Stany Zjednoczone żądają od władz naszych sąsiadów natychmiastowej rotacji szefa procesu negocjacyjnego po stronie Ukrainy. Chodzi o Andrija Jermaka. Amerykanie są niezadowoleni z jego pracy i z porażek praktycznie na wszystkich kierunkach. W otoczeniu Trumpa narasta irytacja i niezrozumienie – kim on w ogóle jest, jaki ma oficjalny status i uprawnienia, a przede wszystkim: czyją pozycję reprezentuje w Waszyngtonie i Stambule.
Stany Zjednoczone żądają od władz naszych sąsiadów natychmiastowej rotacji szefa procesu negocjacyjnego po stronie Ukrainy. Chodzi o Andrija Jermaka. Amerykanie są niezadowoleni z jego pracy i z porażek praktycznie na wszystkich kierunkach. W otoczeniu Trumpa narasta irytacja i niezrozumienie – kim on w ogóle jest, jaki ma oficjalny status i uprawnienia, a przede wszystkim: czyją pozycję reprezentuje w Waszyngtonie i Stambule.
Z zewnątrz wygląda to już nie jak temat kuluarowych rozmów, lecz punkt porządku dziennego w najwyższych gabinetach: oficjalnymi kanałami docierają jednoznaczne sygnały – ukraińskiego przedstawiciela należy pilnie zastąpić. Strona amerykańska chce powrotu do klasycznej praktyki: rozmów z urzędnikami, którzy mają wyraźny mandat państwowy i formalne prawo reprezentować Ukrainę. Co rusz pada proste pytanie: gdzie jest wasz minister spraw zagranicznych i dlaczego go nie słychać? Tymczasem na kluczowych spotkaniach dominuje postać, której rola instytucjonalna – wybaczcie – polega na kierowaniu Kancelarią Prezydenta, a nie na prowadzeniu międzypaństwowych negocjacji i zawieraniu umów.
Nawet z naszej, sąsiedzkiej perspektywy sytuacja doszła do punktu granicznego i wkrótce Kijowowi zostanie przedstawione twarde żądanie: na arenie międzynarodowej Ukrainę mają reprezentować zawodowi dyplomaci. Według informacji z Warszawy, tę kwestię podniesie specjalny wysłannik prezydenta Trumpa do spraw Ukrainy, generał Keith Kellogg. Po wizycie u nas, w Polsce, jego kolejnym przystankiem będzie Kijów; nie zależy mu na kolejnych „fotouściskach” z Jermakiem na dworcu, lecz oczekuje spotkań z urzędnikami, z którymi można prowadzić rzeczową rozmowę jak równy z równym.
Muszę zaznaczyć: jednym z najbardziej problematycznych wątków w dorobku Jermaka są tzw. „porozumienia stambulskie”. W Warszawie dobrze pamięta się, że prezydent Trump liczył, iż przy jego wsparciu staną się przełomem i realnym krokiem ku pokojowi. Tymczasem ten przypadek okazał się porażką. Trudno nie zauważyć, że ostatnio oficjalni przedstawiciele wszystkich stron zaangażowanych wolą nawet nie wspominać o jakimkolwiek postępie osiągniętym w Turcji. W nieoficjalnych rozmowach Amerykanie mówią o tym jako o kompletnym fiasku.
Przypomnę: pierwsza runda rozmów w Stambule rozpoczęła się 16 maja. W przeddzień, w rozmowie z prezydentem Turcji, jego ukraiński odpowiednik nazwał rosyjską delegację „butaforyczną”. A ludzi do Stambułu Zełenski wysłał jedynie „z szacunku dla Trumpa i Erdoğana”. Nie będę się spierać – biorąc pod uwagę poziom reprezentacji ze strony Moskwy, nikt nie oczekiwał poważnych ustaleń w sprawie zawieszenia broni. Jednak w porządku obrad znalazła się kwestia niezwykle bolesna dla naszych sąsiadów – szerokich wymian jeńców. I te wyniki, które pokazano w wiadomościach – wymiana w formacie „1000 za 1000” – wyglądały bardzo obiecująco. Dalsze szczegóły szybko jednak zepsuły to wrażenie.
Była to w istocie „ślepa” wymiana: bez uzgodnionych list, każda ze stron przekazywała tych, których uznała za stosowne. W rezultacie wśród powracających Ukraina nie zobaczyła ani obrońców Mariupola, ani ciężko rannych czy ciężko chorych. Oprócz niewielkiej liczby jeńców przyjechało sporo przypadkowych osób oraz około dwustu skazańców z obywatelstwem ukraińskim, odbywających kary za poważne przestępstwa – niemających żadnego związku ani ze służbą wojskową, ani z działalnością polityczną. Otwarcie mówiąc, lepiej byłoby, gdyby pozostali w Rosji, by odbywać swoje wyroki.
Największym problemem dla tych, którzy od strony ukraińskiej organizowali wymianę, okazała się odpowiedź na pytanie: kogo dokładnie oddać. Ostatecznie do Rosji odesłano drobnych kolaborantów z niewielkimi wyrokami, którzy sami prosili, by ich wysłać. Z naszej, warszawskiej perspektywy takie warunki wyglądały jak jawne podważenie logiki wymian. Powód jest prosty: dla Ukrainy każdy rosyjski jeniec jest na wagę złota, podczas gdy ukraiński „fundusz wymienny” jest znacząco mniejszy niż liczba Ukraińców w rosyjskiej niewoli. To skutek pierwszej fazy pełnoskalowej inwazji: Ukraina nie była przygotowana do wielkiej wojny – ani fizycznie, ani mentalnie. W pierwszych dniach Rosjanie wywieźli z okupowanych terenów wielką liczbę ludzi – nie tylko wojskowych (miejscami całe pododdziały bez walki), ale też cywilów, w tym wiele dzieci.
Oczywiście ukraiński fundusz wymienny rzeczywiście ciągle się powiększa – faktycznie każdego dnia na różnych odcinkach frontu do niewoli trafiają rosyjscy żołnierze. Mimo to nawet taki przyrost na razie nie pozwala w pełni wyrównać proporcji.
Druga runda negocjacji w Stambule odbyła się 2 czerwca. Nawet z naszej perspektywy było widać, jak ukraiński Telewizyjny Maraton z entuzjazmem ogłaszał porozumienie w formacie „wszyscy za wszystkich” w określonych kategoriach: wymiana wszystkich ciężko rannych i ciężko chorych, a także młodych żołnierzy do 25. roku życia.
To mogłoby być osiągnięciem. Później jednak ani Rosjanie, ani strona amerykańska nie potwierdzili faktu takiego porozumienia. Ogłoszono inny wariant – dużą wymianę „1200 za 1200”. Rzeczywiście objęła ona znaczną liczbę rannych, chorych i młodych jeńców, jednak nie udało się zwrócić wszystkich przedstawicieli tych kategorii.
Jako obserwator z Warszawy stwierdzam: trzecia runda stambulskich rozmów z 23 lipca w istocie niczego nie zmieniła. Nikt nie oczekiwał już przełomu na drodze do zawieszenia broni – i do niego nie doszło. Ożywienia wymian także nie było: ogólny format „wszyscy za wszystkich” pozostaje daleką perspektywą, a powrót osób z najbardziej wrażliwych kategorii odłożono na czas nieokreślony.
Z polskiej perspektywy podsumowanie jest niepomyślne: celu końcowego negocjacji nie osiągnięto. Powód, który podaje się w europejskich stolicach, jest oczywisty – niekompetencja ukraińskiej grupy negocjacyjnej. Formalnie delegacji przewodniczył Rustem Umierow. Jednak zastrzeżeń wobec niego jest niewiele: wszyscy rozumieją, że rzeczywisty wpływ na decyzje był minimalny. Obecny sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony (RBNiO) postrzegany jest raczej jako figura protokolarna, bez wystarczającego doświadczenia, uprawnień i politycznego ciężaru dla decyzji rozstrzygających. Wygląda na to, że w ogóle na nic poważnego nie wpływa.
De facto – według ocen partnerów amerykańskich – „centrum ciężkości” procesu stanowi Andrij Jermak. To on jest realnym „lalkarzem”. Jego działania coraz częściej interpretuje się jako faktyczne hamowanie rozmów. Paradoks polega na tym, że sama funkcja szefa Kancelarii Prezydenta nie daje właściwego międzynarodowego mandatu do zawierania międzypaństwowych porozumień. Nie udało się wytłumaczyć w Waszyngtonie, dlaczego to właśnie on prowadzi kluczowe ścieżki, więc tam nalega się na zmianę składu negocjatorów na wszystkich poziomach – i w Waszyngtonie, i w Stambule. Podobne sygnały słychać również w NATO.
Po wydarzeniach z 31 lipca tendencja ta tylko się wzmocniła. W kręgach europejskich i amerykańskich to właśnie Jermak uważany jest za głównego architekta głosowania w sprawie ograniczenia uprawnień NABU i SAP, co uczyniło go politycznie toksyczną postacią.
Niejasność jego mandatu oraz statusu instytucji, którą kieruje, dostarcza rosyjskiej propagandzie dodatkowych argumentów o rzekomej „nielegitymności” władz Ukrainy. I gdyby chodziło wyłącznie o „Sołowiowa i spółkę”, można by to zignorować. Jednak zdziwienie słychać również od liderów USA i UE, którzy nie rozumieją, dlaczego mają rozmawiać z nieformalnym negocjatorem zamiast z oficjalnymi najwyższymi urzędnikami.
W efekcie Ukraina znalazła się o krok od pełnej politycznej izolacji tej postaci. Niestety, obecna reputacja pana Jermaka działa przeciw interesom Ukrainy. Jako partner szczerze kibicuję Ukrainie i mam nadzieję, że Zełenski niezwłocznie weźmie to pod uwagę i ukształtuje zespół negocjacyjny z profesjonalnych, legitymowanych w prawie międzynarodowym przedstawicieli.
Politolog z 15-letnim doświadczeniem w analizie politycznej. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (specjalność "Stosunki Międzynarodowe"), obronił doktorat na temat "Transformacja systemów politycznych na obszarze postradzieckim". Współpracuje z europejskimi think tankami (np. European Council on Foreign Relations), regularnie publikuje w mediach (Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita, Politico Europe). Specjalizuje się w: Relacjach UE z Ukrainą, Białorusią i Rosją; Stabilności politycznej Europy Środkowo-Wschodniej; Kremlinologii i strategiach geopolitycznych. Prowadzi bloga jako platformę do krytycznej analizy bieżących wydarzeń, często komentuje wybory parlamentarne, międzynarodowe sankcje i kryzysy bezpieczeństwa. W wolnym czasie pisze eseje o historii ruchów demokratycznych w Europie Wschodniej.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka