Uwaga! Trudny przekaz, tylko dla kumatych z poczuciem humoru!
A teraz do rzeczy.
W komentarzu do mojej notki pt. „Całe szczęście, że napisałem tę notkę o Kai Godek ”, - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1273678,cale-szczescie-ze-napisalem-te-notke-o-kai-godek , znany komentator mieniący się na Salonie24 wzorcowym obywatelem Rzeczpospolitej oraz godnym naśladowania katolikiem mającym apostolską misję nawracania na wiarę katolicką jego zdaniem opętanych przez Szatana bezbożników piszących na Salonie24, jakim według niego jest bloger @Echo24 (Krzysztof Pasierbiewicz), - napisał następujący komentarz, cytuję za komentatorem @ŻYWICA:
„@ŻYWICA [30 grudnia 2022, 16:02]
Autor notki (Krzysztof Pasierbiewicz) razem ze skamandrem POPADLI W PANIKĘ, kiedy im uświadomiłem w poprzednich moich wpisach, że mogą ponieść ODPOWIEDZIALNOŚĆ KARNĄ, za prowadzoną NAGONKĘ PRZECIW PARTII RZĄDZĄCEJ PiS I JEJ PREZESA JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO i że te wpisy generują ZBRODNICZE POMYSŁY w głowach LUDZI NIEZRÓWNOWAŻONYCH PSYCHICZNIE. MAMY TEGO DOWODY, gdyż wskutek takiego PODJUDZANIA BYŁ JUZ DOKONANY NIEUDANY ZAMACH NA PREZESA, GDZIE PRACOWNIK JEGO BIURA PONIÓSŁ ŚMIERĆ. DONALDOWI TUSKOWI TEŻ PRZYZNANO OCHRONĘ W SKUTEK GRÓŹB KARALNYCH POD JEGO ADRESEM. Byłego MARSZAŁKA sejmu RP wyzwano od pisowców i POBITO. PANA ADAMOWICZA ZASZTYLETOWANO. TAKIE SĄ OWOCE NIENAWISTNEGO PODJUDZANIA NA FORACH PUBLICZNYCH. MA DOJŚĆ DO NASTĘPNEJ TRAGEDII?
ZARÓWNO PP. Pasierbiewicz i skamander DOSZLI DO WNIOSKU, ŻE NAJLEPSZĄ OBRONA JEST ATAK. I PRZYPUŚCILI GO NA MNIE Z CAŁĄ FURIĄ, ODSĄDZAJĄC MNIE OD CZCI A NAWET OD WIARY. A "POBOŻNY " LEWAK SKAMANDER NAWET ZACZĄŁ MNIE POUCZAĆ W WIERZE KATOLICKIEJ, KTÓRĄ POGARDZA I CZEGO DOWODY MOŻNA ZNALEŹĆ NA JEGO WPISACH.
Niezależnie od tego przypuszczany jest USTAWICZNY ATAK NA TYM BLOGU NA BISKUPA KRAKOWSKIEGO JĘDRASZEWSKIEGO, którego piętnuje się za.......
ŚLEDZĄC TO, CO SIĘ TUTAJ NA TYM BLOGU PASIERBIEWICZA DZIEJE....MOGĄ SŁABSI W WIERZE W BOGA....JĄ UTRACIĆ, SKORO AUTOR TEGO BLOGA PUBLICZNIE WYPISUJE, ŻE NIE CHODZI DO SPOWIEDZI.....BO MOŻE TRAFIĆ NA KSIĘDZA PEDOFILA ORAZ PRZECHWALA SIĘ SWOIMI UWODZICIELSKIMI WYCZYNAMI WYBIJAJĄC USTAWICZNIE NA PLAN PIERWSZY SWÓJ RZECZYWISTY LUB UROJONY ROMANS Z DZIEWCZĘCIEM W ŁABĘDZIEJ BUDZIE, W ZBUDZAJĄC TYM SAMYM IRONIĘ I NIESMAK U CZYTAJĄCYCH TE CHORE WYZNANIA. Piętnujących zaś te jego WYBRYKI, WYZYWA OD NAJGORSZYCH, OBRZYDLIWYMI WYZWISKAMI I EPITETAMI ZACZERPNIĘTYMI Z WPISÓW NA ŚCIANACH PUBLICZNYCH TOALET.
Można w takim razie przejść OBOJĘTNIE WOBEC TEGO TYPU ZACHOWAŃ TYCH DWÓCH OSOBNIKÓW?
NIE DARMO ADMINI UKRYLI TEN BLOG; CZEKAJĄC CIERPLIWIE NA OPAMIĘTANIE SIĘ AUTORA. ALE CHYBA SIĘ NIE DOCZEKAJĄ, A KAŻDA CIERPLIWOŚĆ MA SWOJE GRANICE.
To byłby na tyle z mojej strony.
KTO CHCE, NIECH WIERZY I JAK ZECHCE ....SWOJE DOŁOŻY…”, - koniec cytatu.
Mój komentarz:
Jak nam bezpieka w roku 1952 wykończyła Ojca, Mama nie była w stanie utrzymać naszego wielkiego mieszkania pod Wawelem i dała ogłoszenie do gazety o zamianę na mniejsze.
Na nowym mieszkaniu okazało się, że za ścianą mieszka ubek. Na domiar złego, ten ponury człowiek miał na parterze kolesia, a jakże by inaczej również pracownika Urzędu Bezpieczeństwa. Dopóki mama żyła dawali mi spokój, ale jak zmarła w roku 1967, ów ubecki duet zaczął się domagać bym się wyprowadził, bo jak krzyczeli na podworcu, cytuję: „Oni w swoim bloku inteligenta nie potrzebują ”. Na pomoc reszty sąsiadów nie miałem co liczyć, gdyż byli tak zastraszeni, że się przemykali jak duchy po klatce schodowej, a większość mi doradzała, żebym z ubecją nie walczył, gdyż z nimi nie wygram. Rad tych jednak nie posłuchałem, bo by się w grobie przewrócił mój kochany Tata, zasłużony Akowiec i odważny człowiek.
Chcąc mnie wykurzyć z mieszkania, ubecy zawarli przymierze z niejaką panią Genowefą, mieszkającą pode mną kompletnie nawiedzoną dewotką. Wybrali znaną w tamtych czasach ubecką metodę robienia z ludzi nauki chuliganów. A jak? Przy pomocy kolegium orzekającego. Ich plan był prosty. Zawsze, gdy miałem gości, po dwudziestej drugiej ubek zza ściany dzwonił po milicję, a przybyły patrol legitymował obecnych w moim mieszkaniu i nie stwierdziwszy niczego zdrożnego jechał dalej. Jednak po dwóch tygodniach dostawałem wezwanie na rozprawę w Kolegium do Spraw Wykroczeń, w oparciu o treść łgarskiej notatki służbowej tychże milicjantów, którzy u mnie byli dwa tygodnie wcześniej.
Kolegium składało się zwykle z trojga aktywistów, najczęściej ormowców. Świadków obrony w ogóle nie przesłuchiwano i po krótkiej naradzie składu orzekającego, dostawałem czapę, czyli karę zasadniczą w najwyższym wymiarze. Była to grzywna pieniężna trzech tysięcy złotych, co przy mojej pensji asystenta Akademii Górniczo – Hutniczej sięgającej w porywach do dziewięciu stówek, stanowiło sumę nie do przeskoczenia.
Zasądzanych mi grzywien nie płaciłem, próbując się odwołać do wyższej instancji. I choć Wam pewnie będzie trudno w to uwierzyć, po kilku latach nalotów na moje mieszkanie, wydano takich wyroków siedemdziesiąt sześć, co jak niektórzy twierdzą daje wynik lepszy od Jacka Kuronia. Do dzisiaj mam w domu pożółkłą książeczkę zrobioną z oprawionych wezwań na kolegium, - patrz zdjęcie, którym zilustrowałem dzisiejszą notkę.
W miarę upływu czasu moje sprawy w kolegium, zyskiwały coraz większy rozgłos, zmieniając się w rodzaj odcinkowego serialu z „dysydentem” w roli głównej, który konkurował z ówczesną superprodukcją sensacyjnych przygód kapitana Klossa. Przebieg rozprawy był zawsze mniej więcej podobny. Najpierw zeznawali ubecy, potem milicjanci, którzy w pozycji na baczność z paskami pod brodą łgali w żywe oczy, jak to w dniu zajścia stwierdzili na miejscu libację obywateli, w większości niepracujących, co było nawet w pewnym sensie prawdą, albowiem część moich przyjaciół jeszcze studiowała nie mając w dowodach osobistych stosownej pieczątki. Następnie, wkraczała do akcji wspomniana nawiedzona dewotka pani Genowefa. Była to kobieta nad wyraz puszysta, leciwa acz w pretensjach, która w trakcie zeznań, co chwilę mdlała, a milicjanci wachlowali ją dziarsko czapkami. Po spektakularnym cuceniu, niedoszła denatka czerwieniała jak indor i z wyreżyserowanym wytrzeszczem oczu zanosiła się szlochem i rwąc włosy z głowy łgała jak najęta, co też ten inteligent wyprawia po nocach. A kolegium bez zastanawiania dawało mi czapę.
Te odlotowe spektakle ściągały do kolegium gromady znajomych, głównie naukowców, artystów i ludzi palestry, którzy przychodzili, żeby się zabawić, a również, dlatego, by mieć, co opowiadać w krakowskich kawiarniach.
Z czasem relacje z tych rozpraw zaczęły docierać do Warszawy i pewnego dnia zadzwonił telefon od bardzo znanego redaktora „Szpilek” imieniem Teodor. Na umówionym spotkaniu poprosił, bym mu szczerze wyznał, czy to wszystko prawda, gdyż chciałby o tym napisać artykuł do swojej gazety, - bo mu trudno uwierzyć, iż w okresie odwilży schyłkowego Gierka, tak bezprzykładne bezprawie jest jeszcze możliwe.
Poradziłem mu wówczas, by jako znany dziennikarz poszperał w stosownych aktach urzędowych. Idąc za tą radą, zdolny żurnalista dotarł między innymi na moją Almae Matris Akademię Górniczo-Hutniczą, gdzie w teczce osobowej z klauzulą „Poufne” odnalazł autentyczny dziennikarski diament. Był to donos, który do dziś pewnie jeszcze leży w Rektoracie, w którym ubecy z panią Genowefą opisali mnie jako niebezpiecznego lumpa, bikiniarza, niebieskiego ptaka złotej młodzieży Krakówka, - i Bóg wie co jeszcze.
Najcenniejsze jednak było ostatnie zdanie tego dokumentu, gdzie stało napisane, jak Boga kocham nie ściemniam, cytuję dosłownie:
„PASIERBIEWICZ JEST W POSIADANIU PSA RASY SPANIOL, KTÓRY SYSTEMATYCZNIE LEJE PO SCHODACH, CO NIE PRZYSTOI PSOWI NAUKOWCA”.
Wytrawny publicysta natychmiast wysmolił artykuł do „Szpilek” pt. „Pies naukowca ”. Na ten tytuł czekało niecierpliwie całe środowisko krakowsko warszawskie. Niestety pan Teodor zapomniał o wszechmocnym wówczas Urzędzie Kontroli Publikacji, Prasy i Widowisk, który tę perełkę sztuki dziennikarskiej schował do szuflady.
Lecz mimo to, tekst tego artykułu Teodora Toeplitza, krążył w po salonach, w tak zwanym drugim obiegu.
Od tamtego czasu minęło ponad pół wieku.
I co?
Ano to, że miłujący partię Jarosława Kaczyńskiego, jak mi kiedyś zdradził, ponad osiemdziesięcioletni komentator skrywający się za nickiem @ŻYWICA cofnął nas do czasów, które wyżej opisałem, - i wcale bym się nie zdziwił jakby się okazało, że on wtedy był przewodniczącym, któregoś z Kolegiów do Spraw Wykroczeń, które w tamtych ponurych czasach wykańczały ludzi niepokornych wobec pezetpeerowskiej władzy.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Scriptum
Ponieważ w komentarzach często użyłem słowa „buc”, - pragnę poinformować, że podług Wielkiego Słownika Języka Polskiego PWN, słowa tego w języku potocznym używa się, gdy jest mowa o człowieku aroganckim, bądź zarozumiałym, - vide: https://sjp.pwn.pl/sjp/buc;2446483.html
Pełnych insynuacji i pomówień hejterskich komentarzy autorstwa miłośników PiS nie omawiam, - bo się za tych Polaków zwyczajnie i po ludzku wstydzę.
Komentarze