Różnie się określa białą biedotę, zaś w Polsce nie ma jednego określenia na grupy które w Wielkiej Brytanii pogardliwie nazywa się scum lub chavs (choć odnosi się to do raczej młodych ludzi). Tymczasem ja trafiłem do siedliska takich polskich chavs, którzy w ilościach niebanalnych zjeżdżają tu na wakacje. Całe miasto to jeden wielki krzyk urbanistycznej rozpaczy. Typowy dla miast białej biedoty chaos okropnych i obleśnych tablic reklamowych, gargamelowatej architektury pokracznych i potwornych bieda-domów jednorodzinnych, które zapewne projektował niewidomy architekt po 10 głębszych.
Całe miasto jest pokraką, estetyczną megakloaką i syfem. Rondo Jana Pawła II jest w całości zatapetowane chaosem kilkudziesięciu szyldów i reklam, i to w tak małym miasteczku. Gdzieniegdzie resztki ambitnej architektury z innych epok, lub śladowe ilości normalnej estetyki. W stronę półwyspu H. rozciąga się przypominająca Chamerykę strefa zabudowy podmiejskiej, miejscami nie posiadająca nawet chodników, mimo iż podmiejskich chav-sklepów, tych Biedronek i Lidlów, z buta chodzą całe tłumy. Jest w nich tanio, i np. jest tylko po jednym produkcie z danego asortymentu. Do tego nawet na bocznych ulicach tego chav-miasta znajduję stoiska z junk-food, śmiecio-żarciem którego sprzedaż dzieciom w wielu krajach jest nielegalna. Te wielkie megastragany w całości wypełnione chipsami, batonikami, sztucznymi napojami i wszystkim tym od czego się tyje lub można dostać cukrzycy. I od czego miałem problemy zdrowotne jako dziecko.
Po Chamerykańsku rozwija się cała okolica. Podróż pociągiem po zboczach gór okalających pobliską milionową aglomerację pokazała mi setki domków jak z amerykańskich filmów, podobnie rozrzuconych w przestrzeni. Oto rozlewająca się urbanizacja, jej zdegenerowana forma zwana Urban sprawl. Zdegenerowana dlatego, że pozwala jedynie podróżować samochodem osobowym, niczym innym. Gęstość zaludnienia jest za niska dla komunikacji zbiorowej, autobusy w takim rozrzedzeniu zawsze będą kursować za rzadko by stanowić jakąkolwiek alternatywę dla samochodu.
To osiedla przyszłych białych otyłych, przyszłych grubych aspołecznych i zdegenerowanych tożsamościowo dzieci niemogących bawić się na dworze, bo są tam tylko samochody, a niska gęstość zaludniania powoduje że najbliższe dziecko w takim samym wieku mieszka zwykle zbyt daleko. Samotność, wykluczenie społeczne osób za młodych na prawo jazdy, tudzież za starych, tudzież za biednych.
Ale powróćmy do miasta białej biedoty. Idę z jego centrum w kierunku zachodnim, pragnąc osiedlić się jak najbliżej mojej szkoły kitesurfingu. Skierowano mnie przez wąwóz do ronda. Idę więc przez klimaty białych chavs jak z „Wojny polsko-ruskiej…” Masłowskiej, portretującej disy (złośliwe przytyki) tutejszej ludności. Idę przez krajobraz takiego disu- chwastowisko poprzecinane wydeptanymi ścieżkami, położone w sercu tego nadmorskiego kurortu. Wąwóz okazuje się być niewielkim zapadliskiem w bezdrzewnym chwastowisku. Obok- wesołe miasteczko z żółtą plastikową plamą, kolejna rozrywka chavs.
Mijam koszmarne domy chaotycznie obite reklamami lub białym sidingiem. Chwilami mam wrażenie że ujrzę tytułowy dom z „Wojny…” Masłowskiej, ozdobiony ukośnie przyklejonymi przez ruskich tandeciarzy płytkami ceramicznymi. Te niedbale przyklejone płytki, wg tytułowego disu miały odpaść, odkleić się ze ściany i poodcinać głowy bohaterowi „Wojny…” Silnemu i jego bliskim.
Strefa białej biedoty sąsiaduje ze strefą warszawskiej bananowej młodzieży. Tuż obok, na długim półwyspie rozciąga się strefa Beach-barów, niekończących się imprez, beachbarowych hamaków i kanap na których zalegają do rana zmęczeni imprezowicze. Znajomy H. przyjeżdża tu na cały miesiąc, siedzi i zwykle imprezuje, dziwiąc się jakie setki znajomych tu spotyka. Ceny są jednak sporo wyższe niż w mieście chavs, a wolnych miejsc zwykle nie ma.
Polska białej biedoty jest oddzielnym bytem. Niekiedy nie dostrzegamy jej na co dzień, aż trafimy w miejsce gdzie ta biedota dominuje. Gargamelowate miasta sąsiadują z estetycznymi przyczółkami cywilizacji Zachodu w rodzaju Sopotu (Zoppot). Różnice nie są zauważane, dostrzegane, opisywane w polskich mediach. Polska chavs jest dramatycznie inna od zadbanych miast i miasteczek brytyjskich. W nich cała zabudowa musi być albo wykonana z kamienia naturalnego, albo domy muszą mieć obowiązkowe dachy z łupka kamiennego, tylko po to żeby było ładnie. Polska białej biedoty jest egzotyką dla kogoś przybyłego z Zachodu, ponieważ tutaj sztuka i kultura warstwy charakteryzowanej jako white trash urosła do roli normy.
Nawet kultura dresów, na Zachodzie Europy bardziej offowa, kontrkulturowa, w swej polskiej wersji jest kulturą white trashu, noszącego najtańsze i najpopularniejsze rodzaje dresów dla mas, zamiast limitowanych krótkich serii jak zachodnioeuropejscy odpowiednicy polskiego lumpendresa. Te dwie grupy różni bardzo wiele- od kolorów i stylu dresów poprzez gusty muzyczne na poglądach obyczajowych etc. kończąc. Nie znam się jednak na tyle by powiedzieć, czy tyle samo różni polski lumpenproletariat od zachodnioeuropejskiego.
P.S. Określenia użyte przeze mnie są obraźliwe, ale na tyle powszechne, że identyfikują problem. Nie mam zamiaru nikogo obrażać. Inaczej tekst byłby mniej zrozumiały.
Inne tematy w dziale Rozmaitości