Prezydent Andrzej Duda z byłym więźniem Auschwitz podczas Marszu Żywych w 2028 r. Fot. Jakub Szymczuk/KPRP
Prezydent Andrzej Duda z byłym więźniem Auschwitz podczas Marszu Żywych w 2028 r. Fot. Jakub Szymczuk/KPRP
echo24 echo24
881
BLOG

Prośba do prezydenta Dudy w sprawie Jego listu otwartego pt. „Prawda nie może umrzeć”

echo24 echo24 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 43


Motto: Bezsilna wściekłość dusiła mnie nieraz, że w niczym zaszkodzić wrogom nie mogę, że muszę w milczeniu znosić deptanie mej godności i słuchać kłamliwych i pogardliwych słów o Polsce, Polakach i naszej historii (J.Piłsudski)

UWAGA! Żeby wszystko było jasne oświadczam, że nigdy nie miałem nic przeciwko narodowi żydowskiemu, czego świadectwem niech będzie choćby to, że moim najlepszym przyjacielem w podstawówce był Żyd, tak samo było w liceum i na studiach, a młodość zostawiłem w krakowskiej Piwnicy pod Baranami, której duchowym Ojcem był Żyd Piotr Skrzynecki, którego niezwyczajnie szanowałem. A obecnie wśród moich przyjaciół i znajomych jest tyle samo Żydów, co Katolików

Portal internetowy Salon24 newsvide: https://www.salon24.pl/newsroom/1014296,prawda-o-holokauscie-nie-moze-umrzec-prezydent-andrzej-duda-przeciwko-falszowaniu-historii informuje:

"Prawda o Holokauście nie może umrzeć. Nie wolno jej zniekształcać i instrumentalizować dla jakichkolwiek motywów" -  napisał Andrzej Duda. List Prezydenta RP opublikowały zagraniczne media, m.in. "Le Figaro", "Die Welt", "The Washington Post". To element kampanii edukacji historycznej "The Truth That Must Not Die" (…) "Prawda nie może umrzeć". Prezydent Andrzej Duda wezwał w liście otwartym z okazji obchodów 75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz–Birkenau, by pamięć o Zagładzie nigdy nie umarła…

Mój komentarz:

Podpisując się pod każdym słowem rzeczonego listu otwartego prezydenta Andrzeja Dudy zwracam się do pana Prezydenta z gorącą prośbą, by przy stosownej okazji wspomniał także o naszym polskim holokauście, - ale nim przejdę do rzeczy chciałbym coś panu Prezydentowi opowiedzieć.

Działo się to pierwszego sierpnia 1952. Jako ośmioletni chłopiec byłem na kolonii letniej w podkrakowskim Sierakowie. Szczęśliwi, opaleni wróciliśmy z kolegami znad rzeki na obiad. Ku mojemu zdumieniu pani wychowawczyni przekazała mi wiadomość, że ktoś na mnie czeka w kancelarii pana kierownika. Jeszcze bardziej się zdziwiłem na widok wuja Ludwika, który mi powiedział, że tata jest trochę chory i musimy wracać do Krakowa. Choć bardzo mi było żal zostawiać kolegów ucieszyłem się ogromnie, bo będąc Jego oczkiem w głowie, świata za Ojcem nie widziałem. Pociąg wlókł się niemiłosiernie, a ja nie mogłem się doczekać chwili, kiedy wreszcie się przytulę do Ojca. W końcu dotarliśmy z dworca na naszą ulicę. Wujek chciał mi coś powiedzieć, ale wyrwałem mu się i oszalały ze szczęścia, na łeb na szyję popędziłem do ukochanego taty. Gdy dobiegłem do naszej kamienicy serce przeszył mi paraliżujący ból i niebo spadło mi na głowę. Na bramie wisiała wykonana domowym sposobem klepsydra z napisem:

Mgr inż. Michał Pasierbiewicz
ukochany mąż i ojciec
żołnierz Armii Krajowej
zmarł przeżywszy lat 46…

Tacie pękło serce. Zamęczyła go ubecja, a dokładniej mówiąc kilku oficerów bezpieki pochodzenia żydowskiego po tym, jak ujawnił swoją akowską przeszłość. Nie wytrzymał ciemiężenia i upokorzeń w pracy, obrzydliwych intryg, prowokacji, bezustannego śledzenia, ciągłych rewizji domowych i niekończących się wielogodzinnych przesłuchań na bezpiece. Zaś owdowiałej matce i osieroconym synom piętno odrzucenia i zaszczucia, - każdego dnia coraz głębiej wkłuwało się w duszę.

Na pogrzebie było tyle samo bliskich i przyjaciół, co ubeków, którzy obstawili cały Cmentarz Rakowicki, a gdy kondukt dotarł do naszego rodzinnego grobu, przyczaili się za przyległymi grobowcami. Pamiętam, że gdy ksiądz rozpoczął modlitwę nad grobem, wśród żałobników zrobiło się jakieś dziwne zamieszanie i rozległy się zaaferowane szepty. To przyjaciele Taty z konspiracji wkroczyli do akcji i raptem na trumnie pojawiła się wiązanka biało czerwonych goździków z szarfą, na której widniał napis: „Naszemu kochanemu dowódcy przyjaciele z Armii Krajowej”. Do dzisiaj nikt nie wie, kto i jakim cudem położył tę wiązankę na trumnie, za co wtedy groziło więzienie, o ile nie gorzej. Z tego, co było potem zapamiętałem jedynie, że jak trumnę spuszczano do grobu Mama ścisnęła mnie kurczowo za nadgarstek aż mi z bólu w oczach pociemniało. A jak kondukt się rozchodził spostrzegłem, że mam całą dłoń we krwi. Mama miała zawsze zadbane, długie paznokcie.

Matka nie umiała sobie poradzić z nieszczęściem, jakie nas spotkało. Więc musiałem z nią chodzić przez lata codziennie na cmentarz, choć przesiadywanie godzinami na ławeczce przy mogile w czasie, gdy koledzy grali w piłkę było dla małego chłopca prawdziwą torturą. Żebyśmy mogli jakoś przeżyć ten nieszczęsny czas, Mama musiała sprzedać obrazy, biżuterię, dywany, srebrne zastawy, a w końcu nasz ukochany fortepian, na którym podgrywali sobie z Tatą często na cztery ręce. Do śmierci też nie zapomnę dnia, kiedy Mama po przyjściu pracy stwierdziwszy, że nie ma mi, co dać jeść, a kasa domowa jest pusta, skrajnie zdesperowana i upokorzona pozamykała okna, odkręciła kurki w gazowej kuchence i powiedziała: „Chcesz to uciekaj Krzysiu, ja zostaję, bo już dłużej takiego życia nie zniosę”. Nigdy nie zapomnę tych kilku minut wahania zdających mi się wtedy wiecznością, kiedy toczyłem walkę pomiędzy solidarnością z Matką, a instynktem samozachowawczym. Na szczęście, jak już zaczęło mi się kręcić w głowie zwyciężył instynkt i uciekłem do państwa Tomczyków mieszkających po drugiej stronie ulicy, którzy przybiegli, wywietrzyli mieszkanie i przyrzekli Mamie, że będę mógł jeść u nich obiady do końca podstawówki. Ale traumatyczny ślad w sercu pozostał, bo przez całe dzieciństwo męczyła mnie myśl, że stchórzyłem i zdradziłem matkę, co okaleczyło mi duszę, bo zapach gazu do dziś mi przypomina tamto straszliwe zajście. Zaś mój starszy brat porzucił na zawsze szkołę, jak mu żydowska dyrektorka renomowanego krakowskiego liceum przy całej klasie powiedziała, że "takie szczeniaki akowskie jak on trzeba było w wiadrze topić". Brat więcej do szkoły nie poszedł i został kierowcą ciężarówki, co matkę wpędzało w głęboką depresję i kilka lat po śmierci Taty również odeszła…, koniec opowieści.

A przecież Panie Prezydencie, co najmniej do połowy lat 50. ubiegłego wieku takich właśnie polskich rodzinnych tragedii były w Polsce dziesiątki tysięcy, - i musi Pan przyznać, że tych zbrodni na Polakach dokonanych rękami żydowskich oprawców z Urzędu Bezpieczeństwa nigdy nie rozliczono, a sprawę nadal okrywa się (dlaczego?) zmową milczenia, zaś każdy, kto się ośmieli przerwać to milczenie zostaje obłożony klątwą ostracyzmu, jak nie gorzej. A przecież przemilczanie jest niczym innym jak zakłamywaniem prawdy. Nie pozwolono Panu zabrać głosu w Izraelu, to proszę odkłamać przemilczanie naszego "polskiego holokaustu" na jakimś innym znaczącym forum.

Na koniec pragnę się z Panem Rezydentem podzielić pewną ciekawostką historyczną nomen omen związaną z właśnie rozpoczynającymi się obchodami 75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz–Birkenau. Otóż, w czasie okupacji hitlerowskiej, w elektrowni Siersza Wodna, gdzie mój Tata był dyrektorem działała zorganizowana, konspiracyjna formacja Armii Krajowej. Była to „Piątka Akowska”, której dowódcą był mój śp. Ojciec Michał Pasierbiewicz, pseudonim konspiracyjny „Paweł” – vide: https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/143605 .

Ponieważ elektrownia Siersza-Wodna zasilała w energię elektryczną niemiecki obóz śmierci Auschwitz-Birkenau, mój Ojciec i jego żołnierze mieli pozwolenie na wjazd na teren obozu w przypadkach awarii sieci elektrycznej, - i wykorzystując tę sposobność, przez całą okupację hitlerowską, z narażaniem życia własnego i swoich rodzin, ratowali życie wielu więźniom tego obozu śmierci, w znakomitej większości pochodzenia żydowskiego, - przerzucając im żywność i lekarstwa, za co jak wiadomo groziła wtedy bezwzględna kara śmierci – vide: https://www.youtube.com/watch?v=7lNT5JAmsT4&feature=youtu.be .

Tata odszedł dyskretnie, -  i niech tak na zawsze pozostanie.

Z poważaniem,

Krzysztof Pasierbiewicz, syn Michała (em. nauczyciel akademicki i niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptym

UWAGA! Nie napisałbym tej notki w dniu dzisiejszym, gdyby nie fakt, że polskiemu Prezydentowi nie pozwolono zabrać głosu w Izraelu. Lecz suma sumarum uważam, iż dobrze się stało, że Prezydent nie pojechał do Izraela. Dlaczego. Bo jak mówi Pismo Święte: "Żydzi są mądrzy".

Post Post Scriptum

Zakamuflowanie notki przez Adminów S24 pozostawiam bez komentarza

Zobacz galerię zdjęć:

Rok 1945. Śp. Michał Pasierbiewicz z autorem notki na ręku, w ogrodzie „willi dyrektorskiej” przy elektrowni Siersza Wodna. Mama w białej sukni, której trzyma się starszy brat autora notki. Po lewej moja piękna niania Tosia.
Rok 1945. Śp. Michał Pasierbiewicz z autorem notki na ręku, w ogrodzie „willi dyrektorskiej” przy elektrowni Siersza Wodna. Mama w białej sukni, której trzyma się starszy brat autora notki. Po lewej moja piękna niania Tosia.
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości