Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
308
BLOG

Muzułmańscy radykałowie kontra „łagodny” islam

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Bangladesz, w którym jestem po raz pierwszy (choć w sąsiednich Indiach bywałem już wielokrotnie), uznawany jest, pewnie słusznie, za jedno z najbiedniejszych państw świata. Ten fakt tak utrwalił się w świadomości światowej opinii publicznej, że mało kto zauważa, iż ten stosunkowo młody kraj − powstał w 1971 r. − jest jednym z… najliczniejszych na świecie.

Jego populacja wynosi w tej chwili 165 mln ludzi (sic!) i bardzo szybko wzrasta. Dla porównania: Rosja liczy ok. 145 mln obywateli. Jednak olbrzymi problem Bangladeszu polega na tym, że państwo to, będąc w światowej klasyfikacji krajów, gdy chodzi o demografię, na ósmym miejscu, pod względem terytorium zajmuje miejsce pod koniec pierwszej setki. Jego całkowita powierzchnia (144 tys. km kw.) jest porównywalna z niewielką Grecją (132 tys. km kw.). Gdy więc goszczę w prywatnej rezydencji byłego prezydenta Hossaina Mohammada Ershada, to słyszę, że dla dawnej wschodniej części Bengalu (a dziś Bangladeszu) problemem nie jest to, że przyjął przeszło milion uchodźców, głównie z Birmy (Mjanmaru), z ludu Rohindżów, lecz to, że nie ma ich gdzie pomieścić na tak niewielkim relatywnie terytorium.

Kobiety rządzą Bangladeszem

Gdy przyjmuje mnie pani premier Szejk Hasina Wajed, to nie mogę oprzeć się dwóm refleksjom. Pierwsza to taka, że rzadko się zdarza, aby kobiety zajmowały tak kluczowe stanowiska jak w tym właśnie kraju. Kobieta jest szefem rządu, kobieta jest liderem opozycji, kobieta jest wreszcie przewodniczącą jednoizbowego parlamentu (Dżatiya Sangsad Bhaban). Skądinąd, gdy premier Szejk Hasina mówi, że chciałaby, aby w przyszłości parlament w jej ojczyźnie w połowie składał się z kobiet, to myślę, że i tak te „parytety” są tu forsowane jak mało gdzie. Otóż poza trzystoma posłami wybieranymi w brytyjski sposób w okręgach jednomandatowych zawsze do parlamentu włącza się dodatkowo 50 pań! Zgłaszają je partie polityczne.

Druga refleksja to ta, że w Bangladeszu rządzą rodzinne dynastie polityczne. Dodam, że to specyfika regionu: w Indiach i Pakistanie jest podobnie. Pani premier jest córką twórcy niepodległości tego państwa i pierwszego prezydenta szejka Mudżibura Rahmana. Został uwięziony przez Pakistańczyków, gdy stał na czele wschodniobengalskiej irredenty. Stał się bohaterem narodowym i objął władzę, ale po czterch latach został wraz z całą rodziną – bez dwóch córek, w tym Szejki Hassiny − zamordowany w wyniku wojskowego puczu. Zamachowcom nie spodobały się jego reformy, które polegały na swoistym małżeństwie socjalizmu z islamem, co objawiło się między innymi zakazaniem hazardu i alkoholu. Córka zamordowanego prezydenta od dziewięciu lat jest szefem rządu w Dakce i ma olbrzymią szansę być nim kolejne lata, bo jej partia Liga Awami jest faworytem grudniowych wyborów.

Rodzinną tradycję politycznego zaangażowania kontynuuje córka pani premier Tulip Siddiq, która mieszka w Wielkiej Brytanii i jest… posłem do House of Common (Izby Gmin). Nie wiem, czy po dziadku odziedziczyła socjalistyczne inklinacje, ale jest członkinią Partii Pracy i, co więcej, sytuuje się na lewym skrzydle laburzystów.

Pracownicy z Bangladeszu w Polsce, a włoski kapitał w Bangladeszu

W Polsce po cichu przybywa pracowników i w mniejszym stopniu studentów z Bangladeszu. Pytam o to wicekanclerza państwowego uniwersytetu w stolicy kraju, prof. Achtaruzzamana, na spotkaniu z kadrą profesorską. Słyszę, że z kolei w Bangladeszu studiują studenci z Indii i Sri Lanki.

Akademicki Bangladesz jest skądinąd spory: na samym tylko Dhaka University studiuje 40 tys. osób, w kraju funkcjonują 42 państwowe uniwersytety, ponad sto uczelni prywatnych oraz akademie wojskowe czy wyższe szkoły techniczne i inżynieryjne.

Przyzwyczajony do korków w 26-milionowym (!) Nowym Delhi doznałem szoku poznawczego w mniejszej, bo „ledwie” 18-milionowej Dakce. Jechałem na spotkanie – a właściwie stałem – prawie dwie godziny i w końcu musiałem je odwołać, żeby nie spóźnić się na audiencję w prywatnym domu prezydenta Ershada. Uśmiecham się więc, gdy stojąc na totalnie zatłoczonej ulicy, widzę obdrapany i przepełniony autobus z napisem „Excellent journey”. Ale ta „wspaniała podróż” w mocno zdezelowanym wehikule może i tak być szczytem marzeń choćby dla mężczyzn, którzy na głowach – niczym kobiety w wielu krajach Afryki i Azji – niosą naczynia czy pakunki. W centrum Dakki spotkałem takich dwóch w czasie dwóch minut.

Stojąc i z wolna jadąc w korkach, rozglądam się wokół i dostrzegam ślady zaangażowania inwestycyjnego i handlowego Europejczyków. Najbardziej widoczni są Włosi, widać też Hiszpanów. Italia, której projekt budżetu i gospodarka wyklinana jest przez Brukselę i francuskiego socjalistycznego komisarza Pierre’a Moscoviciego, szuka miejsca ekspansji nie tylko w Europie Wschodniej (bardzo duża obecność na Białorusi), ale też w tym regionie Azji. W tych samych dniach w Nowym Delhi nieprzypadkowo odbywał się szczyt gospodarczy Indie−Włochy.

Polska budzi sympatię

Od miejscowych polityków słyszę porównania podzielonego Bangladeszu do podzielonych po II wojnie światowej dwóch państw niemieckich: Niemieckiej Republiki Federalnej i komunistycznych wschodnich Niemiec. To dla mnie nieco zaskakujące porównanie. Bangladesz RFN‑em Azji? Na pewno nie pod względem gospodarczym.

Na spotkaniach z politykami, ale też dziennikarzami, prawnikami, profesorami wyższych uczelni czy ze zwykłymi ludźmi, to, że jestem z Polski, budzi bardzo pozytywne reakcje. Polska jako jeden z pierwszych krajów uznała Bangladesz tuż po jego powstaniu 47 lat temu. Po niemal półwieczu paru moich rozmówców podkreślało ten fakt i dziękowało nam za to. Skądinąd wielu ludzi z dawnych, ale i obecnych elit rządzących w Polsce bywało, a niektórzy studiowali. Starej daty dyplomata na kolacji u honorowego konsula Polski w tym kraju, Reshadura Rahmana, jednego z najbogatszych tutejszych biznesmenów, właściciela Dhaka Bank i wielu innych firm, z wyraźnym sentymentem wspomina Kraków.

Bangladesz drugim Pakistanem

Kojarzony w Polsce z Indiami patron jednego z warszawskich liceów Rabindranath Tagore, wielki poeta z przełomu XIX i XX w., pochodził właśnie stąd, z Bengalu. Ale nie o jego poezji rozmawiam w Dakce, lecz o strukturze religijnej tego społeczeństwa i napięciach z tym związanych. Aż 90 proc. mieszkańców Bangladeszu to muzułmanie. Rządząca Liga Awami jest za państwem raczej zsekularyzowanym. Opozycyjnej partii Bangladeszu (Dżatijatabadi Dal) bardziej po drodze z islamskimi fundamentalistami. Są zatem spory w islamskim społeczeństwie i w jego elitach. Ewolucja od świeckiego, lewicowego państwa w kierunku państwa islamskiego powiązanego z muzułmańskimi krajami arabskimi została zablokowana, ale od powstania republiki islam jest uznawany za religię państwową. Nieustające zamachy terrorystyczne powodują, że coraz więcej ludzi uważa, że choć dziewięciu na dziesięciu mieszkańców Bangladeszu to wyznawcy proroka Mahometa, to jednak z konstytucji należałoby usunąć właśnie ten zapis o religii państwowej. Spora część społeczeństwa nie chce, aby Bangladesz stał się drugim Pakistanem czy drugim Afganistanem. A taka groźba w jakiejś mierze istnieje, skoro tylko w ostatnich latach islamscy terroryści zabili w tym kraju przeszło 600 osób. Nasilenie zamachów miało miejsce w 2013 r., gdy zginęło prawie 400 ludzi. W tym roku zamordowano już ok. 60 – a więc więcej niż w roku ubiegłym. Atakowani są cudzoziemcy, ale także rodacy – chrześcijanie i hinduiści. Quo vadis, Bangladeszu?


*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codziennie" (14.11.2018)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka