PB
PB
Piotr Balcerowski Piotr Balcerowski
392
BLOG

Prof. Wolniewicz przeciwnikiem UE? Anatomia dyskredytacji. Część I.

Piotr Balcerowski Piotr Balcerowski Polityka Obserwuj notkę 3

W zeszłym tygodniu miałem przyjemność wygłosić referat na Seminarium Wolniewiczowskim pod dość szerokim tytułem "Wolniewicz a chrześcijaństwo" (+ "Wolniewicz a antysemityzm", jako część głównego tematu). Osią mojego krótkiego wywodu (20 minutowy wymóg :-(, była analiza zarzutów, jakie sformułowano wobec prof. Wolniewicza w jednym z listów, jaki otrzymałem w odpowiedzi na moją prośbę upamiętnia (30 lecie nadania tytułu „profesora belwederskiego”) Profesora w moim środowisku akademickim. Jego lektura, jak i konkluzja („miejscem do czczenia Wolniewicza jest uczelnia Rydzyka a nie UW”) uzmysłowiła mi, iż większość zarzutów wobec Profesora ma deep down swój antychrześcijański korzeń, stąd taki dobór tytułu.




Jednocześnie ta sytuacja, jak i pogłębione studia dorobku Profesora, uzmysłowiły mi, jak bardzo był chrześcijańskim myślicielem i jak bardzo jego postawa, w trzeciej części życia, była „chrystusowa”, wpisana w etyczne poczucie obowiązku.
Staranna analiza każdego z domniemanych „7 grzechów głównych” Profesora w 3 minuty, rzecz jasna nie jest możliwa, gdyż jest to zajęcie, co najmniej na 1,5 ha wykładu. Stąd, podczas referatu starałem się jedynie zarysować ich istotę, tworząc podstawę do dyskusji, do wysłuchania której Państwa zachęcam. Zainteresowanych proszę również o wyrozumiałość, to był mój pierwszy wykład/referat po latach przerwy a i debiut przed kamerą. Trema niestety dała się we znaki, zwłaszcza w pierwszej części, co miało wpływ na płynność i jakość wypowiedzi. Jednocześnie honor (akademicki) nie pozwalał mi przeczytać referatu „z kartki”, choć debiutanckie uwarunkowania przemawiały na korzyść takiego rozwiązania. Ale cóż, początki bywają trudne, jak mówi przysłowie. Trzeba je przejść i keep the spirit. Tak czy inaczej, dobrze, że "w trzecim pokoleniu" w końcu odzyskujemy publiczny głos. No i Alleluja i do przodu ;-).

W niniejszej, salonowej i 7 częściowej serii pt. „Wolniewicz. Anatomia dyskredytacji” przedstawię bardziej szczegółowo dodatkowe argumenty Profesora na konkretny temat, które sprowadziły na niego ataki dyskredytacyjne. Serię rozpoczynam od artykułu pt „Wolniewicz przeciwnik UE? Anatomia dyskredytacji Profesora. Część I” (wkrótce „Wolniewicz antysemita?” i „Wolniewicz fundamentalista religijny?”). Całościowa i nieco bardziej akademicka praca również powstanie, o czym nie omieszkam Was poinformować :-).

Środowiska niechętne Prof. Wolniewiczowi zarzucały mu „bycie przeciwnikiem Unii Europejskiej”, choć jego stanowisko, potwierdzone dorobkiem naukowym i publicystycznym, było w tej sprawie jasne. Był zwolennikiem członkostwa Polski w UE, ale pod pewnymi, racjonalnymi warunkami. Był jedynie przeciwnikiem UE odcinającej się od swych chrześcijańskich korzeni (na rzecz dodatkowo zdeformowanej spóścizny rewolucji (anty) francuskiej tj. lewactwa), stającej się narzędziem gospodarczej kolonizacji 2.0 oraz niszczącej m.in. demokracje poprzez zastąpienie jej przez (TSUE) sądokrację. Tym samym Unii odchodzącej od swych korzeni i idei założycielskich.

Zanim przejdę do analizy stanowiska prof. Wolniewicza względem UE, słów kilka o tytułowej dyskredytacji.
Etymologicznie słowo discrediter wywodzi się z francuszczyzny i, zgodnie z zapisem prof.Kopalińskiego, oznacza tyle, co „podważać zaufanie, pomniejszać autorytet, psuć opinię, kompromitować, dezawuować”. Dziś etykietowanie kogoś, jako „przeciwnika UE”, to w potocznym, acz informacyjnie dominującym wymiarze tyle, co odmówienie mu zrozumienia podstawowych procesów geopolitycznych i w pewnym zakresie cywilizacyjno – kulturowych. Odmawianie komuś dostrzegania zasadności integracji europejskiej wobec traumy XX wieku z jednej strony i naporu, przede wszystkim umownej „Azji” z drugiej, to nic innego, jak próba robienia z kogoś „głupka”.

Nikt z nas, w tym prof. Wolniewicz, nie zaprzecza i nie zaprzeczał, iż budowa zintegrowanego kontynentu ma swój ogromny potencjał i wręcz „musi” być odpowiedzią na geopolityczne signum temporis. Ale, budowa ta musi odbywać się z poszanowaniem interesów wszystkich członków Unii w modelu partnerskim. W przeciwnym wypadku wypadku możemy co najwyżej mówić o modelu (post) kolonialnym. Czy możemy mówić o partnerstwie w sytuacji w której spora część tzw. narodowych zasobów cybernetycznych (media, banki, kluczowe przedsiębiorstwa etc) znajduje się w rękach zagranicznego kapitału lojalnego wobec swoich narodowych właścicieli i ich narodowych agend politycznych ? C'mon...and gimme a break z tą agenturalną paralogiką ;-). Ona co najwyżej w chwilach słabości może nas wprowadzić w weltschmertz, bez shalom'owych nastrojów ;-).

Prof. Wolniewicz pisał m.in. polemizując na najogólniejszym poziomie z niby-intelektualną propagandą, iź jej akuszerzy posługują się paralogiką: „ Logika to czystość i dyscyplina w myśleniu. Paralogika jest jej imitacją: ma się do logiki jak tombak do złota. Przez paralogizmy stwarza się pozór logiczności, by w ten sposób skłonić kogoś do przyjęcia poglądów wątpliwych lub wręcz fałszywych, a dla nas dogodnych. Z paralogiką można się spotkać wszędzie, ale jej dziedzinę główną stanowi propaganda. Paralogika operuje paralogizmami, czyli formami wnioskowania logicznie wadliwymi, ale w sposób dla laika trudno zauważalny...”Odwołuje się z pozoru do rozumu, a w rzeczywistości apeluje bądź do ludzkich namiętności (ekscytowanie takimi słowo-bodźcami jak „faszyzm”, czy „mowa nienawiści”), bądź do wspomnianych skłonności paralogicznych rozumu ludzkiego.”
Upraszczając sprawę do ekstremum, zarzut wobec prof. Wolniewicza, iż jest „przeciwnikiem Unii Europejskiej” jest po wielokroć chybiony i nosi znamiona celowej dyskredytacji. Postkolonializm & zamordyzm bowiem, nie ma nic wspólnego z unią (zakładającą semantycznie partnerstwo) oraz Europą, kontynentem wyrosłym z tradycji chrześcijańskiej, będącej syntezą tego, co najlepsze ergo pozytywnego i racjonalnego dorobku Hellady, prawa rzymskiego i monoteizmu. Do walki o oblicze UE odwołujące się do tej spuścizny zachęcał prof. Wolniewicz, Polak i europejczyk par exalance! Ale nie za wszelką cenę. Warunkami podstawowymi było wywalczenie sobie w Unii „takiego miejsca, na jakie [Polska] ze względu na swoją wagę demograficzną, polityczną i historyczną zasługuje” oraz uszanowanie katolickiej tożsamości Polski i niezależności Kościoła, gwaranta praw obywatelskich.

O zasadności europejskiej integracji

Analizując (prze) bogaty dorobek intelektualny Profesora Wolniewicza możemy natrafić na szereg „świadectw” dotyczących jego przywiązania do idei europejskiej.
M.in. w jednym ze swych wywiadów ( „Gaśnie duch walki” dla p.Kuchno) prof. Wolniewicz mówił: „W XX wieku, zaczęła się rodzić myśl, że Europa powinna się zjednoczyć, zachowując swoje narodowe tradycje. Od 1952 r. proces zrastania ekonomicznego a stąd także politycznego trwa. Bardzo dobrze się stało, że my naród europejski, w tym uczestniczymy”;
Z kolei w “klasyku” z 2005 r. “Uwagi o Unii Europejskiej” pisał, iz “Dążenie narodów Europy do jej politycznego zjednoczenia to wielki proces dziejowy; wielki i trudny, bo bez precedensu. Coś historycznie nowego rodzi się tu w konwulsjach i bólach. Proces ten napędzają dwa czynniki, wewnętrzny i zewnętrzny...Czynnikiem jednoczącym zewnętrznym jest napór Azji na Europę. Wraz z nim kiełkuje bowiem świadomość, że tylko politycznie zjednoczeni możemy mu się skutecznie oprzeć. Na razie napór Azji ma postać kolonizacji Europy przez jej imigracyjną infiltrację oraz ekspansję demograficzną imigrantów. Na tym jednak nie koniec. Sukcesy islamskiego terroru zapowiadają już także zbrojny podbój choć przy innym sposobie walki niż znane dotąd."

UE jako Nadzorca. Psucie idei europejskiej - niepokój.

Jak mówił dalej w tym wywiadzie “Patrząc z patriotycznego punktu widzenia na to, co dzieje się z Polską, odczuwam niepokój. Nie to mnie niepokoi, że wchodząc do Unii Europejskiej zrzekliśmy się części naszej suwerenności. Sądzę bowiem, że weszliśmy słusznie. Dwie wielkie wojny zwane światowymi wstrząsnęły Europą do fundamentów i uświadomiły wielu, że stosunki między jej narodami trzeba ustawiać inaczej niż dotąd: na gruncie ich wspólnoty cywilizacyjnej, więc szerszej niż narodowa. Jako krok w tym kierunku, stworzenie Unii było dobrze uzasadnione.
Ale, jak dodawał, prawdziwy “Niepokój rodzi się dopiero, gdy widzimy jak Unia z organizacji ekonomiczno-politycznej przeradza się w ideologiczno-policyjną, z sądami jako nadzorcą prawomyślności jej obywateli, tępiącym np. „mowę nienawiści”. Kierownicze centra Unii zostały opanowane przez lewacką międzynarodówkę, która chce narzucić jej narodom swoją neokomunistyczną utopię i niszczy zawzięcie ich tradycje i kulturowe odrębności. Wykwitem tych dążności niwelacyjnych jest tzw. „Karta praw podstawowych”, pomyślana jako główny regulator unijnego prawa, a poprzez nie jako narzędzie policyjnej reglamentacji całego życia społecznego ludów Europy”.

UE jako promotor Multikulti – legalizować, “zatapiać”?

