kelkeszos kelkeszos
2579
BLOG

Nie - bajki. Picie po polsku

kelkeszos kelkeszos Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

Dzień 3 maja 1791r. przyniósł Polsce dwa wydarzenia - uchwalenie słynnej Konstytucji i narodziny Henryka Rzewuskiego, pisarza nietuzinkowego, momentami ocierającego się o geniusz, a przy tym o tyle bezcennego dla historii naszej literatury, że jego ustne gawędy w czasie towarzyskich spotkań, zainspirowały Adama Mickiewicza do napisania "Pana Tadeusza". Sam Henryk Rzewuski talent pisarski dziedziczył zapewne po pradziadku Wacławie Piotrze Rzewuskim i nie on jeden, bo jego siostra Ewelina Konstancja, to słynna pani Hańska "wielka miłość Balzaca", po której ostała się świetna literacko korespondencja z francuskim pisarzem.

Zaczął pisać późno, skończywszy lat czterdzieści, za wyraźną namową Mickiewicza i choć jego debiut , czyli "Pamiątki Soplicy" zrobiły furorę, podobnie zresztą jak znakomita powieść "Listopad", to polityczna postawa autora i osobiste cechy jego charakteru, nie pozwoliły mu talentu rozwinąć i zająć odpowiedniego miejsca w dziejach narodowych. Z przypiętą łatką zdrajcy i profana, przepadł by pewnie zupełnie zapomniany, gdyby nie to, że stworzył odrębny gatunek literacki, swoiście polski, czyli gawędę szlachecką, której wyprzeć z polskiej kultury słowa po prostu się nie dało. Był też Rzewuski twórcą samoistnym na innym, choć zbliżonym polu, wydał bowiem w 1851r. w Petersburgu mały zbiorek dziwnych opowieści, zatytułowany "Nie - bajki, czyli opowieści loźne", stanowiący pierwszą część większej w zamierzeniu całości. Zdaje się jednak, że podobnie jak w przypadku wielu innych dzieł autora, pierwsze siedem nie - bajek wywołało bardzo negatywny odzew i kolejne części już  nie zostały opublikowane    ( sześć opowiadań ukazało się oddzielnie w różnych numerach "Tygodnika Petersburskiego" ). I zapewne także owe "Nie - bajki" pogrążyłyby się w odmętach niepamięci, gdyby nie Julian Tuwim, który jedną z nich p.t. "Ja gorę!" włączył do swojego rozchwytywanego zbioru "Polska nowela fantastyczna", po części zekranizowanego w latach sześćdziesiątych. Kapitalna seria z Kazimierzem Rudzkim, najbardziej chyba zapisała się w pamięci genialną perełką polskiej kinematografii, czyli odcinkiem "Ja gorę!" z Jerzym Turkiem grającym nieszczęsnego pana Pogorzelskiego herbu Krzywda, prześladowanego przez niespokojnego ducha księcia Wilibalda Zatorskiego, z niezapomnianym głosem Władysława Hańczy.

Opowieść Rzewuskiego, nieco zmodyfikowana w scenariuszu filmu, była genialnym materiałem na ekranizację, ale kto wie, czy co najmniej nie równorzędnym byłaby inna nie - bajka p.t. "Kto lepiej wypije", zaczynająca się tak: 

"Wiadomo Państwu, że od Augustów pijaństwo tak dalece weszło było w obyczaj naszego narodu , iż przyszło do tego , że wszystkie interesa tak prywatne , jak publiczne odbywały się przy kielichu. Kto mógł pić dużo, bez stracenia przytomności , ten miał wiele przyjaciół i był pewny znaczenia i losu".

Każdy znający księdza Kitowicza nie ma powodu wątpić w prawdziwość tych słów, znajdujących też potwierdzenie w pamiętnikach Stanisława Augusta Poniatowskiego, który wchodząc w "zawód publiczny" i starając się o wybór na posła z powiatu łomżyńskiego, a zdając sobie przy tym sprawę ze słabości własnego organizmu, musiał przekonywać wyborców, że picia zabraniają mu śluby uroczyście złożone na Jasnej Górze. Uszanowano. Mocniejszą głowę miał zapewne ojciec króla, książę Stanisław Poniatowski, bo na jego dworze spotykamy bohatera tej nie - bajki, pana Komarzewskiego, najsłynniejszego z polskich pijących, który tu właśnie ustanowił jeden ze swoich rekordów, wypijając w ciągu godziny "czterdzieści ósm butelek wina szampańskiego". Był to wyczyn, choć owemu Komarzewskiemu przydarzał się często, skoro u wojewody Lubomirskiego wypił "od południa do północy" sto butelek węgierskiego tokaja. Najdziwniejsze było jednak to, że ów jegomość nigdy się nie upijał i zawsze zachowywał zupełną trzeźwość umysłu, co otwierało mu drzwi wielkiej kariery na magnackich dworach, gdzie taki stronnik, zdolny wszystkich przepić, zapewniał swoim mocodawcom wielkie względy u sejmikującej szlachty. Wielu rzucało wyzwanie Komarzewskiemu i wielu przypłaciło to życiem. Miewał cudzoziemskich współzawodników, jak choćby słynnego lorda Litelpecz, z którym zmierzył się w walce na czysty arak, dając mu zresztą fory, bo wypił duszkiem całą butelkę przed rozpoczęciem rywalizacji. Po jej zakończeniu Komarzewski poszedł pić dalej, a lorda cudem uratowano, poprzez puszczanie krwi. Po wyzdrowieniu Litelpecz obdarował swojego zwycięzcę wielkim złotym grawerowanym pucharem.

Każda sława jednak w końcu blaknie, albo upada , najczęściej za wdaniem się sił nieczystych. Komarzewski, sprowokowany przez niemniej sławnego opoja , hetmana Branickiego, w Wielki Piątek nieopatrznie ogłosił, że może go pokonać tylko diabeł. Niedługo po tej deklaracji znaleziono go na ulicy Freta: "obszarpanego, obłoconego, odrapanego, a tak pijanego, ze ani ręką, ani nogą nie ruszał". 

To była wielka sensacja na całą Polskę i gdy Komarzewski cztery dni leżał na marach, wszyscy zachodzili w głowę, kto go tak do nieprzytomności spił. Zresztą sprawa wyglądała groźnie, bo najlepszy polski pijak leżał cztery dni bez przytomności i publiczność obawiała się zgonu. Na szczęście w środę się ocknął a jego pierwsze słowa, skierowane do służącego brzmiały: "Gumnisiu na miłość Boga, przynieś mnie wody". Złośliwi twierdzili, że był to bodaj pierwszy raz kiedy Komarzewski pił wodę, być może dlatego od razu chwyciły go torsje, szczęśliwie jednak przeżył.

Cała Rzeczpospolita usiłowała się dowiedzieć kim był ten konkurent, który Komarzewskiego doprowadził do takiego stanu. Ten jednak o sprawie mówić nie chciał, a przy tym przestał pić. Do czasu oczywiście, bo potem jednak wrócił do dawnych upodobań, z tym że ograniczał się do ledwie kilku butelek "postnego" wina i to przy ważniejszych okazjach. Dzięki temu jego przyjaciółka generałowa Mokronowska, wydobyła w końcu tajemnicę wydarzeń z Wielkiego Piątku.

Komarzewskiego spotkał na Freta jakiś "niemczyk" w pludrach, który go zaprosił na konsumpcję do swojego pana "starosty". Myśląc , że to żart hetmana Branickiego, dał się namówić, choć już na miejscu nabrał podejrzeń co do towarzystwa w jakim się znalazł ( same "niemczyki" dziwnie pachnące " ) jak i konsumowanego trunku : ciepły , słodki, choć smaczny. Komarzewski długo dawał radę, pijąc kolejne toasty, ale gdy ów "starosta" kazał mu wypić zdrowie "króla i pana Aleppa satana"  - odmówił, oznajmiając , że jego królem i panem jest Stanisław August Poniatowski. Na to świta "starosty" rzuciła się z pięściami na nieszczęsnego biesiadnika, po czym  Komarzewski został znaleziony na ulicy Freta w wiadomym stanie. 

I choć nie wiem, co Henryk Rzewuski chciał przez to powiedzieć, to nie przypuszczam, aby życzył swoim rodakom "smacznego"! A być może jedną z przyczyn nienawiści z jaką się spotykał, była publicznie okazywana niewiara w ich wytrzeźwienie.

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura