Komentatorzy moich notek nieodmiennie przekonują mnie, że warto je pisać, bo poziom dyskusji częstokroć przewyższa zalety samego tekstu. W przeświadczeniu tym umocnił mnie ostatnio bloger @PK, przywołując w swoim wpisie postać Stanisława Karpińskiego i wydane przez "wyklętego" na Salonie Coryllusa wspomnienia tego wybitnego polskiego bankowca.
W związku z tym komentarzem przypomniało mi się piękne przedwojenne wydawnictwo, poświęcone stuleciu utworzenia Banku Polskiego p.t. "Bank Polski 1828 - 1928" , z tekstem Stanisława Karpińskiego właśnie. To ważne, bo zapewne wielu patriotycznych purystów stanowczo nie uważa instytucji utworzonej przez Franciszka Druckiego - Lubeckiego w Królestwie Polskim, za godną nadanej jej nazwy, bo przecież ten kraj był "rezerwatem dla Polaków" zarządzanym przez "Chanat Moskiewski" i jego monarchów, w związku z tym - wiadomo, kto odwołuje się do działalności tej instytucji jako polskiego doświadczenia narodowego, ten moskalofil lub "ruska onuca", dlatego trzeba się podpierać autorytetem Stanisława Karpińskiego.
Podstawą działalności Banku Polskiego w Królestwie Polskim było postanowienie Mikołaja I, zawierające takie między innymi zapisy, o których dziś w "cywilizowanej" Europie możemy tylko pomarzyć:
"Zabrania się bankowi objawiać nazwiska właścicieli, tudzież ilość summ jemu powierzonych i żaden sąd ani władza nie może żądać od niego podobnego uwiadomienia" i dalej "Wszystkie te fundusze i wartości uznaiemy bydź nietykalnemi, i mieć chcemy aby pod żadnym pozorem, od właściwego im przeznaczenia odwróconemi bydź nie mogły".
Bank Polski pełnił trzy funkcje - emisyjną, depozytową i inwestycyjną. Ta ostatnia stała się pretekstem do pierwszej zagranicznej wyprawy jego urzędników, na pozostające poza terytorium Królestwa Polskiego Polesie. Wybór miejsca nie był przypadkowy, bo Pińszczyzna to miejsce o niezwykłych walorach, a przy tym samo serce upadłej dawnej Rzeczpospolitej. U jej schyłku zostały tam przeprowadzone dwie bardzo ważne inwestycje: budowa Kanału Ogińskiego i Kanału Królewskiego, co pozwoliło na bezpośrednie skomunikowanie tych terenów zarówno z Morzem Bałtyckim, jak i Morzem Czarnym. A zatem z Pińska i Turowa można było drogą wyłącznie wodną dotrzeć do Kijowa, Chersonia i Odessy w jedną stronę, a w drugą do Warszawy, Gdańska, Rygi, Królewca i Kłajpedy ( znanej wtedy jako Memel ). Trudno sobie wyobrazić miejsce o większym potencjale inwestycyjnym, zwłaszcza, że tereny te obfitowały w wiele bogactw dających się łatwo i zyskownie eksploatować - skóry, łój, mięso, drewno ( głównie dębowe ), potaż, konopie, suszone ryby, smoła. Kraj o wydajnej państwowości zrobiłby z tego regionu perłę. Co zrobiła Rzeczpospolita? Ślady tego widoczne są jeszcze w raporcie sporządzonym bez gniewu i uprzedzeń, bo dla poważnych inwestorów, w trzydzieści lat po upadku państwa, którego Polesie było samym centrum:
"Wyżej rzeczony komercyjny obserwator w Gdańsku i to jeszcze powiada , że w roku przeszłym (1828 ) z pomiędzy przybyłych stamtąd kupców 70, dwóch było Polaków, dwóch Niemców, a inni wszyscy Ż." i dalej: "Na Polesiu bardziej jeszcze, jak gdzie indziej w guberniach polskich miast bardzo mało, a w tych rzadkich miasteczkach nikczemnie zabudowanych, przedniejsi mieszkańce Ż. , których kredyt niepewny".
Oczywiście walory miejsca dostrzegali ci, co zawsze wiedzą gdzie i jak inwestować. W 1798r. ogromne zalesione tereny wokół Turowa kupili od Sołłohubów Anglicy, za monstrualną kwotę 600 tysięcy rubli ( budżet całego Cesarstwa nie sięgał wtedy 100 milionów ). Jednak transakcja została "odkręcona" i skarb rosyjski musiał inwestorów spłacić, gdy do cara Pawła I doszły informacje, że nabywcy tych terenów zamierzali wyciąć wszystkie lasy, idąc od Turowa do Mozyrza. W ten sposób przejęliby monopol nie tylko na dębową klepkę, węgiel drzewny i potaż, ale na zaopatrzenie w drewno opałowe całej Kijowszczyzny.
Być może przegonienie Anglików z Pińska i Turowa dało ich ambasadorowi w Petersburgu asumpt do stwierdzenia, że Paweł I zwariował. A skoro zwariował.....
Szkoda, że nie dysponujemy wcześniejszymi raportami na temat handlu poleskiego, jeszcze z czasów gdy Pińsk był centralnym miastem Rzeczpospolitej. W każdym razie nie ma powodów do przypuszczeń, że wcześniej wyglądał inaczej niż w 1829r., kiedy to po raz pierwszy w swojej historii był inwentaryzowany przez Polaków, z polskiej instytucji finansowej.
W niezapomnianych "Samych swoich" jest świetna scena z bazaru, gdy Witia kupuje kota, który "z miasta Łodzi pochodzi", czyli z "centralnej Polski". I może lepiej, że tak właśnie się stało, choć dla Witii Pawlaka ta centralność Łodzi musiała być czymś szokującym, bo centrum II RP to pewnie jednak okolice Brześcia nad Bugiem.
Może jednak lepiej, że to Łódź wyrosła w "rezerwacie dla Polaków" pod przemocą "Chanatu Moskiewskiego" jest teraz miastem w Polsce centralnym, a nie dajmy na to Pińsk, albo Mozyrz? Dla nas to nie powinno być obojętne, bo tym co wyciskają wszystko z ostatnich frajerów jakimi jesteśmy - to za jedno jakie kamienie zamieniają w złoto.
Śpijmy dalej, śniąc o potędze.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo