Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
259
BLOG

Jak Sarmaci przewidzieli – szambo w Wiśle…

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Samorząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 13

Oto, mówiąc słowami z filmu „Miś” Stanisława Barei, narodziła się nowa, świecka tradycja. Tą nową warszawską tradycją jest wypływ szamba do Wisły. Po pierwszej awarii Czajki – rok temu – nie wyciągnięto żadnych wniosków, nie wykonano żadnych zaleceń rządowych ani ekspertów.

Wynik kampanii prezydenckiej był taki, a nie inny i szczere wyznanie kandydata Rafała Trzaskowskiego, który w odpowiedzi na pytanie o Czajkę i warszawskie ścieki wlewające się do Wisły stwierdził, że „ta kampania jest po to, żeby nie było właśnie takich pytań”, zawisło w próżni. Gdyby wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej wygrał, „nieprawomyślni” dziennikarze nie mogliby zadawać takich nieprzyjemnych pytań i byłoby wszystko cacy. No, może nie licząc kolejnych katastrof ekologicznych…

"Śmierdzi jak sto djabłów"

Zastanawiałem się, jak opisać bezmyślność ekipy PO rządzącej Warszawą i fatalne zarządzanie na tym polu (i nie tylko). Pomyślałem, że dokonam tego… językiem polskich przysłów. Tych dawnych, staropolskich, sprzed wieków.

Wiele z nich pasuje tutaj jak ulał. Ot, na przykład takie oto powiedzenie zaczerpnięte z poświęconego pamięci Oskara Kolberga wydawnictwa zatytułowanego „Księga przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich” z końca XIX w.: „śmierdzi jak cap”. Czy nie pasuje to do dziś Wisły? Oczywiście autor owej księgi, czyli ten, który owe przypowieści i przysłowia zebrał i wydał w Warszawie w 1894 r. w drukarni Emila Skiwskiego, Samuel Adalberg, pewnie by nie wpadł na pomysł, żeby rurę z nieczystościami skierować z jednego brzegu Wisły na drugi zamiast zutylizować je po tej stronie rzeki, po której powstają. 

Inne przysłowie też pasuje: „śmierdzi jak cholera”. Skądinąd weszło ono do współczesnej polszczyzny.

Często je powtarzamy, nie wiedząc, że ma już parowiekową historię. Takie też byłoby na miejscu: „śmierdzi jak pies przez ścianę”. Z tym śmierdzącym psem było zresztą kilka wersji, „śmierdzi jako pies zgniły” czy też „śmierdzi jako pies od kilku dni zgniły”. Właścicieli psów pocieszę, że nie był to jedyny zwierzak używany przez naszych przodków w takich zestawieniach. Mawiano też „śmierdzi jak kozieł z warkotem”. Sarmaci mówili „śmierdzi jak pluskwa”. Inną wersją było „śmierdzi jak ścirz” (ścirz to też pies – tyle że w gwarze kaszubskiej). 

Owe powiedzonka wydają się nam egzotyczne, ale niektóre z nich przetrwały paręset lat. Np. notowane już przez Samuela Lindego przysłowie „śmierdzi „jak sto djabłów”. Jest jeszcze jedno: „śmierdzi jak tchórz”. Są też inne przysłowia, ale na ich przytoczenie, choćby z encyklopedii wydanej 126 lat temu, nie pozwala mi poprawność polityczna. Przyznaję się do autocenzury. I do tego na tle narodowościowym… Tak właśnie o katastrofach ekologicznych – choć wtedy określenie to nie było znane – mówili nasi przodkowie. 

Gdzie rzeka wzbierze, to i trzaski zbierze 

A co myśleli o rzece, np. o Wiśle? To dobre pytanie. Wynotowałem kilka smacznych „przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich” z cytowanej już tu księgi przysłów Samuela Adalberga (gwoli ścisłości: „Wydanie z zapomogi Kasy Pomocy dla Osób Pracujących na Polu Naukowym imienia Dr. Józefa Mianowskiego”). Jedno jest wręcz prorocze, wzięte zresztą od Oskara Kolberga: „gdzie rzeka wzbierze, to i trzaski zbierze”. Serio. Tak było w oryginale. Nic nie uwspółcześniłem. Może po prostu nasi antenaci mieli dar i przewidzieli rolę pana Trzaskowskiego we „wzbogacaniu” Wisły.

Jest też wiele innych przysłów, którymi obecny prezydent Warszawy może sypać jak z rękawa, opędzając się od natrętnych prawicowych dziennikarzy. „Gdzie rzeka szeroka, tam ci niegłęboka”, „nie pchaj rzeki, sama płynie” albo refleksyjne, pasujące do stoików „rzeka się nie pali”. Adalberg notuje je jako oznaczające: „nie ma gwałtu, nic spiesznego”. Cóż, może się nie pali, ale śmierdzi. Jest też takie: „napił się ostatni raz w rzece”. To żadna aluzja polityczna – oznacza tyle, że delikwent po prostu utonął… 

Warszawa mówi: pieniądze wymagają ciszy 

Kiedy Warszawie nie będzie zagrażała kolejna katastrofa ekologiczna? Na to filozoficzne pytanie w dawnej Polszcze znaleziono godną odpowiedź: „rychlej rzeka wstecz popłynie”. Samuel Adalberg tłumaczył to powiedzenie w sposób następujący: „nim się to stanie, ziści; nigdy się to nie stanie”. No, nie zabrzmiało to optymistycznie.

Oczyma wyobraźni widzę wiceprzewodniczącego PO, prezydenta Warszawy i ojca chrzestnego niedoszłego ruchu politycznego, którego powstanie szambo w Wiśle przesunęło o parę tygodni, jak na konferencji prasowej, zapowiadając, że katastrofa ekologiczna na pewno nie powtórzy się przez najbliższy rok, jednocześnie pełnymi garściami czerpie ze skarbnicy staropolskich powiedzeń. I tako rzec może: „wielkie rzeki cicho płyną”. Albo w innej odmianie: „głęboka rzeka milczkiem zawsze płynie”. Czy też „im która głębsza rzeka, tym ciszej płynie”. Po paru wiekach mamy inne polskie powiedzenia dotyczące ciszy. Pasują one do warszawskich inwestycji. Np. takie: „pieniądze wymagają ciszy, a wielkie pieniądze – wielkiej ciszy”. 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka