Jestem osobą naiwną. Naiwną dlatego, że wydaje mi się, iż wzrok skierowany na czyjeś dzieło sztuki jest zyskiem dla autora owego arcydzieła. Dzięki otwartym oczom widz może podziwiać, delektować się, pożądać wytworu cudzych talentów, chociażby w postaci kopii. Bez cudzych spojrzeń nawet największy cud świata chwały swemu twórcy nie przyniesie. Tak?
Otóż nie. To jest pogląd niewłaściwy czyli błędny. Autorzy tudzież będące na ich usługach gangi zwane „organizacjami ochrony praw autorskich” względnie „koalicjami antypirackimi” stręczą właściwy światopogląd, pozbawiony poczciwego infantylizmu – publice oglądającej wytwory twórców oczy należy wydłubywać:
Konfiskata komputera, grzywna, odcięcie od internetu - takich kar dla piratów internetowych domagają się od Ministerstwa Kultury stowarzyszenia twórców i producentów muzyki, filmów i oprogramowania.
Odcięcie od internetu jest współczesną formą tortur polegających na wyłupieniu oczu:
Internet to podstawowe narzędzie pracy i komunikacji. Odcięcie sieci oznacza więc de facto wykluczenie ze społeczeństwa – mówi Jarosław Lipszyc, publicysta, poeta, szef fundacji Nowoczesna Polska.
Poeci to, jak wiadomo, istoty oderwane od rzeczywistości. Zresztą, widział kto kiedy, aby „piraci” kopiowali „nielegalnie” jakieś rymy? Co byle pięknoduch może wiedzieć o prawdziwych wyzwaniach naszych czasokresów, jak to rzekł kiedyś Kolega Kierownik? Pryncypialny odpór wierszoklecie daje reżyser Bromski Jacek:
problem rozwiązałyby surowe kary dla piratów. […] SFP chce karać każdego, kto ściąga nielegalnie filmy czy muzykę z internetu, tak jak złodzieja za kradzież. […] Domagamy się bezwzględnie grzywien, minimum kilkaset złotych. Za występki dzieci grzywnę płaciliby rodzice. Bromski sugeruje też czasowe odcięcie od sieci bądź konfiskatę komputera.
Bromski Jacek to twórca równie genialny, co niedoceniany – jak na razie nie otrzymał choćby jednego, najmniejszego, zasmarkanego Oskara. Rzecz niepojęta, szczególnie jeśli spojrzy się na kinematograficzne osiągnięcia maestro dokonane od 1989 roku:
Sztuka kochania (1989) – komedia śmieszna jak ból zębów, co akurat nie jest przypadkiem. Wdzięczna publiczność zapamiętała film jako dzieło, w którym po raz pierwszy i ostatni Joanna Trzepiecińska dokładnie pokazała to, co ma najlepsze. Bromskiego Jacka słusznie można więc nazwać pionierem i zdobywcą w jednym – biorąc pod uwagę aktualny wiek aktorki na riplej tego wyczyny nie powinno się już liczyć.
Kariera Nikosia Dyzmy (2002) – czyli wyprzedaż zdewastowanych dekoracji. Wdzięczność publiczności się pogłębiła, ponieważ tym razem wrażenia estetyczne osobami własnymi zapewniły Anna Przybylska (najseksowniejsza polska aktorka 2004 roku), Katarzyna Paskuda (dwukrotnie playmate Playboya), Aleksandra Kisio (palce lizać i obgryzać) i Anna Brusewicz (gwiazda magazynu CKM).
Kochankowie roku tygrysa (2005) – pierwsza oficjalna koprodukcja polsko-chińska i to jest jedyna pewna wiadomość odnośnie tego filmu, jako że w całości zdołali obejrzeć go jedynie krytycy filmowi. Publiczność chwilowo pozostaje zatem zdezorientowana – nie wiadomo, za co należy reżyserowi Bromskiemu być wdzięcznym.
Inwencja pogromcy „piratów” nie ogranicza się jedynie do pokrzykiwania na planie. Bromski Jacek jest także troskliwym opiekunem młodych talentów:
Powołanie w kwietniu br. Studia Debiutów im. Andrzeja Munka przy Stowarzyszeniu Filmowców Polskich stanowiło próbę stworzenia takiego miejsca, jakim były dawne zespoły filmowe. Miało być laboratorium ambitnego debiutu produkującym rocznie cztery filmy kinowe, półgodzinne fabuły, dokumenty, animacje. […]
Powołano radę artystyczną, do której weszły m.in. Agnieszka Holland i Joanna Kos-Krauze. Do studia zaczęły wpływać pierwsze scenariusze. Projekt "zespołu młodych" okazał się jednak zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy. Jacek Bromski, prezes SFP […] samowolnie zmienia regulamin, lekceważąc autonomię studia. Dla siebie rezerwuje ostateczną decyzję o skierowaniu filmu do realizacji. Z regulaminu studia wypadło zdanie, że ma ono być "miejscem nieskrępowanej wolności twórczej, inwencji i estetycznych poszukiwań najmłodszej generacji polskich filmowców". Rola rady artystycznej została zmarginalizowana, podobnie jak rola dyrektora studia. Po co były szumne zapowiedzi "wolności twórczej […] cała władza nad debiutami ma być w rękach Bromskiego.
Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności - z reżyserem Bromskim Jackiem należy się zgodzić. Z jednej strony trzeba się oganiać od młodych talentów, bezczelnie proponujących projekty lepsze od realizowanych przez Majestat, z drugiej strony ci cholerni „piraci”, co to ściągają z sieci filmy. Nie, nie filmy Bromskiego Jacka – bo te walają się stertami po supermarketach w cenie 9,99 PLN za sztukę – lecz inne, lepsze filmy. Nie zmienia to jednak faktu, że „piraci” kradną filmy, a Bromski Jacek jest reżyserem. Połączenie jednego z drugim nieuchronnie prowadzi do wniosku, że „piraci” powinni płacić rodzimemu geniuszowi sztuki ruchomych obrazków. A jego skoro filmów złośliwie nie oglądają, ciemniaki, to i odłączenie od internetu szczególnie dolegliwą karą nie będzie. Tę ostatnia szykanę można więc potraktować jako bezinteresowną złośliwość Bromskiego Jacka.
Ja, jak wspomniałem, jestem naiwny, niemniej i mnie zdarza się wpaść na dobry pomysł. Mianowicie uważam, że Bromski Jacek powinien wymóc na dystrybutorach, aby jego filmy były oferowane w sklepach wielkopowierzchniowych po 0,79 PLN za sztukę, dzięki czemu cały nakład rozszedłby się błyskawicznie (przyzwoite pudełko na płytę CD warte jest tej ceny), a sam reżyser Bromski mógłby liczyć na uhonorowanie nagrodą będącą filmowych odpowiednikiem fonograficznej Platynowej Płyty…
Wizja „piratów” jako dojnej krowy opanowała umysły nie tylko reżyserów. Oto niejaki Holleyman Robert W., prezydent Business Software Alliance, domaga się jeszcze dokładniejszego przykręcenia śruby:
Wiceministra kultury Piotra Żuchowskiego (PSL) odpowiedzialnego za prawo autorskie odwiedzają od kilku tygodni liczni lobbyści, którzy domagają się zaostrzenia prawa. Ostatnio spotkał się m.in. z Robertem W. Holleymanem […] - Prawo autorskie wymaga zmian, by nadążyć za nowymi technologiami - mówi Żuchowski.
Jakich zmian? M.in. ograniczenia tzw. dozwolonego użytku osobistego. Chodzi o zapis, który pozwala m.in. legalnie skopiować płytę CD od kolegi czy ściągnąć ją z internetu (ale już nie rozpowszechniać!). Żuchowski nie ujawnia konkretów, ale przyznaje - dozwolony użytek trzeba zdefiniować na nowo, tak by nie ułatwiał naruszania interesów artystów.
Powstaje leninowskie pytanie: jak to zrobić? Jak przypilnować wrednych „piratów”, aby nie kopiowali płyt w obrębie grupy towarzyskiej lub rodziny? Oczywiście, można uznać, iż każda płyta bez hologramu jest „piracka” i za karę puścić sprawcę zbrodni z torbami…
…ach, czyż to nie piękny widok: zrujnowana grzywną czteroosobowa rodzina idzie zamieszkać pod most, bo 12-letni synalek wymienił się z kolegą grami? To znaczy piękny na tym obrazku jest nie exodus przestępców, lecz głębokie, obezwładniające poczucie realizującej się sprawiedliwości społecznej – im więcej zdeklasowanych kloszardów, tym większe wpływy na koncie reżysera Bromskiego i jego kamratów z BSA…
…jednak metoda ta pozostawia zbyt wiele przypadkowi. Wyrywkowe kontrole, przypadkowe uderzenia w ciemno to nie jest metoda zapewniająca stałe, wysokie dochody. Ponieważ w walkę o godność reżyserów Bromskich wciągnięte są już władze okupacyjne, to plan na przyszłość wydaje się być jasny: kontrola ludności powinna być permanentna, całodobowa, bez żadnych wyjątków, zwolnień czy uchyleń od obowiązkowej służby dla dobra kultury. Każde CD powinno być zgłoszone dla nowo powołanego Urzędu Rozwoju Kultury (reżyser Bromski i prezydent Holleyman mają wielu znajomych, skompletowanie personelu nie będzie długo trwało), tam zarejestrowane i opłacone. Również w URK, za specjalnym pozwoleniem (znaczki skarbowe za 50 PLN) można byłoby kupować czyste płyty CD-RW na potrzeby nowo zdefiniowanego przez tow. Żuchowskiego dozwolonego użytku osobistego. Płyty w formacie DVD natomiast zostaną wycofane z rynku, na potrzeby dozwolonego użytku osobistego nie będą wszak potrzebne, a ewentualnym „piratom” będzie trudniej.
Być może jakiś inny podobny mnie naiwniak uzna, że przesadzam. Nie, kulturkampf to zbyt poważna sprawa, by pozostawiać go bez odpowiedniego nadzoru:
- Co innego wolny obieg kultury, a co innego puszczenie wszystkiego na żywioł - polemizuje Jan Bałdyga [boss Koalicji Antypirackiej i Związku Producentów Audio Video]. - Nie zgadzam się, by w imię haseł o wolnej kulturze ktokolwiek tracił możliwość decydowania, co w jego twórczości jest jego własnością, a co nie. Artyści muszą coś jeść.
Oczywiście. I to nie byle gdzie, lecz na przykład w Chicago. Pewnego razu w telewizorze nadano reportaż o artystce Beacie Kozidrak (której wygląd jakoś nie przekonuje, iż stosuje ona przymusową dietę). Piosenkarka siedziała wygodnie na tarasie, mając za plecami spory kawałek swojej posiadłości (jak wielki – nie wiadomo, ponieważ granice znajdowały się poza horyzontem) i opowiadała, że lubi w łikendy jeździć na zakupy do Chicago. Łikend to trzy dni, przeto oczywistym jest, że w tym czasie trzeba coś zjeść. W Chicago jest jednak drogo, zatem wychodzi na to, że boss Bałdyga na 100 procent racji: bez dodatkowych opłat, grzywien i pozwoleń artyści przebywający na cotygodniowych zakupach za granicą mogą tam umrzeć z głodu…
Inne tematy w dziale Kultura