Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
97
BLOG

Gruzini chcą wejść do NATO i UE

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki NATO Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Polecam lekturę wywiadu, którego udzieliłem dla portalu Fronda.pl zaraz po II turze wyborów samorządowych w Gruzji, które obserwowałem z ramienia Parlamentu Europejskiego, zresztą jako jedyny Polak (i jedyny konserwatysta). Rozmowę ze mną przeprowadził red. Karol Kubicki.

 

Fronda.pl: W sobotę w Gruzji odbyła się II tura wyborów lokalnych. Zdawałoby się, że to wydarzenie powinno przejść bez większego echa. Tymczasem Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie wysłała do Gruzji około 300 obserwatorów. Pan Poseł przyglądał się tym wyborom z ramienia Parlamentu Europejskiego. Dlaczego były one tak ważne dla Gruzinów i dlaczego tyle uwagi poświęciła im społeczność międzynarodowa?

- Ryszard Czarnecki, europoseł PiS: Rzeczywiście, byłem jedynym Polakiem i jedynym konserwatystą obecnym w misji obserwatorów z ramienia Parlamentu Europejskiego. I rzeczywiście, rzadko się zdarza, aby wybory lokalne przyciągały taką uwagę. Wyjątkiem są wybory do parlamentów landowych w krajach związkowych w Niemczech - największym państwie UE. Tutaj mieliśmy do czynienia z sytuacją niezwykłą. Zarówno w czasie pierwszej, jak i drugiej tury wyborów bardzo licznie obecni byli obserwatorzy międzynarodowi, nie tylko z Europy, także Amerykanie.

Te wybory były swoistym referendum, co często zdarza się w przypadku wyborów lokalnych. Było to referendum „za” lub „przeciw” rządowi. Wiadomym było, że będą to wybory „na styk”. Społeczeństwo Gruzji jest bardzo spolaryzowane, podobnie jak społeczeństwo w USA, w Polsce czy na Węgrzech. Spodziewano się, że o rozstrzygnięciu wyborów na burmistrzów poszczególnych miast będą decydowały setki głosów. Dlatego tak ważne było, aby te wybory były uczciwe.

W myśl zasady „nie rób drugiemu co tobie niemiłe”, nie jechałem tam, aby wtrącać się w wewnętrzne sprawy Gruzji. Jechałem, aby przekonać się, czy rzeczywiście Gruzja wciąż podtrzymuje aspiracje europejskie i euroatlantyckie. Jestem przekonany, że tak się dzieje. Wyniki wyborów pokazują, że Gruzja jest najbardziej „uzachodnionym” państwem Kaukazu Południowego. W wyborach na burmistrza Tbilisi jedyny poważny prorosyjski kandydat, który do 2016 roku miał rosyjskie obywatelstwo, były premier Giorgi Gacharia, zdobył 11 proc. głosów - to pokazuje, jak bardzo silna jest w Gruzji opcja prozachodnia.

O aspiracjach euroatlantyckich w Gruzji mówi zarówno rząd jak i opozycja. Jakie szanse ma Gruzja na stanie się członkiem NATO i Unii Europejskiej? Jak wyglądają obecnie relacje pomiędzy Tbilisi a Brukselą?

- Nie ma co się oszukiwać, w pierwszej kolejności wejdą kraje Bałkanów Zachodnich, Serbia i Czarnogóra. Później pewnie Macedonia Północna. Na szczycie UE – Bałkany Zachodnie na Słowenii, chociaż nie powiedziano tego wprost, faktycznie opóźniono rozszerzenie Unii o kraje z Bałkanów Zachodnich. To najpewniej oznacza też opóźnienie innych akcesji.

W mojej ocenie Gruzja prędzej wejdzie do NATO niż do Unii Europejskiej. Skoro jest taka wola Gruzinów, trzeba zrobić wszystko, aby tak się stało. Bardzo żałuję, że w 2008 roku na szczycie NATO w Bukareszcie - mimo poparcia Stanów Zjednoczonych i Polski – Niemcy, Francja i Włochy zablokowały przyjęcie „mapy drogowej”wyznaczającej drogę prowadzącą do wejścia Gruzji w struktury NATO. Gdyby wówczas ten proces nie został zablokowany, być może nie byłoby agresji Rosji na Gruzję. Przypomnę, że ta agresja nastąpiła w sierpniu 2008 roku, w cieniu Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Kiedy świat był zajęty Igrzyskami, wojska rosyjskie ruszyły na Gruzję. Dlaczego? Dlatego, że Zachód na szczycie w Bukareszcie pokazał brak jedności. Co innego mówiły Polska i USA, co innego Francja, Włochy i Niemcy. Wtedy Gruzja zapłaciła cenę za brak jedności Zachodu w kluczowych sprawach, w sprawach bezpieczeństwa.

Reasumując, uważam, że Gruzja wcześniej wejdzie do NATO, potem dopiero do Unii Europejskiej, ale pojawi się w obu organizacjach.

Jak można się było spodziewać, opozycja uznała wybory za sfałszowane. Jaka jest ocena zewnętrznych obserwatorów. Wybory przebiegały prawidłowo czy można mieć zastrzeżenia co do tego procesu?

- Nasza ocena, ocena delegacji Parlamentu Europejskiego była znacznie bardziej umiarkowana. Były nieprawidłowości, natomiast trudno wyciągać tak daleko idące wnioski. Zwracam uwagę, że obecny obóz rządzący sprawuje władzę już dziewięć lat. To, że w największych miastach wyniki wahały się w przedziale 51-49 proc. świadczy o polaryzacji społeczeństwa. Nie rozstrzygając pojedynku politycznego pomiędzy Gruzińskim Marzeniem a Zjednoczonym Ruchem Narodowym, należy podkreślić, że obie partie reprezentują opcję prozachodnią. Z tego się bardzo cieszę.

Mówiąc o sfałszowanych wyborach opozycja zapowiada ogromne protesty. Pierwszy z nich ma się odbyć już 6 listopada. Emocje eskaluje przebywający w więzieniu Micheil Saakaszwili, który wzywa swoich zwolenników do wyjścia na ulice. Sytuacja wewnętrzna w Gruzji jest trudna. Realnym jest więc scenariusz, w którym na ulice wyjdą tłumy domagające się obalenia rządu? Gruzja stoi w przededniu rewolucji?

- To są sprawy wewnętrzne Gruzinów, więc nie będę ich komentować. Byłoby rzeczą niewłaściwą, aby przedstawiciel Unii Europejskiej, a tym bardziej Polak – przedstawiciel kraju wyjątkowo przyjaznego Gruzji – snuł prognozy mogące być odczytywane jako poparcie dla opozycji lub poparcie dla formacji rządzącej. Powiem tylko tyle, że nie chciałbym, aby wewnętrzna walka polityczna były wykorzystywana przez Rosję. Nie chciałbym, aby stały się one prezentem dla Kremla. To byłby najgorszy scenariusz dla Gruzji i dla Zachodu, który Gruzję powinien wspierać.

Mówiąc o Gruzji zawsze nasuwa się wystąpienie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 2008 roku. Reżim Łukaszenki, najpewniej za przynajmniej przyzwoleniem Kremla, przekroczył kolejną granicę. Na terytorium Polski z Białorusi wtargnęły umundurowane, uzbrojone osoby. Możemy już mówić o „zielonych ludzikach” w Polsce? Kryzys migracyjny na granicy może przerodzić się w graniczny konflikt?

- To były prorocze słowa śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który mówił: „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę”. Rzeczywiście była Gruzja, po niespełna sześciu latach była Ukraina, teraz mamy do czynienia z regularną wojną hybrydową przeciwko państwom bałtyckim. Tutaj możemy mówić o profetycznym umyśle Lecha Kaczyńskiego, który potrafił to przewidzieć.

To wszystko pokazuje, że Rosja jest dalej groźna, mimo iż ekonomicznie słabnie i boryka się z licznymi problemami wewnętrznymi. Spada też znaczenie Rosji w obszarze postsowieckim, chociażby w Azji Środkowej. Tam wpływy Rosji są coraz bardziej wypierane przez Turcję. Tym bardziej, gdy rosyjskie wpływy zmniejszają się w różnych częściach świata, Rosja może chcieć rekompensować to większą aktywnością w naszym obszarze Europy. Nie należy Rosji przeceniać, ale nie wolno jej też lekceważyć. To, co dzieje się na granicy z Białorusią jest ewidentnie elementem rosyjskiej gry. 

Wracając do śp. Lecha Kaczyńskiego, który ma w Gruzji najwięcej ulic i pomników ze wszystkich krajów poza Polską, chciałbym też zauważyć, że Gruzja łączy się z losami jeszcze jednego polskiego prezydenta, o którym niestety nie mówi się dużo w tym kontekście. Mam na myśli Władysława Raczkiewicza, Prezydenta RP na Uchodźstwie w latach 1939-1947. Prezydent Raczkiewicz urodził się w jednym z największych miast Gruzji, w Kutaisi. Ukazała się właśnie w języku gruzińskim poświęcona książka mu autorstwa Mariusza Maszkiewicza, ambasadora RP w Gruzji. Mówię o tym, bo to pokazuje, jak losy naszych dwóch narodów splatają się również w wymiarze historycznym, a nie tylko geopolitycznym.  

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka