Animela Animela
1423
BLOG

Rosół z gąsek i kurek

Animela Animela Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 18


Jedna z ulubionych potraw mojej śp. Mamy: postny rosół z jesiennych grzybów. Jako dziecko nie byłam wielbicielką, choć czasem dałam si1ę skusić. Było to jedzenie, jak to określa mąż, biedne - i ma rację. Z pochodzenia jestem Kurpsianką, i to z regionów Puszczy Białej, a ziemie tam są chude, za to obfitość lasów zapewniała nam w sezonie (ale i poza nim, bo się je skrzętnie i umiejętnie przerabiało) zapasy grzybów. W tym roku wysyp był taki, że każdy, kto miał ochotę, mógł się w nie zaopatrzyć do woli. Takiego mnóstwa grzybów w moich rodzinnych stronach nie pamiętam od czasów dzieciństwa!


Akurat teraz jest ten okres, kiedy kurki (czyli pieprznik jadalny) powoli się kończy, a już nieśmiało pojawiają się gąski (u mnie zwane prośniankami) – potem „rosół” gotuje się na samych prośniankach (na ogół szarych, bo zielone mają lepsze zastosowanie: panierowane i smażone jak schabowe, podane z ziemniakami, często zastępowały mięso w obiedzie albo podawało się je z pieczywem na kolację). Bierzemy po dużej garści dokładnie oczyszczonych grzybów na osobę, po jednej marchwi i pietruszce, kawałek selera, kilka ziaren ziela angielskiego, mały listek bobkowy (dobrze jest dodać maleńki kawałek lubczyku) i po pokrojeniu wszystkiego poza przyprawami wrzucamy do garnka. Zalewamy wodą, trochę solimy i gotujemy do miękkości warzyw, pod sam koniec pieprząc do smaku.


Jeśli ktoś nie lubi warzyw pływających w zupie (jak ja), to niech najpierw ugotuje z warzyw i przypraw zupę, a grzyby ugotuje na przecedzonym płynie.


Już jako mocno dorosła osoba odkryłam, że smak zupy świetnie podkręca dodatek grzyba suszonego do gotowania.


„Rosół” był podawany zazwyczaj z oddzielnie ugotowanymi ziemniakami oraz – wiem, wiem, ale to było 40 lat temu! - okrasą w postaci skwarek ze słoniny lub przynajmniej, w braku słoniny, smażonej na smalcu cebuli. Dodatek skwarek lub choćby tłuszczu był konieczny, ponieważ zazwyczaj tak rozpustna zupa obywała się już bez drugiego dania, a skwarki podnosiły kaloryczność posiłku (cecha niegdyś niezmiernie pożądana, a trudno osiągalna) oraz – co równie ważne – pozwalało to na lepsze wykorzystanie składników pokarmowych (kto pamięta tę scenę z książki „Przeminęło z wiatrem”, gdy ukochany wyrzuca Scarlett, że fasola wymaga choć odrobiny boczku, bo inaczej jest niejadalna?). Przypominam, że chodzi o czasy mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, gdy nawet w mieście ciężko było kupić bez kartek lub znajomości (lub wielkich pieniędzy, jak zawsze). A już na tej mojej wsi to naprawdę nikt nie śmierdział groszem, potem jeszcze doszły kartki, no i wybór w wiejskim sklepiku był żaden.


Swoją drogą – nikt wówczas nie myślał o bezglutenie, owoce były dostępne najwyżej do stycznia (potem już tylko przetwory (których robiło się STRASZNIE dużo), słoniny używało się do wszystkich posiłków (na śniadanie: jajecznica na słoninie, na obiad: ziemniaki z omastą, na kolację – odświeżany chleb usmażony na słoninie), a dzieci otyłych w mojej szkole nie było (wróć – jedna dziewczynka ze stwierdzonymi zaburzeniami hormonalnymi i kilkoro dzieciaków nie-chudzielców). Widywało się nieliczne panie z nadwagą (te, które nie chodziły do pracy w polu, a jeść lubiły). Pamiętam kilka staruszek (i ze dwóch staruszków) ponadstuletnich; dziewięćdziesięciolatkowie na ogół rzadko wychodzili na drogę, ale było ich wielu, a osiemdziesięciolatkowie bardzo często wychodzili w pole orać.


Co się z nami stało przez tych kilkadziesiąt lat? ...


Animela
O mnie Animela

Jestem człowiekiem - przynajmniej się staram.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości