Touchdown Zgorzelec. Ślub znajomej. Jedziemy nową autostradą do Zgorzelca. Zbudowano ją dość dawno, stała pusta, jedynie sporadycznie ścigali się na niej motocykliści. Betonowa droga czekała na okres wyborów, tak by Tusk Vision Network mogła zrobić medialne show z otwarcia. Dojeżdżamy do Z., witają nas całe dzielnice podmiejskich galerii handlowych i hipermarketów. Zrobiono je nie tylko pod miejscowych, ale i pod mieszkańców sąsiadującego Goerlitz.
Fabryka miłości
W kościele przerób przeokrutny. Jeden ślub, 5 minut przerwy, i następny. Jednymi drzwiami wychodzą poprzedni, a drugimi wchodzą kolejni goście. Podobno termin trzeba zaklepać rok z góry, a księża z uwagi na brak terminów stali się tolerancyjniejsi na nieślubne dzieci. Podobno nawet je chrzczą w niektórych parafiach.
Jest coś miłego i tkliwego w takiej uroczystości. To piękne jak dwóch ludzi przysięga sobie wierność i wsparcie do końca życia. Jedziemy potem aż w okolice Leśnej, pod granicę czeską, na miejsce biesiady weselnej. Skręcamy z głównej drogi w jakąś drożynkę, i zajeżdżamy pod oborę. Jestem przerażony, myślę jak wracać, bo na imprę w oborze nie mam ochoty.
Niespodzianka
Ku mojemu zdziwieniu w oborze krytej eternitem kryje się średniowieczna niemal budowla o stropie kolebkowo- żłobkowym podparta kamiennymi kolumnami. Miejsce na imprę okazuje się być dość przednie. Cały wieczór dociekam, co tam wcześniej było, w tej dziwacznej budowli która zbudowano piętrowo, i to na takim uboczu. To wiocha, gospodarstwo na uboczu, a zabudowania barokowe. Tak, to jest Śląsk i jego dziedzictwo historyczne.
Na ślubie – kultura Polski Konserwatywnej. Ludzie pod krawatami, w garniturach, bawią się tak jak nerdy. Sztywno jest na tej imprez, wszyscy muszą lać w siebie morze alkoholu, do czego zresztą zachęcają muzycy, grając „idziemy na jednego” co jakiś czas i przerywając parom tańczenie. Polskie śluby to festiwal polskiej zaściankowej popkultury, wiejskiego diskopolo. To taki przegląd kultury typowego polskiego mieszczaństwa. Alkohol jest nieodłącznym pejzażem tych imprez, użelowane nastolatki w toalecie chełpią się polskimi rekordami w zawartości promili we krwi.
Młodzi grubi sztywni
Jakiś wykładowca akademicki w koszuli i krawacie rozkręca nasze tańczenie w kółku podskakując na jednej nodze przez jego środek. Ci ludzie mają po 35- 40 lat, a są sztywni, otyli. Coraz więcej „młodych grubych”. Usamochodowiona Polska Prowincjonalna staje się druga Chameryką, z 180-kilogramowymi cielcami wożącymi spasłe bebzony wielkimi furami.
Tu nie ma nic nowego, tu nie dochodzą nowe trendy. Laski w szykownych kreacjach mają tak zdezaktualizowane gusty że aż powala. Mieć 30-tkę i gusty muzyczne 60-latka. Ludzie wychowani na „Jedynce” i „Dwójce” tańczą jak im zagrają. Takim niekulturalnym ludziom nawet Internet wiele nie pomoże, bo sami nic nie znajdą nie wiedząc czego szukać.
Ożenek inaczej
Ślub w innym stylu? Znajomy mieszkaniec Zgorzelca, niejaki Maken z soundsystemu Joint Venture, inaczej wyprawił swój ślub. Grali na nim sami didżeje ze świata ragga, dubu, dansholi. Zrobił weselną imprę ze współczesną muzyką, z soundsystemami, nawijaczami. Nic dla babć i dziadków. Spotkali się i świętowali młodzi ludzie z grona znajomych. Inni młodzi rasta z pobliskiego Lwówka ślub wzięli w Urzędzie Stanu Cywilnego, a zamiast złotych obrączek mieli specjalne drewniane. Zrobili tylko imprezę dla najbliższej rodziny.
Na mojej zaś imprze goście ukradkiem spoglądają w toalecie na komórki i komentują że „jeszcze dziewiąta, do końca tyle czasu”. Wodzirej po kilku godzinach robi oczepiny, taką wymuszoną atrakcję, w której branie udziału mnie przeraża, bo przegrany w konkursach musi pić „karniaka” (wódkę), której do ust nie biorę, unikając alkoholu i racząc się tylko weedem.
Wyprawa nad ranem
Lekko przerażony zmywam się spać, mimo że usadzono mnie tuż przy pannie młodej. Po trzech godzinach odpoczynku idę z buta kilka kilometrów do najbliższej stacji kolejowej. Idę przez dolinę jakiejś rzeki, przechodzę przez tory z Lubania do Leśnej po których już nie kursują pociągi pasażerskie. Oglądam tonące w mroku nocy zadrzewione zbocze mojej doliny, oglądam przedwojenne budowle, cały świat przedwojennych domów.
W Lubaniu na ulicy Leśnej odnajduję ze niemal wszystkie domy komunalne zamieniono na wspólnoty mieszkaniowe. Ciekawe, czy z przymusu. Wielkim problemem pogranicza jest upaństwowienie nieruchomości. Możliwe że największym. Takie skomunalizowane centrum miasta nie tętni życiem, bo lokalne są wynajmowane, więc nie można ich przerabiać jak sobie właściciel życzy. Politycy nie chcą knajp i restauracji. Miasta są więc nieatrakcyjne dla młodych, dla chcących bawić się, używać życia. Tutaj, na tej jednej ulicy jest inaczej, 90 % domów to wspólnoty a nie własność „komunalnego śmietnika na nieruchomości”, i bardzo mnie to cieszy.
Nowa starówka
Przyszedłem za wcześnie, więc mogę pozwiedzać miasto. W Lubaniu odbudowują historyczną starówkę. Zbudowano na niej piękną „Galerię Łużycką” z kilkoma domami z pruskiego muru. Do tego zabudowano kilka śródmiejskich ulic. Niestety, „nowe stare” zdradzają różne detale architektoniczne, jak np. wykute na jedno kopyto cebulaste balustrady balkonów. Możliwe że wiejski gust tamtejszego kowala jest niemiłą rysą na tej kilkudziesięciomilionowej inwestycji. Jest to jednak wspaniałe że odbudowano centrum tego miasta. Szkoda, że na rynku pomyślano o posadzeniu jednego tylko drzewa. Zieleń dodaje mu ogromnie uroku.
Fot. Nowe domy na rynku w Lubaniu (cc wikimedia)
Wybity z orbity
Idę na dworzec. To obraz nędzy i rozpaczy. Mój pociąg odjedzie z peronu piątego, a na pozostałych peronach nie odjeżdża nic, nawet do największego miasta okolicy, 100-tysięcznego Goerlitzozgorzelca, którego Lubań jest satelitą. Dla polskich nacjonalistów takie miasta nie istnieją, a oni wciąż z przestrachem opowiadają o „dostaniu się w strefę wpływów” czy to Berlina, czy to jakiejś niemieckiej dziury. Jako że nacjonaliści rządzą i są także w obecnym rządzie, zerwano uzasadnione gospodarczo więzy z miastami przygranicznymi.
Lubań jest ofiarą takiej polityki. Można co prawda jechać samochodem czy autobusem do stolicy aglomeracji, ale to nie to samo co kursująca co 30 minut kolej podmiejska, jak to jest u zachodnich czy południowych sąsiadów. Po przedwojennej epoce wielkich aglomeracji, podmiejskich miast-sypialni, miast-satelitów, odległych o kilkanaście minut jazdy koleją podmiejską, pozostał gigantyczny dworzec z którego używa się dziś jedynie przedsionek, a gigantyczna hala główna stoi pusta.
Przez nieużytki bezdroża beztorza
Podjeżdża opóźniony szynobus na którego czeka czterech pasażerów. Wsiadamy i jedziemy 20-tką po zdewastowanych torach, wzdłuż których bandzie leni z mającego 80-tysięczny przerost zatrudnienia PKP nawet się nie chce łopatami wykopać rowów odwadniających. Gdy tory prowadzą w wykopach, woda zbiera się na torowisku.
Starsze kobiety na siedzeniu naprzeciw dyskutują o czwartym rozbiorze Polski, o tym że Polska znów traci suwerenność bez żadnego referendum nawet. Oglądam i słucham. To Polska, kraj katolicyzmu, kraj dinozaurów komunizmu, kraj partii narodowokatolickich. Kraj wyższego szczebla urzędników którzy uchlani pobili się pod monopolowym w Augustowie, jak donosi dziś prasa brukowa.
To kraj w którym premier chce odwołać wbrew prawu prokuratora z CBA, łamiąc prawo i stając się dyktatorem. W USA prezydent Nixon musiał wydać dowody sądowi w jednej ze spraw, tutaj zaś dyktator chce odwołać kontrolujących jego poczynania. Ciekawe.
Inne tematy w dziale Rozmaitości