Kanclerz Niemiec Angela Merkel powiedziała, iż kończy swoją polityczną karierę. Nie cieszcie się jedni i nie martwcie drudzy. Ta rzecz nie nastąpi od razu, ani za parę miesięcy, ale dopiero za… dwa i pół roku. Czemu Frau Kanzlerin informuje o tym już teraz? Po pierwsze dlatego, by uspokoić jej krytyków, którzy martwili się, że będzie kandydować po raz piąty. Po drugie, żeby pokazać przyjaciołom i wrogom, że kontroluje sytuację w Berlinie, bo zamierza rządzić do jesieni 2021 włącznie. Po trzecie jest to czytelny sygnał, że nie będzie ubiegać się o stanowisko szefa Rady Europejskiej po nieszczęsnym Donaldzie Tusku – a koniec jego kadencji przypada na późną jesień 2019. To pośrednio wzmacnia kandydaturę jej rodaka i pupila, szefa frakcji Europejskiej Partii Ludowej w parlamencie w Brukseli i Strasburgu Manfreda Webera na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej. Gdyby go wybrano, byłby to również osobisty sukces dla „rozprowadzającej” go Merkel. Skądinąd byłby to pierwszy od pół wieku i drugi w historii niemiecki szef KE (pierwszym był w latach 1959-69 Walter Hallstein). Co z tego wszystkiego wynika dla Polski? Będziemy współpracować z każdym szefem rządu u każdego naszego sąsiada. Merkel znamy – jej plusy i minusy też. Może czas bliżej zapoznać się z Annegret Kramp-Karrebauer, która zapewne będzie zastępcą Merkel? Wszystko po to, aby skutecznie bronić polskich interesów.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (18.05.2019)
Komentarze