Notowania koalicji rządzącej nieodmiennie określane są mianem fatalnych, choć lepsze byłoby tu zapewne użycie słowa "beznadziejne", znacznie lepiej oddającego stan w jakim znalazła się władza Donalda Tuska i jego kamaryli. Zresztą ludzie ci zapewne mają świadomość braku jakiejkolwiek szansy na wygranie wyborów, a zatem już zabrali się za załatwianie wszystkich spraw, wymagających zamknięcia przed utratą rządów. Stąd ordynarne rozegranie historii Sławomira Nowaka, gdzie społeczne poczucie sprawiedliwości rzeźnicy ze "stowarzyszeń prawniczych" potraktowali drewnianą piłą, tudzież tępym nożem.
To najlepszy sygnał schyłku obecnej władzy, przestającej już dbać o pozory, gdy ta dbałość już niczego zmienić nie może, a utrudnia działalność grup interesów, których znakiem firmowym jest przechowywanie milionowych kwot w mieszkaniach ministrów.
Tusk znalazł się w sytuacji dyrektora Krzakoskiego z "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?" i uratować go może tylko małżeństwo z córką jakiegoś unijnego notabla, a do tego droga daleka.
Skoro czekają nas zmiany, zmiany, zmiany, to wszyscy komentatorzy starając się przewidzieć przyszłość, bazując na danych sondażowych, obstawiają potencjalne możliwe konfiguracje, z pozornie najbardziej prawdopodobną - przyszłego rządu opartego na koalicji PiS z Konfederacją ( choć już nie z Konfederacją Korony Polskiej ). Taki układ wydaje się naturalny i wszyscy dosyć bezrefleksyjnie ulegają złudzeniu podobieństw celów tych partii oraz sporej tożsamości ich elektoratów. Złudzenie to zostało jeszcze wzmocnione zwycięstwem Karola Nawrockiego, który choć był kandydatem PiS, to jednak na tyle wobec obu Konfederacji kompromisowym, że nie generował żadnych emocji demobilizujących wyborców Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna. Przeciwnie, co najmniej z kilku powodów ludzie ci mogli głosować na Karola Nawrockiego nie jako na mniejsze zło, tylko realną wartość.
Niezbędność tych głosów do zwycięstwa, dostrzegał sam Jarosław Kaczyński, rezygnując z wystawienia swojego ulubieńca Mateusza Morawieckiego, który w dużej części zwolenników obu Konfederacji wywołał by obojętność, a w jeszcze większej otwartą wrogość. Udało się zatem Naczelnikowi zagospodarować energię nieprzychylnego mu co do zasady elektoratu, kosztem jednak rezygnacji z kandydata idealnego, należącego do samego rdzenia kręgowego PiS - u i znającego wszystkie tajemnice źródeł natchnienia dla wielkich politycznych i społecznych decyzji Prezesa.
Te konieczne ustępstwa miały jednak miejsce w zamierzchłej przeszłości, czyli kilka miesięcy temu, a teraz mamy już nową rzeczywistość, w tej zaś PiS pod twardą ręką Jarosława Kaczyńskiego, żadnego miejsca na ustępstwa nie przewiduje. Skoro Mateusz Morawiecki nie został prezydentem, to musi być premierem. Siły wlewające moc w w tę postać nie wywiesiły białej flagi i zrobią wszystko aby były premier stał się nim ponownie. Można oczywiście zacząć się zastanawiać co to za siły i czy aby na pewno z polskimi adresami, ale dla przyszłości nie ma to aż takiego znaczenia. Liczą się w tej chwili społeczne emocje, które trzeba będzie wyborczo zagospodarować. A tu między Konfederacjami a PiS wytworzyła się ogromna przepaść, moim zdaniem nie do zasypania.
Zarówno Kaczyński, jak i Morawiecki nie zdają sobie sprawy, że dla dużej części elektoratu tradycjonalistycznego są kompletnie niestrawni. Zbyt wiele złych rzeczy wydarzyło się w Polsce pod ich rządami, aby mogło to pójść w zapomnienie i nie nieść skrajnej niechęci do tych dwóch liderów PiS. Co więcej, nie ma z ich strony śladu nawet refleksji, chęci uznania błędów, a już zwłaszcza rozliczenia się z nich. Wszystko robili dobrze, ich rządy to był najlepszy czas dla Polski w dziejach, każdy kto wątpi to wariat, albo nosiciel proputinowskiej zarazy. Nie potrafią też prawidłowo rozpoznać rzeczywistości, nie chcąc ( albo co gorsza nie mogąc ) zrozumieć, że proukraińska narracja, za którą idą czyny, zawisła w Polsce w społecznej próżni i nic tego już nie zmieni. Nie pojęli, że jedną z głównych przyczyn zwycięstwa Karola Nawrockiego była twarda ( i co ważne wiarygodna ) deklaracja, że żaden polski żołnierz, w żadnej konfiguracji nie znajdzie się na Ukrainie.
Od wyborów prezydenckich minęły już jednak 4 miesiące, grunt pod nogami PiS przestał się usuwać, a cała groza prawniczych zemst ubranych w hasła o "praworządności", straciła swoją realność. Ich koszty ponieśli ludzie z dalszych szeregów, dla pisowskich prominentów "rozliczenia" Tuska i Giertych okazały się muśnięciem skrzydeł motyla, dlatego mogą już znowu zacząć śnić o potędze, czyli samodzielnych rządach.
Ciekawie zmieniła się pod wpływem czerwcowego tryumfu optyka Jarosława Kaczyńskiego. Przed wyborami dobrze diagnozował istnienie potężnego elektoratu negatywnego zarówno wobec Platformy jak i własnej partii, teraz o tym zapomniał, wierząc, że wyborców przywiązanych do pewnych wartości sprzecznych z jego własnym zasadami - nie ma. Moim zdaniem to błąd, bo choć nie mam pojęcia ilu jest w Polsce ludzi, dla których wolny rynek, autonomia woli, poszanowanie własności i wartości pieniądza, zasada oszczędzania własnych zasobów i nie trwonienia ich na cudze cele - mają jeszcze jakąś wartość, to mniemam , że może to być grupa dająca władzę. Nie ma już wag mechanicznych, ale pojęcie "języczka u wagi" jeszcze gdzieś tam w polszczyźnie funkcjonuje.
Trudno przewidzieć jakie poparcie zdobędą obie Konfederacje i jakie będą miały atuty, jednak już dziś pewne jest, że żadnego wspólnego z Platformą i PiS spojrzenia na rolę państwa i zasady jego aktywności mieć nie będą. To oczywiście spowoduje bezwzględny atak i to ze wszystkich stron, co już widać po działaniach PKW, gdzie przedstawiciele duopolu solidarnie pozbawili Konfederację dotacji budżetowych.
W tej sytuacji pozostaje jedno - spokojnie robić swoje. Nie dać się prowokować i powściągać emocje, szukając dróg po jakich poruszają się najbardziej merytoryczni politycy Konfederacji, w typie Anny Bryłki, czy Krzysztofa Bosaka. Wiem, że to trudne, bo furia, zwłaszcza ta pisowska, będzie wzrastała, skoro Naczelnik dał sygnał do ataku, wierząc w samodzielną większość. Tu nie wolno dać się sprowokować. Jak przewidywał Napoleon podejmując wyprawę przeciw Rosji - wygra cierpliwszy. No właśnie.
Inne tematy w dziale Polityka