#prawo-cytatu-teczowy-husarz
#prawo-cytatu-teczowy-husarz
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
3521
BLOG

Najazd LGBTQ. To nie jest spór o miedzę

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz LGBT Obserwuj temat Obserwuj notkę 112

Trwa wojna kulturowa, ideologiczna agresja LGBTQ się nasila, tymczasem rząd usiłuje być arbitrem między sponsorowanym przez globalistów objazdowym cyrkiem Sorosa a obrońcami polskiej tożsamości. Taki fałszywy symetryzm doprowadzi nas jako wspólnotę do cywilizacyjnej klęski.

Do faktu, że przed rokiem 1989 Polacy w swym własnym kraju nie mieli nic do powiedzenia, zdążyłem się przyzwyczaić: zawłaszczone państwo, władza i propaganda przejęte przez środowiska tradycyjnie niechętne polskiej tradycji kulturowej i naszej narodowej tożsamości. Ale od roku 1990 miało być jednak inaczej.

Owszem, poddani zabiegom zawodowców od sprawiania wrażenia i wywierania wpływu Polacy zachłysnęli się tzw. wolnością, choć tego i owego dziwiło, że pewne tematy zachowały status tabu, a niektóre często wypowiadane opinie – mimo formalnego zniesienia cenzury – nadal nie znajdowały drogi dojścia do publicznej agory. Nawiasem mówiąc, porównanie częstości pojawiania się rozmaitych wątków narodowościowych w Gazecie Wyborczej, która nominalnie miała stanowić organ polskiej Solidarności, byłoby nie tylko interesującym tematem dla co najmniej pracy doktorskiej, ale bystremu badaczowi powinno dostarczyć ważnego materiału do przemyśleń.

Nowe PPR, czyli promiskuityzm, perwersja, rozwiązłość
Szczególną wściekłość progresistów wywołują poczucie narodowej tożsamości oraz trwanie przy katolicyzmie, a przede wszystkim dogmatyczny i obyczajowy rygoryzm jego wyznawców. I nie ma się czemu dziwić, bo mocne tożsamości etniczno-religijne stoją na przeszkodzie kolejnej utopii architektów Nowego Świata, który według słów naiwnej piosenki Lennona sprzed lat miałby być pozbawiony granic, religii, a w konsekwencji może i wojen. Do kolejnej próby urzeczywistnienia groźnej globalistycznej mrzonki spadkobiercy marksizmu-leninizmu znów zaprzęgli najcięższe działa. Tym razem, medialno-prawno-organizacyjne.

Polacy przez ćwierć wieku dawali się lewicowej propagandzie wodzić za nos, wstydzili się patriotyzmu, własnej ojczyzny, swoich wielkich, choć nie zawsze pomyślnych dla narodu dziejów. Ale ostatnio zaczęło się to zmieniać, więc progresiści zaatakowali inaczej, całą moc uderzenia kierując w stronę tzw. rewolucji obyczajowej, niesionej przez niewielkie, lecz hałaśliwe grupki, beztrosko wywijające banerami z zawłaszczoną i zdekonstruowaną tęczą.

Marksizm-lesbianizm, jak – wbrew pozorom naprawdę trafnie – nazywa tę ideologię prof. Marek Jan Chodakiewicz, niesie przesłanie aż do przesady proste: pod hasłami tolerancjonizmu, różnorodności i wychwalania środowisk LGBT, którym rzekomo dzieje się krzywda, metodą narastającej prowokacji, nieustannej propagandy w mediach oraz chytrze przeprowadzanych zmian w prawie, zmierza do sytuacji, w której promiskuityzm, perwersje i rozpasanie nie tylko przestaną być postrzegane jako zachowania dewiacyjne, lecz staną się wręcz ‘edukacyjną’ i ‘wychowawczą’ normą dla przyszłych pokoleń.

Zaczęło się, jak zwykle, od fałszowania języka. Rozmaite odcienie perwersji, znane od czasów starożytnych, nazwano „orientacjami”, choć po prawdzie – jeśli pamiętać, że niezmienna atrakcyjność erotyzmu jest nagrodą za zapewnienie gatunkowej ciągłości – zasługują one raczej na miano seksualnej ‘dezorientacji’. Dotychczasowych perwertów nazwano (z angielska) wesołkami. I dalej już poszło. W krajach Zachodu, gdzie jeszcze kilka dekad temu, homoseksualizm bywał (inaczej niż w Polsce) penalizowany, dziś sądy skazują normalnych obywateli za kose spojrzenie, niechęć do współpracy przy apologii dewiacyjnych zachowań lub nie dość czułe słówka pod adresem przesadnie drażliwych inwertytów.

Wielki Wschód i płaczliwi geje
Nowe zawitało niestety także do Polski. I trudno zgodnie z prawdą orzec, że nie można było tego przewidzieć. U progu lat 90., wśród licznych przybyszów, którzy zaczęli penetrować nasz kraj pod względem zasobności, atrakcyjności i (może przede wszystkim) podatności na rozmaite presje lub pokusy, znalazł się także Wielki Mistrz Wielkiego Wschodu Francji. Z tej niecodziennej okazji odbyło się nawet posiedzenie jakiejś „wybudzonej z uśpienia” polskiej loży.

Krótka migawka ze spotkania masonów pojawiła się też w dzienniku telewizyjnym, ale nie wspominałbym o sprawie, gdyby nie jedno zdanie, jakim poczęstował gospodarzy francuski wolnomularz, który zapytany o pozycję Kościoła katolickiego w demokratycznej Polsce odparł krótko: „Dotąd Kościół odgrywał rolę nader znaczącą, ale to się wkrótce zmieni”. Wtedy pomyślałem, że to jedynie przesadna chełpliwość, właściwa m.in. Gaskończykom, ale po latach jestem skłonny sądzić, że Wielki Mistrz wiedział coś, czego jako zbiorowość nadal nie jesteśmy skłonni przyjąć do wiadomości.

Jakąś dekadę później do redakcji Tygodnika Solidarność, w którym pracowałem, nadszedł płaczliwy w tonie faks (były kiedyś takie urządzenia) od Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na Rzecz Kultury w Polsce, które użalało się na materiał filmowy wyemitowany 8 czerwca 2003 przez stację telewizyjną Polsat.  Po wyrażeniu rytualnego „oburzenia i sprzeciwu wobec treści zawartych w paszkwilu” oczywiście „w imieniu polskiego środowiska lesbijek i gejów” międzynarodowi geje i lesbijki wyłożyli zaraz kawę na ławę. O co poszło? O program „Homoseksualizm – do wyleczenia”.

„Jesteśmy zdruzgotani faktem, że Państwa stacja w tak ohydny i stojący w sprzeczności ze współczesną wiedzą naukową sposób promuje pseudoterapię osób homoseksualnych. (...) Podpieranie się motywami religijnymi, stawiając je w opozycji wobec homoseksualizmu, jest naszym zdaniem głęboko poniżające i krzywdzące osoby homoseksualne... – wykładał dość sprawną polszczyzną racje tamtego środowiska ktoś, kto w podpisie wystukanego na firmowym papierze listu zamiast nazwiska użył magicznego słówka „Zarząd”.

Anonimowy skryba protestu do TV Polsat nie omieszkał pogrozić autorom programu sądem, zapowiedział też wystąpienie do ETPC. Retoryka aż za dobrze dziś znana, cały zestaw pozornie merytorycznej argumentacji też zdążył się już utrwalić w pamięci. Może zatem warto przypomnieć, że „wykreślenie homoseksualizmu ze spisu chorób czy zaburzeń psychicznych w USA” nastąpiło w roku 1973, czyli całkiem niedawno. Co więcej, stało się to w drodze referendum środowiska lekarzy-psychiatrów (5.816 fachowców było za, 3.817 przeciw), a nie w oparciu o szeroko zakrojone i rzetelne badania, których wyniki dałyby faktycznie naukowe podstawy do takiej decyzji.

Zagranica, ulica, co tam jeszcze...
Program, który wzburzył zarząd Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na Rzecz Kultury w Polsce, nadano w Polsacie 8 czerwca o północy, a już 9 czerwca po południu odpis listu protestacyjnego w tej sprawie dotarł (oczywiście via Polsat) do redakcji Tysola. Tempo imponujące, tylko pogratulować sprawności organizacyjnej. Komu? Oczywiście organizacji międzynarodowych gejów, a nie czynnikom odpowiedzialnym za to, żeby Polak-katolik mógł poczuć się we własnym mieście na festynie rodzinnym, w świątyni czy podczas procesji Bożego Ciała równie komfortowo i bezpiecznie. Żeby w miejscach, które są dla niego święte nie był narażony agresję zideologizowanej garstki hałaśliwych antykatolickich i antypolskich aktywistów. Żeby prowokacje obliczone na zakłócenie spokoju w kraju oraz związane z tym polityczne korzyści były udaremniane w zarodku. Żeby atak na katolickie sacrum stał się dla agresorów zwyczajnie nieopłacalny.

Tak, warto mieć świadomość, że błyskawiczne inicjatywy w stylu „zagranica pomoże” uruchomiono już dawno temu. Teraz jesteśmy w fazie gorącej ofensywy LGBTQ: kolejne ulice kolejnych miast i kaskadowo urządzane marsze-prowokacje. Te same hasła, podobne  kostiumy, często ci sami aktywiści... Dał przykład waginalny Gdańsk, była też świętokradcza Warszawa, Częstochowa, Lublin, Kielce, Rzeszów. Czy wiemy coś o karach dla profanatorek z Gdańska? Czy spadł choć jeden włos z głowy prowokatorów w Częstochowie? Czy w związku z zapowiedzią prezydenckiego tandemu Trzaskowski-Rabiej, że stołeczny ratusz zamierza dyskryminować firmy non-LGBTQ, prokuratura podjęła jakieś działania?

Jesteśmy w stanie kulturowej wojny, a dokładniej mówiąc, ulegamy jako kraj i państwo najazdowi szermierzy ideologii, która ma Polaków definitywnie przeformatować: oswoić z wrogą symboliką, przyzwyczaić do upokorzeń i zgorszeń, zniechęcić do odruchów protestu. Konwencja stambulska wciąż obowiązuje, bo ceną za jej wypowiedzenie, które stanowiło jedną z wyborczych obietnic Dobrej Zmiany, okazało się niestałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Do tego udział licznych ambasadorów w tęczowych marszach, bezceremonialne tweety pani Georgette Mosbacher... Może już dość?

Wiara ojców, tradycyjna obyczajowość to wciąż ważne elementy naszej narodowej tożsamości. Ale dziś jeszcze bardziej chyba idzie o poczucie, że to katolicka większość przywiązana do polskich tradycji nadal pozostaje gospodarzem we własnym kraju, że o tym, jak Polacy mają żyć, w co wierzyć i co robić, a czego nie robić, nie będą im dyktować żadni choćby najbardziej egzotyczni czy ekscentryczni przybysze w imię akurat modnych, przejściowych ideologii. Przed symboliczną przemocą z zewnątrz, przed możliwymi prowokacjami wspieranymi z zagranicy większość narodową winny chronić władze polskiego państwa. Poczucie bezpieczeństwa we własnym kraju, poczucie sprawiedliwości to sprawy szczególnie ważne. Gdy państwo abdykuje w tym zakresie, a jego instytucje nie radzą sobie z takimi problemami, zdesperowani obywatele biorą nieraz sprawy we własne ręce. Ale to nie jest dobre dla nikogo. Ani dla obywateli, ani dla władzy, nie wspominając już o państwie.


(23 lipca 2019)

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo