Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
128
BLOG

Kraj modnego patriotyzmu

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 3

"Dziesiątkom tysięcy Polaków zmarłych i zaginionych w Kazachstanie po sowieckich wywózkach w latach 1930 i 1940 z ziem Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej tekst ten poświęcam"

Czy można powiedzieć, że zna się kraj, w którym byłem sześć razy, przejechałem samochodem około 2000 kilometrów, rozmawiałem z setkami ludzi? Nie, dopiero go poznaję. Tym bardziej, że zmienia się cały czas. Pamiętam swoją pierwszą wizytę przed 22 laty w ówczesnej stolicy Ałmaty (dawna Ałma-Ata za czasów Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej). Ciemne po zmroku miasto, bez neonów i lamp, przypominało od biedy polskie miasto wojewódzkie z lat 1970. Było stolicą biednego ‒ mimo licznych bogactw naturalnych ‒ państwa, przeżartego skądinąd powszechną korupcją.

Dalej od Chin, dalej od Moskwy

Wtedy, w tym dziewiątym co do wielkości państwie świata, szalała mafia, która była rzeczywistą władzą. Dziś, po przeszło dwóch dekadach, pytam młodego kazachskiego urzędnika o korupcję. „Oczywiście jest” ‒ odpowiada ‒ „jak w każdym kraju, ale to nieporównywalne z tym, co było na początku niepodległego państwa”. Jako przykład podaje on kwestię paszportów. Wówczas czekało się na nie miesiącami. Pomijając bałagan organizacyjny, urzędnicy po prostu wymuszali łapówki. Teraz wchodzi się, bierze numerek i odbiera paszport za jakiś czas bez żadnej „wziątki”. Zagraniczni inwestorzy, których władze ściągają za wszelką cenę bardziej skarżą się na korupcję w krajach ościennych, w tym Rosji, niż w Astanie. Ale z drugiej strony funkcjonują stare dowcipy o prezydencie Nazarbajewie, który budzi się rano, przeciąga, podchodzi do okna, patrzy i mówi zdziwiony: „O, góry ! To myśmy ich jeszcze nie sprywatyzowali?”. Czy to antyprezydencka propaganda? Czy specyfika regionu? Czy melodia przeszłości? Trudno powiedzieć.

A co do Astany czyli dawnej sowieckiej Akmoły, to stolicę tu przeniesiono po sześciu latach od uzyskania niepodległości. Skądinąd Kazachstan status ten zdobył jako ostatnia ze wszystkich republik związkowych ZSRS. Ałmaty straciła pozycję stolicy z kilku powodów: jest zbyt blisko chińskiej granicy ‒ o czym mówi się wprost, ale też jest znacznie bardziej zrusyfikowana ‒ o czym nie mówi się wcale. Astana jako stolica, pomijając względy geopolityczne (większa odległość od ekspansywnego Pekinu), była kolejnym etapem „kazachizacji” kraju, w którym co czwarty obywatel to Rosjanin. Nazarbajew jest konsekwentny: może utrzymywać dobre (choć ostatnio gorsze) relacje z Putinem, ale twardo „nacjonalizuje” elity państwowe. Tworzą je teraz głównie rdzenni mieszkańcy tych ziem. A przecież zaraz po upadku Związku Sowieckiego było zupełnie inaczej. Pamiętam, gdy przyjechałem tutaj niespełna dwa lata potem, gdy Kazachstan zaczął być „na własnym”. Jako wiceminister kultury i sztuki spotykałem się wtedy z moimi partnerami w rządzie w Ałmaty (wtedy jeszcze) w sprawie 60 tysięcy Polaków zamieszkałych w tym kraju. Wówczas zarówno wiceminister kultury, jak i wiceminister edukacji to byli Rosjanie. Zresztą była to taka sowiecka norma: pierwszym sekretarzem „kompartii” był zwykle tubylec ‒ Kazach, Kirgiz czy Uzbek, ale ich zastępcami, a faktycznymi decydentami byli zaufani ludzie Moskwy czyli Rosjanie.

Kazachowie mówią mi o swoistej „gettowości” Rosjan: ludność rosyjskojęzyczna ma swoje szkoły ‒ aż 30 procent szkół w tym kraju to szkoły rosyjskie właśnie (a więc więcej niż procentowa ilość Rosjan...), młodzi Rosjanie nie uczą się kazachskiego ‒ tylko od trzech do pięciu procent włada tym językiem, zamykają się w swoim narodowym gronie, z kolei nieznajomość języka większości uniemożliwia im poważniejsze kariery w administracji państwowej ‒ i tak kolo się zamyka.

Kazachskie lemingi - patrioci

Na prospekcie Turana w Astanie jest restauracja specjalizująca się w potrawach narodowych. Nazywa się „Arnau”. Eleganckie wnętrza, sporo cudzoziemców, ale też kazachscy „lemingowie”, dobrze sytuowani, ludzie sukcesu, beneficjenci zmian w ostatnich dwóch dziesięcioleciach. Jedząc to, co oni czyli królujące tu potrawy z koniny, myślę o kazachstańskim patriotyzmie i kazachskiej dumie narodowej. Pochłaniając zupę „nauryz” (jej uzbecka wersja to „nawrus”, a rosyjska to „nawruz”), składająca się z kawałków koniny w czymś na kształt rozrzedzonego kefiru z krowiego mleka (to, że to mleko od krowy miejscowi podkreślają kilka razy) oraz ryżu ‒ patrzę na filmik puszczany na restauracyjnych minitelebimach. Są identyczne, jak te w modnych warszawskich knajpach. Tylko, że u nas emituje się w nich zachodnie teledyski. A tu? Klipy, na których jest Kazachstan w pigułce: żołnierze z kampanii honorowej, architektura stolicy kraju pokazywana przez młodą, ładną dziewczynę, efektowne, ale swojskie, miejscowe teledyski, kamera idzie na twarz starszej kobiety ‒ Kazaszki, a potem pokazuje bawiącą się beztrosko małą dziewczynkę czyli jakby istniejące obok siebie, ale wzajemnie niezbędne: przeszłość i przyszłość, a potem zespół ludowy (same starsze panie w lokalnych strojach), czołgi z żołnierzami, widoki stepu, inscenizowane walki tradycyjnych wojowników sprzed wieków... Porównuje to z tym, co oglądają, do czego przywykli „lemingi” z Warszawy, Wrocławia czy Poznania. Tylko czemu duma z własnego kraju, rodzimych tradycji jest czymś, co bardziej jest „trendy” w środkowej Azji niż nad Wisłą, Odrą czy Wartą? Przynajmniej, gdy chodzi o tzw. ludzi sukcesu, „młodych, wykształconych i z dużych miast”.

Kazachstan to kraj koni ‒ historycznie, dziś wciąż... koniny czyli bardzo ważnego składnika narodowej kuchni. Dla przykładu potrawy „kazy”, „żaja” oraz „szużuk” to wędliny na zimno. Najlepsza z nich jest kiełbasa pokrojona w plastry. Smakują dobrze z lokalnymi piwami: mającym zupełnie niekazachską nazwę „Trzy korony”, ale warzonym w Astanie oraz „Karagandzkim”, a więc zapewne pochodzącym ze słynnej Karagandy. Można nimi wznosić lokalny toast „alyp koyayk”, nieprzetłumaczalny ponoć, zdaniem tutejszego młodego człowieka odpowiednik naszego „na zdrowie” i angielskiego „cheers”. Jeśli go wzniosę, to tylko za naszych rodaków, którzy mieszkają tu – jako zesłańcy i rodziny zesłańców ‒ od około 80 lat to ofiary sowieckich wywózek i ich potomkowie. Ci drudzy nierzadko nie mówią już po polsku. Ale niech nikt nie oskarża ich o wynarodowienie. Nie jest winą tych ludzi czy ich rodziców, że w Kazachstanie inaczej niż na Litwie czy Ukrainie nie było w ogóle żadnego polskiego szkolnictwa ‒ ani też polskiego kościoła (poza katolicką konspiracją wielce zasłużonego, heroicznego wręcz księdza Władysława Bukowińskiego ‒ jego „Wspomnienia z Kazachstanu” kolportowałem w stanie wojennym w setkach egzemplarzy). Jest tam naszych jeszcze ponoć około 60 tysięcy. Szacuje się, że około dwóch trzecich ze 100 tysięcy kazachstańskich katolików to nasi rodacy. Pamiętajmy o nich. I otwórzmy wreszcie drzwi dla tych, którzy chcą w Polsce osiąść.

* reportaż ukazał się w „Gazecie Polskiej” (06.05.2015)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka