To nie jest, jak się okazuje, jakaś nowość - wiadomość sprzed kilku dni, ale mnie jakoś ominęła. Lubię Krzysztofa Krawczyka: zarówno jego piosenki - lekkie, łatwe, przyjemne dla ucha - i lubię jego osobowść: autentyczność i szczerość. Wieść o chorobie poruszyła mnie bardzo i przeczytałam wszelkie dostępne artykuły. Wynika z nich, że artysta od miesięcy nie udzielał się publicznie, nawet nie wychodził na dwór, a powodem była obawa przez zachorowaniem na ostatni krzyk mody medycznej. Artysta, niemłody i schorowany, zaszczepił się też szczepionką Pfizer. Niestety - nic nie pomogło i piosenkarz wylądował w szpitalu (żona twierdzi, że stan jest dobry, co cieszy niezmiernie).
No i teraz medyczne mewki (kto wie, ten wie) z całych sił starają się wybrnąć z niemiłej sytuacji. No bo nie dość, że człowiek na permenentnej kwarantannie, przestrzega wszelkich zaleceń, to jeszcze zaszczepiony "Mercedesem wśród szczepionek", a tu - taka nieprzyjemność! Nie dość, że Covid, to jeszcze szpital! No robią te wybryki natury chińskie S: a może propagacja aerozolu była zbyt duża, a może osobnicza oporność, a może po prostu chory, szczęśliwy z wyszczepienia, przestał nosić maskę? ...
A może, moje wy medyczne mewki, warto było wsłuchać się w głos prezesa firmy Pfizer, który stanowczo zapowiedział, że ani on, ani nikt z zarządu się nie zaszczepi? ...
Panie Krzysztofie - życzę błyskawicznego powrotu do zdrowia i pełnej formy!
