Remake tekstu „Ten za nim” z tomu opowiadań pod tym tytułem, który ukazał sięw Warszawie w 1996 roku. „Ten za nim” to jeden z dwóch rozdziałów, które "wypadły" pierwotnie z powieści „Grupy na wolnym powietrzu” o pokoleniu lat 60. Powrócą w następnych jej wydaniach.
@
Maj jest okresem wielkich przelotów szybowcowych w Europie i kiedyś, jak byłem mały, ścigaliśmy się z chłopakami w dół po mokrej szosie górskiej czeskimi samochodzikami na pedały - „Ikarami”. Na jakimś zakręcie odbiłem kierownicą, biorąc na skróty i nagle wylądowałem w łopianach, i leciał do mnie facet z goglami na czole. Był przybranym synem mojego wuja - strzelił mnie w pysk dwa razy i postawił na nogi - szybownik i alpinista, wolny strzelec w komunie - też miał jakieś awaryjne lądowanie w okolicy.
Wieczorem poszliśmy na lody do Karpacza - w życiu nie spotkałem faceta, który bardziej przypominał bohaterów z książek Hemingwaya. Każdy jeden chłopak lubi takich facetów - nie trzeba nikomu tłumaczyć. Byłem jeszcze mały, jak głośno było o nim i nasłuchałem się opowieści; pamiętam aferę, gdy wyskoczył z ostatniego piętra wieżowca w Śródmieściu, przewiązawszy się sznurem, jak na ścianie wysokogórskiej i jego żona dostała ataku histerii.
Parę lat później zastał ją w kuchni z palantem z telewizora, który rżnął ją od tylca na parapecie z pelargoniami. Spalił wtenczas wszystkie meble w mieszkaniu i zaczął nosić ciemne okulary rajdowe. Najpierw pił spokojnie, potem strasznie, potem znowu spokojnie i strzelił sobie w czoło jak Hemingway - butelki po wódce stały w trzech workach na ostatnim półpiętrze.
Jacyś ludzie pili jarzębiak z piersiówek nad jego grobem - w naszej uliczce na Żoliborzu pachniało wilgotnym mchem i grzybami - przypomniałem sobie, jak opowiadał mi kiedyś wieczorem o górskich wspinaczkach, że - bez tlenu i nepalskich tragarzy - „wiedziałeś na pewno, że nie wysiądziesz, ale nagle zrywał się cholerny wiatr i samotniałeś bez ratunku na skalnej ścianie.
Też postaliśmy z wujem nad jego grobem. Wieńce z szarotek, że puch leciał w powietrzu jak z dmuchawców - na pusty żołąd znajomy pogrzeb - pejzaż opadających liści, z gwiazdką pomyślności i basową solówą Mingusa. Pamiętam szkliste, nieruchome spojrzenie mojego wuja, gdy wyciągnął „staryj koniak C.K.” z cieniem białego łabędzia na etykiecie i opowiadał, jak w czasie wojny podcinali uzbeckim owcom na żywca odwłoki, z których spływał tłuszcz czysty do podstawionej michy albo kradli tłuste świnie, wbijając im haczyk na szczupaka w czułe miejsce za uchem i odciągając na cienkim sznurku.
Albo wtenczas, jak osierocony żydowski chłopak ukradł bochen chleba na bazarze w Taszkiencie i nie przestawał szarpać go zębami - bity pięściami po głowie i puszczając krew ustami. Więc tego chłopaka pokryła właśnie ziemia matka po tym, jak znaleźli go z przestrzeloną głową pod ścianą pustego mieszkania ze śladami spalenizny i lodówką wkopaną skosem w wyłamane drzwi; butelki stały w trzech workach na ostatnim półpiętrze wieżowca.
Pamiętam szkliste spojrzenie mojego wuja, gdy opowiadał, że po wojnie nie znaleźli swoich domów, podwórek i ulic w Warszawie i zaczęli przyprawiać w knajpach na gruzowiskach w sypkim śniegu. Wujowi kiedyś wiatr urwał ucho w syberyjskiej tajdze przy wyrębie świerków, że w paru nie mogli objąć pnia i najwięcej bali się zawsze porywów wiatru na mrozie dochodzącym do minus 40 gradusów, i potem woleli przenieść się do republik południowych.
Ale najbardziej lubiłem opowieści wuja, jak w powojennej Warszawie girlsy tańczyły kankana w knajpie „Dziedzilla” i niedospani ruscy saperzy wylatywali w powietrze przy odgruzowywaniu ruin z wyszynkiem, i wtenczas jak na Wiśle lody ruszyły nagle o świcie - dryfowała ścieżka wydeptana na krze zamiast zburzonych mostów. Założyli spółkę z ruskim pułkownikiem, który jeździł do Berlina zdobycznym kabrioletem generała Waffen-SS i handlowali wówczas głównie igłami, za które wszystko mogłeś dostać po wsiach.
W pierwszą zimę po wyzwoleniu nie otwierali prawie oczu z pijaństwa i gorzała rzucała im się na łby, że mogli już tylko spijać kuflami spienioną krew świeżo zarżniętych prosiaków i surowe jajka ze skorupek zafajdanych tęczowo jak pisanki wielkanocne. Jeździli na szaber poniemieckim kabrioletem na Ziemie Zachodnie, potem jak pułkownika wezwali do Sojuza i przedwojenne girlsy z kitami tańczyły kankana na gruzowiskach, i palili w piecu kaflowym biedermeirami i klawesynami, które dawały najwięcej ciepła.
Więc potem ruski pułkownik nie wrócił z Sojuza, a raczej wrócił pociągiem osobowym z własną głową na kolanach, przywieziony przez wiernego adiutanta - wuj wolał postawić kabriolet na cegłach w garażu i to był właśnie ten piękny samochód, który dwadzieścia lat później odremontowaliśmy na Żoliborzu z chłopakami i nazwaliśmy go „Fruwa Twoja Marynara” (FTM).
cdn
STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY.
Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach. “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima.
FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura