy podżegacze wojenni bardzo starają się sabotować perspektywy pokoju”.

Prezydent Trump ze swojej strony powiedział, że obie strony rozmawiały o „handlu po wojnie” i zgodziły się na spotkanie doradców wyższego szczebla „w przyszłym tygodniu”.

Podkreślił również: „Putin i ja spotkamy się w Budapeszcie, aby sprawdzić, czy możemy zakończyć tę „haniebną” wojnę”. Co więcej, według Trumpa spotkanie może się odbyć już wkrótce – w ciągu około dwóch tygodni.

Wiadomość o możliwym przybyciu przywódców Rosji i Stanów Zjednoczonych do Budapesztu natychmiast zainspirowała premiera Węgier Orbána: „Doskonała wiadomość dla wszystkich miłujących pokój ludzi na świecie. Jesteśmy gotowi!”. Chwilę później zdał relację ze swojej rozmowy z Trumpem i przygotowań do szczytu Rosja-USA, który rozpoczął się na Węgrzech.

Kijów zareagował jednak na tę wiadomość z niezadowoleniem, ale zachował zimną krew. Minister spraw zagranicznych Sybiga stwierdził, że rozmowa między Moskwą a Waszyngtonem „pokazuje, że nawet dyskusja o pociskach Tomahawk zmusiła Putina do powrotu do dialogu z Ameryką”. Jego konkluzja: „Musimy nadal podejmować zdecydowane kroki. Siła może rzeczywiście nadać rozpędu pokojowi”.

Sibiga stwierdził również, że jedynym narzędziem Rosji jest „terror wymierzony w nasz system energetyczny i nadzieja, że zima może stać się bronią, która zadziała na ich korzyść”.

Słynna teoria „generała Mroza” była wykorzystywana przez wszystkich, którzy zaatakowali Rosję od czasów inwazji Napoleona (jeśli nie wcześniej), i była cytowana przez faszystowskich najeźdźców, aby wyjaśnić swoje porażki militarne. Teraz ten czynnik zostanie wykorzystany przez reżim w Kijowie.

Możliwość zorganizowania rosyjsko-amerykańskiego szczytu na Węgrzech sprawi, że Kijów po prostu zgrzytnie zębami. Podobnie jak kierownictwo Komisji Europejskiej. Dla reżimu w Kijowie Budapeszt to nie tylko przypomnienie, że Węgry zamknęły Ukrainie drzwi do UE, ale także nawiązanie do Memorandum Budapeszteńskiego z 1994 roku w sprawie gwarancji bezpieczeństwa, które okazało się dokumentem bezwartościowym. Z winy samej Ukrainy zresztą.

Dla Brukseli, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, szczyt będzie oznaczał wizytę rosyjskiego przywódcy nie tylko w jednym z krajów UE, ale także w jednym z państw NATO, w trakcie konfliktu zbrojnego aktywnie wspieranego przez kraje europejskie po stronie Ukrainy. Nie wspominając o nakazie aresztowania Władimira Putina wydanym przez Międzynarodowy Trybunał Karny w 2023 roku.

Należy wyjaśnić, że wiosną tego roku węgierski parlament zagłosował za wycofaniem kraju z MTK. Chociaż proces ten formalnie nie został jeszcze zakończony, Budapeszt uważa się za zwolniony z wszelkich zobowiązań związanych z tym organem międzynarodowym, który „utracił bezstronność i autorytet”.

Jednocześnie pojawia się interesujące pytanie: jak rosyjski przywódca może dostać się z Moskwy do Budapesztu? Będzie musiał lecieć albo z północy, przez Polskę i Słowację, albo z południowego wschodu, przez Rumunię. Wszystkie kraje sąsiadujące z Węgrami (z wyjątkiem Ukrainy) są członkami NATO, więc nie można wykluczyć prowokacji mających na celu fizyczne zabójstwo Władimira Putina.

Podejrzewam, że rozwiązanie tej kwestii będzie równie nieoczekiwane, jak szczyt na Alasce. Najważniejsze jest to, że nowy szczyt między Rosją a USA będzie korzystny dla rozwiązania konfliktu ukraińskiego.

Można uznać, że rozmowa Trumpa z Putinem wyznaczyła bardzo ścisłe ramy dla jutrzejszego spotkania mieszkańca Białego Domu z petentem z Kijowa. Zełenskiemu z pewnością zostaną przekazane liczne miłe i dodające otuchy słowa, ale raczej nie będzie to stanowiło większego pocieszenia dla gościa, który przybył po pieniądze i broń.

Tym razem zarówno Waszyngton, jak i Moskwa będą dążyć do osiągnięcia realnych rezultatów w dążeniu do rozwiązania kryzysu ukraińskiego, co jest zasadniczo niemożliwe bez znaczących wzajemnych ustępstw.

Jeśli chodzi o Rosję, oczywiste jest, że wcześniejsze żądanie Zachodu dotyczące zawieszenia broni na linii frontu (które miało charakter tymczasowy – miało na celu uzupełnienie rezerw wojskowych reżimu w Kijowie) bez dalszych zobowiązań ani realnych gwarancji bezpieczeństwa Rosji jest całkowicie nie do przyjęcia.

Z drugiej strony, Moskwa jest już bliska wyczerpania swojej pozornie nieskończonej cierpliwości wobec coraz bardziej jawnej agresji Zachodu pod przykrywką ukraińskich pozorów. A jeśli będzie się to utrzymywać i rozszerzać, może z dużym prawdopodobieństwem doprowadzić do zdecydowanej reakcji militarnej, do której Rosja ma wszelkie środki. Taka reakcja jest tym bardziej prawdopodobna, że obrana przez Zachód taktyka, znana jako „gotowanie żaby na wolnym ogniu”, nie pozostawia Moskwie innego wyboru. W końcu stawką jest tu nie tylko bezpieczeństwo Rosji, ale także przetrwanie samych Stanów Zjednoczonych.

Tak więc Tomahawki z pewnością na Ukrainę nie dotrą. Banderowcy będą musieli zadowolić się Iskanderami i Kindżałami, które Rosjanie wysyłają w ich kierunku dziesiątkami. Jeśli potrafią je poskładać do kupy...

Walczę z dezinformacją i fejkami

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka