Ponoć (piszę "ponoć", ponieważ na razie nikt normalny tego nie potwierdził) niderlandzcy wrażliwcy, znani z humanitarnego stosunku do imigrantów z Polski (mają nawet stronę internetową, na której mogą bez ograniczeń chwalić się swoimi dobrymi uczynkami), dosłyszeli się w kibolskich okrzykach "Fuck Euro" akcentów rasistowskich. I to zaraz po powrocie z polskiego obozu śmierci w Ałszwic – jak gdyby robiło to różnicę od powrotu z Milanówka.
Mimozowatość Holendrów przesadnie nie dziwi, ich delikatność jest znana światu już od dawna. Potomkowie dzielnych kolonizatorów i wyśmienitych marynarzy zatracili swe pierwotne, atawistyczne cechy zdobywców, czego najlepszym dowodem było zachowanie holenderskiego batalionu… hm… żołnierzy? No, holenderskiego batalionu harcerzy w Srebrenicy w 1995 roku.
W grę wchodzą zapewne także kwestie muzyczno-lingwistyczne. Polacy i Holendrzy nawzajem słabo się rozumieją, przeto rzekome „małpie odgłosy” mogły być po prostu percepcją sympatycznego „Pamiętacie jeszcze generała Maczka?” czy czegoś w tym rodzaju. Bariera językowa jest obosieczna – w czasie II wojny światowej, w pewnej knajpce w Anglii, biesiadowali polscy żołnierze. Obok rozsiedli się Holendrzy. Narzecze niderlandzkie jest twarde, wywołuje u Słowian jednoznaczne skojarzenia. Nic więc dziwnego, że Polacy holenderską gadaninę uznali za niemiecki, a tym samym za prowokację. W rezultacie Holendrzy dostali łomot i wylecieli z pubu na kopach. Możliwe, że donos na polski „rasizm” jest próbą rewanżu za klęskę sprzed 68 lat.
Niemniej Mła nie o halucynacjach niejakiego Van Bommela Marka chciał napisać. Znacznie bardziej smutna jest lektura komentarzy pod artykułem. Posłuszni niewolnicy przedukali tytuł i nie zwlekając dali upust oburzeni słowami określanymi drzewiej jako "karczemne". Związku między "Fuck Euro" a rasizmem nie szukali, bo i po co - zrobił to za nich dyżurny żurnalista z wysokości medialnej ambony.
Inne tematy w dziale Polityka