Wedle Wolniewicza, kryzys imigrancki z 2015 r. unaocznił w pewnym senisie od dawna oficjalnie skrywaną irracjonalną I proimigrancką politykę agend UE, podszytą lewackimi ideami. Jak pisał w swym kolejnym unijnym “klasyku”, Kilka uwag o UE (“Ksenofobia I wspólnota”): “Zjednoczenie Europy wymaga nie krętackich traktatów, lecz poczucia wspólnoty: ducha europejskiej jedności cywilizacyjnej na wewnątrz i gotowość oporu na zewnątrz wobec cywilizacji obcych. Tymczasem oba są systematycznie podkopywane przez ideologię lewackiego libertyństwa, paradującą dziś chętnie jako „globalny humanizm”. Ten samozwańczy „humanizm” domaga się od nas wszystkich przyzwolenia na Europę „otwartą”, czyli wpuszczającą każdego, kto tylko chce wejść; oraz „multikulturalną”, czyli dopuszczającą przemieszanie na swym terytorium – i to na zasadzie równorzędności! – wszelkich możliwych kultur i obyczajów. A krytykować lub zwalczać wolno tylko swe własne, te rdzennie europejskie. Ideologię „globalnego humanizmu” głosi się jako jedyną, jaka w ogóle nadaje się do przyjęcia. Czasem wspiera się to jakąś argumentacją, zawsze jednak wtedy nieczystą logicznie i kulawą. Weźmy przykład.
Oto tygodnik Europa publikuje (5.1.2008) wywiad z pewnym ekonomistą-globalistą (Jagdish Bhagwati, Hindus z pochodzenia) z uniwersytetu Columbia, jednego z centrów światowego lewactwa. Mówi się tam między innymi o problemie masowych imigracji, legalnych i nielegalnych. I dowiadujemy się od uczonego globalisty – rekomendowanego przez ów równie lewacki tygodnik jako jeden z „najbardziej wpływowych intelektualistów świata” – że nielegalnej imigracji nie da się powstrzymać, a legalna jest wręcz pożądana. Oto jego słowa:
„Fizyczne powstrzymanie /nielegalnej imigracji/ wymagałoby strzelania do ludzi tak, jak robili to Sowieci w Berlinie. To w naszej cywilizacji nie jest możliwe.” Dlaczego nie jest możliwe? Podaje się tu za rzekomą oczywistość, co wcale oczywiste nie jest – przy okazji robiąc tak tej rzekomej oczywistości propagandę. Przyjrzyjmy się jej więc trochę bliżej.
Po pierwsze: nie wszystko, co robili „Sowieci w Berlinie” jest tym samym niedopuszczalne. Żaden to więc argument, tylko demagogia.
Po drugie: strzelano tam do tych, co chcieli stamtąd wyjść, nie do tych, co – jak imigranci – chcieli wejść. Stanowi to zasadniczą różnicę: czy komuś nie pozwalam do swojego mieszkania wejść, czy też nie pozwalam mu z niego wyjść. Pierwsze jest moim elementarnym prawem, drugie jest przestępstwem – w naszym np. kodeksie karnym (art. 189) zagrożonym karą więzienia od 3 miesięcy do lat 5. Analogia z Berlinem całkiem więc upada.
A po trzecie: Anglicy mówią „mój dom to moja twierdza”. Tak jest w istocie. Każdemu, kto chce do mojego domu wtargnąć, mogę się przeciwstawić wszelkimi niezbędnymi środkami, choćbym miał go zabić. Działam bowiem wtedy w sytuacji obrony koniecznej. Tak samo jest z państwami: każde przekroczenie granicy obcego państwa wbrew jego wyraźnemu zakazowi jest najazdem na nie, międzynarodowym aktem agresji – i to nie tylko ze strony samego intruza, lecz i ze strony jego własnego państwa, które takie najścia na swoich sąsiadów toleruje lub może nawet po cichu popiera. Wtedy „gwałt niech się gwałtem odciska”, innego wyjścia nie ma – z ostrym strzelaniem włącznie.
Nie jest prawdą, że nielegalnej imigracji nie można powstrzymać. Można, ale pod dwoma warunkami: trzeba mieć po temu niezbędną siłę, i trzeba mieć równie niezbędną wolę, by siły tej w potrzebie użyć. Siły ma Europa dość, tylko brak jej woli, którą sparaliżował wirus „globalnego humanizmu”.
Ataki na Profesora “z tej antyhumanitarnej flanki” były szczególnie intensywne I emocjonalne, choć to, co proponował nie różni się od granicznych procedur stosowanych współcześnie przez wiele państw np. Izrael (zasada “he sees, he shots” - “widzisz – strzelaj”).

UE jako narzędzie wzmacniające eksploatację ekonomiczną

Choć z jednej strony Profesor postrzegał członkostwo w UE, jako dużą szansę ekonomiczną, nie zamykał oczu na jawną niesprawiedliwość i klasyczne wykorzystywanie sytuacji przez chwilowo silniejsze państwa będące członkiem klubu. W swym kolejnym klasyku “Patriotyzm a kolonializm” (“Filozofia I wartości. Post factum”) pisał m.in.: „Powtarzam: to nie obecność w Unii czyni z nas białych Murzynów, lecz neokolonizatorskie przejmowanie przez obcych naszego majątku narodowego w nie naszym oczywiście interesie i z wszelkimi tego politycznymi konsekwencjami. Gdybyśmy byli poza Unią, nasza kolonialna podległość jej byłaby tylko jeszcze bardziej jaskrawa i brutalna. Jesteśmy za słabi, by chodzić w pojedynkę.” Profesor zdawał się rozumieć, iż nasze członkostwo w UE zostało uwarunkowane sprzedaniem naszych gospodarczych sreber rodowych (tudzież „kur znoszących złote jaja”) i miało to znamiona szantażu. Do najbardziej jaskrawych przykładów tej polityki zaliczał sprzedaż Telekomunikacji Polskiej, francuskiemu i państwowemu (sic!) koncernowi France Telecom oraz PZU szerzej nieznanej portugalskiej spółce Eureko. Tą listę można by wydłużać również o spółki, które niejako zostały wpuszczone na strategiczne obszary dla funkcjonowania państwa, jak zarządzanie informacją np. pojawienie się koncernu Axel Springer na polskim rynku mediowym. Wszystkie te transakcje miały miejsce w dość krótkim okresie przed naszą akcesją do UE.
Niepokój przeradza się w sprzeciw, gdy widzimy, że ten neokomunizm albo „humanizm”, jak chętnie sam siebie nazywa znoszący rzekomo różnice między narodami, okazuje się równie zakłamany i dwulicowy jak poprzedni. Pod przykrywką wyrównywania różnic rodzi się na naszych oczach nowy kolonializm: podporządkowywanie narodów gospodarczo słabych narodom gospodarczo silnym i bezwzględna eksploatacja ekonomiczna tamtych. W Europie zaś słabe gospodarczo są te narody, które wyszły spod jarzma komunizmu i nadal noszą na sobie piętno związanego z nim gospodarczego i cywilizacyjnego zacofania. Ofiarą neokolonializmu staje się także Polska. Zasadnicze instrumenty władzy, jakimi są dzisiaj banki (czyli pieniądz) i media (czyli informacja), zostały przejęte w bodaj 80% przez obcych... Patrzę ze zgrozą, jak przerabiani jesteśmy w białych Murzynów i jak słaby opór ta mroczna operacja u nas budzi, jakby nie nas dotyczyła”.
I choć w ostatnich latach udało się odzyskać część zasobów strategicznych dla skarbu państwa (m.in. Pekao Sa, Polska Presse), czy polskich właścicieli (np. portal Interia), to problem, garbu postkolonialnej i patologicznej transformacji pozostał. Widać go wyraźnie na podstawie ostatniej analizy Związku Pracodawców Polskich , który obrazuje jak w dalszym ciągu neokolonialny status ma Polska względem wielu koncernów zagranicznych operujących na terytorium RP i zarabiających tu miliardy złotych de facto nie płacąc podatków.

image

(TS) UE jako narzędzie sądokracji przeciwko demokracji

Wreszcie, Profesor, jako zdeklarowany demokrata, z pewną nieufnością podchodził do przeceniania roli „trzeciej władzy”, jako strażnika sprawiedliwości i praw obywatelskich. Zapewne wpływ na to miały doświadczenia z „demokracji ludowej”, w której sądownictwo funkcjonowało niezależnie jedynie „na papierze” stając się de facto ścisłym przedłużeniem dwóch pozostałych władz i ich dyrektyw np. w procesach politycznych. I gdyby nie Kościół Katolicki, faktycznego strażnika sprawiedliwości i praw obywatelskich by wówczas zabrakło. Również stąd, w mojej opinii, brało się przekonanie Profesora, iż prawdziwy podział władz, to podział na władzę polityczną i duchową. Ale wracając do głównego wątku (sprawy relacji władzy politycznej i duchowej szerzej opiszę w artykule pt „Wolniewicz fundamentalista?”), tj. instrumentalizowania sądów, Profesor postrzegał to zjawisko w tzw. „demokracji liberalnej”, jako równie niebezpieczne, pisząc w swym kolejnym „klasyku” („Sądownicza erozja swobód demokratycznych”. Filozofia i Wartości IV) m.in.:
“Przez erozję sądowniczą rozumiem widoczną w państwach demokratycznych tendencję by władzę - w imię "obiektywizacji" i "odpolityczniania" jej decyzji przesuwać z organów przedstawicielskich ku organom sądowniczym, ku sądom i sędziom. Sądownictwo przeradza się w ten sposób coraz bardziej w sądo-władztwo. Decyzje polityczne, z natury swojej wyrażające realny stosunek sił w starciu interesów, maskowane są jako rozstrzygnięcia czysto prawne, od owej walki interesów jakoby niezależne. Tendencja ta jest przejawem współczesnego lewactwa: wiary, ze politykę można okiełznać prawem (Ogólnie niezależnie od znaczeń słownikowych nazywam "lewactwem" wszelkie zapędy do naprawiania świata, nie liczące się z realiami natury ludzkiej). Mniema się wtedy, ze złożywszy kontrolę władzy w ręce sądów nie musimy się już troszczyć o ciężar, jaki nakłada na wszystkich zasada Jeffersona (Ceną wolności jest nieustanne czuwanie – wszędzie). W istocie jednak sądownicze odpolitycznianie polityki jest jedynie parawanem, za którym kryje się upolitycznianie sądownictwa. Walka o wpływy i władzę nie znika przecież, zmienia tylko swa arenę, a sarna ta zmiana jest już pewnym manewrem w tej walce.
Dobrze pokazuje to wywiad, jakiego dziennikowi "Fakt" udzielił Michael Walzer, profesor filozofii z Instytutu Badań Zaawansowanych w Princeton i znany amerykański lewak:
„My, lewica […] odkryliśmy w latach 50 i 60., że jest inny sposób odnoszenia politycznych
zwycięstw (niż wybory). Ze do tego, by zreformować system więziennictwa, zakończyć segregacje rasową, zalegalizować aborcje i praktycznie zdelegalizować karę śmierci, wystarczy bystry prawnik i dobra argumentacja w sądzie. Okazało się, że można odnosić zwycięstwa bez mobilizacji bazy społecznej, bez demokratycznej walki, słowem bez angażowania się w politykę.[...] Weźmy sprawę aborcji. Powoli, w kolejnych stanach, odnosiliśmy zwycięstwa. Wyroki sądowe znacznie przyspieszyły legalizacje, praktycznie o niej przesądziły”.
Inaczej mówiąc, w demokracji można wygrywać niedemokratycznie, ale warunkiem jest opanowanie wpierw sądownictwa. Bo myli się Walzer, twierdząc, ze dobry prawnik i argumentacja wystarczą. Trzeba jeszcze sędziów, którzy na tą argumentację będą podatni i którzy na naszą korzyść zinterpretują literę prawa i sądowe precedensy (bo precedens tez wymaga interpretacji: uznania, ze jakiś przypadek już osadzony jest do danego dostatecznie podobny). Sady amerykańskie, wspierając swym orzecznictwem zadania i aspiracje tamtejszych "liberałów", opowiedziały się po jednej ze stron wielkiego sporu politycznego. Wkroczyły więc przez to same na arenę politycznej walki. Gdyby zresztą orzekły były odwrotnie, tez by na nią wkroczyły, tylko z drugiej strony. W sporach politycznych nie istnieje locus neuter - pozycja bezstronnego arbitra czy obserwatora. Dla sądu najbliższa jej byłaby jedynie odmowa rozpatrywania wnoszonej sprawy, jako pod kompetencję sądów w ogóle nie podpadającej.”
Czytając te słowa i patrząc na obecne działania TSUE, trudno nie odnieść wrażenia, iż mamy do czynienia z erozją sądownictwa w UE.

Przesłanie dotyczące postępowania w ramach UE

Wydaje się, iż prof. Wolniewicz, jako zwolennik rozumnej integracji europejskiej, odwołującej się do korzeni chrześcijańskich oraz poszanowania narodowych odrębności i interesów, zachęcał nas do aktywnej walki o takie jej oblicze. Uważał, iż Polska posiada przynajmniej cztery główne atuty, które nie skazują takiej walki na porażkę (strategiczne położenie geograficzne, liczba mieszkańców, silne morale związane z duchowością katolicką oraz specyficzny rys charakterologiczno-kulturowy “nieujarzmioność”). W swym wystąpieniu pt. “Patriotyzm a kolonializm” (“Filozofia I wartości. Post factum”) w taki oto sposób formułował pryncypia nadchodzącej walki o Europę: “Naczelne hasło polskiego patriotyzmu dzisiaj brzmi: wyzwolić się spod jarzma nowego kolonializmu, zwłaszcza gdy pod Traktatem Lizbońskim staje się jeszcze cięższe. Biały Murzyn musi podnieść się sam, o własnych siłach. Nikt go w tym nie wyręczy, nikt nie pomoże. Jak to zrobić? Tak samo, jak przedtem zrobił to Murzyn czarny. Epoka kolonialna minęła. Nowi kolonizatorzy będą musieli o d d a ć to, co podstępnie zagrabili i na czym ciężko się obłowili, korzystając z naszej gospodarczej i politycznej słabości po przebytej co dopiero ciężkiej chorobie komunizmu. Z naszej strony trzeba na to trzech rzeczy. Primo: umieć ten neokolonializm rozpoznawać, bo chytrze się maskuje np. jako „prywatyzacja”, jako „walka z nacjonalizmem i ksenofobią”, czy jako „globalizm” i „multikulturalizm”. Secundo: rozpoznawszy, głośno go, stale i po imieniu piętnować. Tertio: bronić nieustępliwie wolności słowa, bo w walce z nowym kolonizatorem i osłaniającym go ideologicznie „globalnym humanizmem”, ona jest nam główną oporą. Reszta znajdzie się sama.”
Amen. PB

p.s. CDN

Dr, MBA

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka