kelkeszos kelkeszos
2554
BLOG

Jeżeli nie przysięgniesz, nie będziesz panował. O polskiej dyplomacji.

kelkeszos kelkeszos Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 200

Si non iurabis, non regnabis - tymi słowami zwrócił się Jan Zborowski do wybranego na Króla Polski Henryka Walezjusza, ociągającego się z zaprzysiężeniem części "Artykułów Henrykowskich", gwarantującej w Polsce wolność sumienia i wyznania.

Lubię "impresjonistyczne" podejście do historii, i akurat ta scena w naszych rodzimych dziejach jest imponująca swoim błyskiem. Oto polski magnat, wprawdzie wielki, ale jednak jeden z wielu, stawia warunki "królowi elektowi", bratu króla Francji, zapewne nieprzywykłemu do takich manifestacji woli poddanych. I Henryk, prawdopodobny sprawca "Nocy Świętego Bartłomieja" ugina się i przysięga.  To tryumf dumnych Polaków. Wprawdzie  niedługo potem Zborowscy tracą na znaczeniu, na rzecz Jana Zamoyskiego, człowieka pozwalającego sobie na ściganie cesarskiego brata w granicach jego włości i trzymanie pokonanego w prywatnym więzieniu, ale symbol pozostaje.

Na drugim biegunie mam inną, niedawną impresję. Oto zdaniem Władysława Bartoszewskiego, ministra spraw zagranicznych Polska to brzydka panna bez posagu. A ta jak wiadomo bierze wszystko co się jej zaproponuje.

Przeszło 430 lat dzieliło te dwa wydarzenia i obecny stan naszego postrzegania własnych możliwości i znaczenia, to efekt powolnego osuwania się w państwowy niebyt, a także tragicznej eliminacji polskich elit w XX w. Wyobraźmy sobie, że słowa Bartoszewskiego padają z ust jakiegoś przedwojennego polityka. Musiałby popełnić wielokrotne samobójstwo, bo jedno byłoby czymś dalece niezadowalającym opinię publiczną. Bez wiary w siebie niczego się nie osiąga i pokazał to wszystkim swoim następcom Roman Dmowski w czasie konferencji wersalskiej, negocjując tak, jakby stały za nim hufce wielkiego mocarstwa, a nie siły kraju, który ledwo pojawił się na mapie, w nieokreślonym kształcie.

Wojna i komunizm pozbawiły nas zasobów, elit, gospodarczej ciągłości  i wiary we własne możliwości. Donald Tusk i jego wychowankowie, rozmawiający z Niemcami jak prowincjonalny basza z sułtanem, to tylko wierzchołek zjawiska. Ostatnio pod jedną z moich notek jakiś dyskutant napisał, że nasi zachodni sąsiedzi odbierają od nas lwią część produkcji przemysłowej, a zatem co najwyżej możemy im całować sygnety. To niestety nasza rzeczywistość społeczna, oparta na mentalności zakompleksionego prowincjonalnego parweniusza. Niemcy od nas kupują "z łaski", a nam z tej samej "łaski" sprzedają. O żadnej równości, czy choćby ekwiwalentności mowy nie ma. 

Taka sytuacja oczywiście osłabia możliwości naszych dyplomatów, bo tłum krajowych prominentnych person, za którymi stoją miliony przestraszonych Polaków, nie jest odpowiednim zapleczem dla twardej i dumnej pozycji. Ludzie przerażeni końcem "pańskiej łaski", wierzący w to, że bez niej sobie nie poradzą i spadną może nie do poziomu miski ryżu dziennie, ale do niemożności częstego wyjeżdżania na narty do Włoch już tak, stanowią bardzo poważny i wpływowy segment opinii publicznej.

To postrzeganie UE jako pana rozdającego fawory i w zamian oczekującego posłuszeństwa jest w wielu ludziach dojmujące i w sumie paskudne. Zwłaszcza, że przeważnie dotyczy tych, mieniących się najbardziej światłymi , niezależnymi, wolnymi i majętnymi.

Nie wiem czy kiedykolwiek dożyjemy czasów, w których ktoś rządzący w naszym kraju będzie mógł powiedzieć: "Polska nie ma stałych sojuszy, Polska ma tylko stałe interesy", ale jednak w tą stronę musimy dążyć, a winni to nam są zwłaszcza ci odwołujący się do pięknej tradycji narodowej dumy. Jeszcze nie tak dawno temu, po przeżyciu tych wszystkich nieszczęść jakie się na nas zwaliły, pewien genialny poeta określał to zjawisko następującą deklaracją: "  Ja jestem Polak, a Polak jest wariat, a wariat to lepszy gość".

Jesteśmy krajem dość specyficznym, bo choć Polakom słusznie przypisuje się waleczność, to jest to cecha wykorzystywana głównie do obrony własnego stanu posiadania. Jak na europejskie warunki jesteśmy wyjątkowo mało agresywni i cały nasz interes, cała racja stanu, to chęć spokojnego życia na własnej ziemi, według własnych zasad. Cudzego nie wezmę, swojego nie dam. Może to takie chłopskie podejście, choć i w szlacheckiej tradycji bardzo obecne, ale pamiętajmy, że gdy te krwawiące co pokolenie błękitnokrwiste elity ostatecznie utraciły swoje zasoby i możliwości po katastrofie roku 1939r., to właśnie warstwa włościańska bardzo twardo broniła polskości i obroniła. Fenomenalne powodzenie filmowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego jest tu wymowne. Obraz genialny, ale dlatego, że zdjęty z natury "con amore", a nie tak jak teraz, z nienawiścią i przemożną pasją wyszydzenia.

Historyczne katastrofy, fizyczna eliminacja warstw przywódczych, przy jednoczesnym pozbawieniu majątków tych co przeżyli, to oczywiście dla Polski straty trudne do powetowania, choć przy dobrej polityce możliwe. Niestety, po tzw. odzyskaniu niepodległości kraj stał się ofiarą kolejnej eksterminacji. Prowadzonego z pasją, zacięciem i premedytacją niszczenia historycznych pojęć dających nam oparcie w dokonaniach przodków i pozwalających na zachowanie pewności siebie. Ta praca przyniosła efekty nawet nie w samych słowach Władysława Bartoszewskiego, ale w tym, że były one autentyczną emanacją stanu ducha ogromnej części społeczeństwa.

Gdy po raz kolejny obóz niepodległościowy stawiał tezę "coś tam albo śmierć", sugerując, że jakieś tam świstki stanowią istotę suwerenności, to wiedziałem, że wielki szum zakończy się tradycyjnym kompromisem, po którym wszyscy ogłoszą sukces. Nie chcę oceniać, nie znam się. Takich sukcesów i klęsk będą dziesiątki. Interesuje mnie jedno. Aby w końcu polski dyplomata mógł jakimś holenderskim frajerom, spuszczonym ze smyczy przez dużo ważniejszych mocodawców, powiedzieć: spadajcie!


kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka