Plakat wystawy obrazów Rooniego Wooda, Sztokholm 2014
Plakat wystawy obrazów Rooniego Wooda, Sztokholm 2014
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
2020
BLOG

Jęzor i nożyczki

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

Na wysokości podróżnej, 10 kilometrów nad poziomem morza, było jasno od słońca i chłodno. Minus 40 stopni Celsjusza. 

Ranek był mroczny od chmur, ale nie padało. Ani ciepło, ani zimno. Celnicy wyrzucili do śmieci dwie pary nożyczek, które zamiast w walizkach mieliśmy w bagażu podręcznym. Czasu było jeszcze dość, ale koszt wynajęcia skrytki czynił całą operację nieopłacalną. Za te pieniądze można dostać kilka par przyzwoitych nożyczek Gerlacha.

W wielobranżowym kiosku, gdzie pośród typowej literatury podróżnej leżała też nowa książka Ziemkiewicza, kupiłem dwa tygodniki. Potem wzięliśmy coś do picia w kafeterii i ruszyliśmy stronę właściwego wyjścia. Choć wskazówki zegara minęły już zaplanowaną dla naszego lotu godzinę wpuszczania na pokład, nadal nic się nie działo.

Taśma zagradzała oba przejścia, dla VIP-ów z klasy biznes i dla całej reszty. Pasażerów proszono o cierpliwość. Podróżni lepiej obeznani z realiami transportu lotniczego stali w milczeniu. Inni kręcili się, pogadywali, jak by mogło to w czymś pomóc, przemóc pozorną gnuśność albo przyśpieszyć odlot.

*
Autobus powiózł na płytę najpierw pasażerów ważniejszych, z biletami klasy biznes. Bagaż podręczny, ten nowoczesny, na kółkach, tańczył po podłodze niewielkiego pojazdu. Stojąc w chłodny lipcowy poranek przy maszynie, widzieliśmy jak nasze walizki znikają we wnętrznościach brazylijskiego embraera.

Opóźnienie tłumaczono względami bezpieczeństwa i koniecznością zrobienia porządku w dokumentacji lotu, co zabrzmiało niezbyt przekonująco. Miejsca zostały pozamieniane, rozdzielono osoby podróżujące razem, parę małżeńską, ojca z synem, matkę z dziećmi. Nowe przydziały nie zgadzały się numeracją z kart pokładowych. Doświadczone stewardesy opanowały jednak sytuację, nerwowość powoli ustępowała. Do Sztokholmu wylecieliśmy z około 40-minutowym opóźnieniem.

Na wysokości podróżnej, 10 kilometrów nad poziomem morza, było jasno od słońca i chłodno. Minus 40 stopni Celsjusza. Morze mgieł przypominało gęstą, bitą śmietanę. Lot przebiegł spokojnie, bez turbulencji, z wiatrem w plecy. Znaczną część opóźnienia udało się więc nadrobić.

 Jak zwykle skok przez Bałtyk przedrzemałem. Żona patrzyła przez okno. Przez chwilę mignęły nam kontury Gotlandii, niewiele później stewardesy rozsunęły zasłonki odgradzające sektor biznesowy od ekonomicznego. Wkrótce zaczęliśmy schodzić, zniknęło słońce, podobna do warszawskiej warstwa chmur przykrywała stołeczną aglomerację Szwecji. Okazało się, że jesteśmy już nisko nad ziemią.

Kursowa maszyna LOT-u płynnie usiadła na płycie sztokholmskiej Arlandy, stopniowo wyhamowała i zaczęła kołować w stronę przeznaczonego dla siebie rękawa. Przez okrągłe okienko obserwowałem zbliżającą się znajomą bryłę terminalu...

Nagle ujrzałem duży, wywalony wprost na mnie czerwony jęzor. Wcale nie zmyślam: wielkie czerwone usta, zęby i ogromny opadający w dół język. Tak, miałem przed oczyma słynne w świecie logo, bo nasz średniej wielkości embraer, model 175, wolno przemieszczał się obok boeinga 767 z napisem Rolling Stones...

*
Później, już w taksówce, która wiozła nas do centrum, pogadywałem trochę z hinduskim kierowcą.

– Co to takiego? – zapytałem, gdy przejeżdżaliśmy koło znacznego zespołu obiektów, który dotąd jakoś nie wpadł mi w oczy.
– Aaaa...Tele2 Arena? To wielka sportowa hala pod dachem, która podczas zawodów pomieści ze trzydzieści tysięcy osób, ale w wersji widowiskowej, ze sceną zamiast boiska wchodzi tu jeszcze więcej, podobno nawet i 45 tysięcy.

– Nie pamiętam, żebym to kiedyś wcześniej widział...

– Pewnie, że nie. Bo jeszcze roku nie ma, jak skończyli budować to cudo – odparł szybko.  – Dziś wieczorem grają tu Rolling Stonesi.

Podjeżdżaliśmy do centrum od południa, choć międzynarodowe lotnisko Arlanda leży zdecydowanie na północ od miasta. Rozglądałem się z ciekawością, bo dużo się tu zmieniło od czasu, gdy przemieszkałem w Sztokholmie wszystkie cztery pory roku, zmieniając zresztą w tym czasie kilka adresów: Nacka, Lidingö, Täby, Norsborg, Gärdet... Tym razem mieliśmy zatrzymać się w gości po sąsiedzku, na Östermalmie.

Gdy skręciliśmy w ulicę Sybilli, właśnie przestało siąpić i znów wyszło słońce.



21 sierpnia 2014

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości