Animela Animela
157
BLOG

Co jedzą dzieci

Animela Animela Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Pamiętam ze szkolnej stołówki następującą potrawę: kasza pęczak z gulaszem i ogórkiem korniszonem – obowiązkowo przekrojonym wzdłuż na pół. Jejku, jej, jak to smakowało! Ten zestaw – tak często wyśmiewany przez różnych „wielkich kucharzy” (vide: Młócący Łapami Makłowicz), czasem do dziś mi się śni Nie wszędzie był taki idealny, ale tego z mojej szkolnej stołówki nie jestem w stanie odtworzyć … Czasami stołówka „wydawała” też sztukę mięsa w delikatnym sosie chrzanowym lub bitki w sosie musztardowym, i wtedy dodatkiem bywały ziemniaki tłuczone (lub również kasza) oraz ogórek kiszony czy surówka z kapusty. Albo, o czym teraz myślę ze zgrozą połączoną z podziwem, tarta marchew z jabłkiem. Albo marchewka z groszkiem, albo zasmażane buraczki … albo fasola szparagowa. Z wody, bez niczego … W ogóle dodatki do obiadów bardziej mi zapadły w pamięć, niż same obiady!


W przedszkolu to już w ogóle był hardkor, jak na pojęcia dzisiejszych dzieci. No bo – zupa mleczna obowiązkowo. A do tego jakieś kanapki, czyli chleb z masłem i dżemem lub z serem żółtym. Ale jaki to był chleb – nie gorszy, niż dzisiejsze „domowe na zakwasie”! … Masło prawdziwe, czyli robione z prawdziwej śmietanki, a nie tej homogenizowanej z kartonu … Kakao w wielkich kubkach bez uchwytu, czasem jakieś twarożki (z twarogu, nie z kubeczka), z ogórkiem, szczypiorkiem, rzodkiewką, pomidorem – albo z dżemem, jeśli nie było sezonu na owoce. Zupy, o ile dobrze pamiętam, to były prawie zawsze jakieś rodzaje jarzynowych, a te jarzyny drobno pokrojone i rozgotowane – dzieci to UWIELBIAŁY i podobno było to łatwostrawne. Drugie dania to były znów jakieś kasze z sosami lub jakieś pulpety z ziemniakami (obowiązkowo tłuczonymi, nie w całości, co dziś się zdarza nawet w najlepszych rodzinach!), ewentualnie jakieś delikatne niczym mgiełka w sosie … Albo – coś, co każdy dzieciak kochał najbardziej pod słońcem – ryż zapiekany z jabłkami. Albo naleśniki z twarogiem przyprawionym cynamonem. Albo (co ja kochałam akurat najmniej) kompot z makaronem – na upalne letnie obiady.


Dziś już wiem, że w dzieciństwie miałam mnóstwo szczęści, bo to i rodzice znakomicie gotowali, i „placówki opiekuńczo-wychowawcze” znały się na rzeczy i chyba miały zdrowy dystans do oficjalnych receptur. Sprzyjał mi też fakt, że była to szkoła wiejska: wszyscy się znali, a kucharki gotowały dla nas, dzieci, ale też dla dzieci/wnuków własnych, swojej bliższej lub dalszej rodziny i znajomych, więc wkładały w gotowanie serce. No i znały się na swoim fachu! No a dyrektor szkoły na pewno był odważny i niestandardowy, bo - wbrew przepisom - zezwalał na szkolne grzybobrania (wyjścia całą szkołą) i podawania na obiad owoców tej wyprawy:)


Poza jedną koleżanką, która miała problemy hormonalne (lub inne zdrowotne)  chyba od samego urodzenia, nie widziałam w swoim otoczeniu otyłych dzieci. Spożycie mięsa było wysokie (bo, poza normalnymi kartkami, odchodziło przecież w całej Polsce świnio-krowo-kuro-kaczko-gęsio-królikobicie, przy czym część zjadała wieś, a część kupowało miasto), i nikt nie gardził boczkiem, żeberkami czy golonką. Mój tata narzekał, że TERAZ to już nie ma takich świń jak KIEDYŚ, co to miały słoninę co najmniej na wysokość dłoni, bo tylko z takich można było zrobić prawdziwy przedwojenny rarytas, czyli długo sezonowaną w lodzie soloną słoninę, która była droższa niż szynka ... i którą kupowali raczej ludzie

 zamożni.

Wychodzi na to, że w PRL jedzenie było gorsze niż przed wojną, ale o niebo lepsze niż to, co mamy w tej naszej karykaturze kapitalizmu ...

Animela
O mnie Animela

Jestem człowiekiem - przynajmniej się staram.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości