1 listopada 2014. Krypta Prezydencka na Wawelu. Byłem tam wtedy w najlepszej wierze, czego dziś przyszło mi się wstydzić
1 listopada 2014. Krypta Prezydencka na Wawelu. Byłem tam wtedy w najlepszej wierze, czego dziś przyszło mi się wstydzić
echo24 echo24
3036
BLOG

Nigdy sobie nie wybaczę, że dałem się nabrać na tę czarcią szopkę

echo24 echo24 Polityka Obserwuj notkę 123
Miesięcznice smoleńskie świadectwem obłudy!

Portal internetowy Salon24, vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1277843,protestowali-przeciwko-kaczynskiemu-a-na-wawel-przyjechal-morawiecki informuje:

Protestowali przeciwko Kaczyńskiemu, a na Wawel przyjechał Morawiecki…

Mój komentarz:

W ramach komentarza jeszcze raz przypomnę Państwu, co pisałem w opublikowanej w dniu 7 kwietnia 2020, w opublikowanej na Salonie24 notce zatytułowanej „Jarosław Kaczyński. Zbawca narodu, czy przekleństwo losu? ”, cytuję:

Podobnie, jak wszyscy Polacy wstrząśnięty tragedią smoleńską, zwyczajnie i po ludzku przejąłem się osobistym dramatem Jarosława Kaczyńskiego, który w tej koszmarnej katastrofie stracił bliźniaczego brata, a na domiar złego musiał potem znieść szereg paskudnych upokorzeń ze strony ówcześnie rządzącej partii.

Zniesmaczony bezdusznością ówczesnej opozycji, w krytycznej wobec Platformy Obywatelskiej notce pt. „Niezniszczalny ” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/444762,niezniszczalny , w najlepszej wierze tak wtedy pisałem o Jarosławie Kaczyńskim, cytuję:

„Co by nie mówić o Jarosławie Kaczyńskim, to od dawna na polskiej scenie politycznej nie było tak wytrwałego i odpornego na ciosy fightera walczącego o los Polski. Bo ileż to razy cynicy z Gazety Wyborczej bili Jarosława Kaczyńskiego niżej pasa, a sędziowie udawali, że tego nie widzą. Zaś sprzedajni fotoreporterzy zrobili mu tysiące szpetnych fotek.

Ileż nieczystych ciosów musiał przyjąć Prezes. Na korpus - od brutalnie faulujących dziennikarskich hien: Olejnik, Kolendy-Zaleskiej, Lisa, Żakowskiego, Wołka, Szostkiewicza, Kuczyńskiego. Ileż bolesnych ciosów dostał na wątrobę - od sprzedajnych lizusów z tytułami profesora: Kuźniara, Markowskiego, Krzemińskiego, Czapińskiego, Śpiewaka, Nałęcza et consortes, którzy go przedstawiali ludziom, jako ludojada pożerającego na śniadanie niemowlęta. Ileż trafień na szczękę zaliczył - od politycznych rzezimieszków: Palikota, Nowaka, Sikorskiego, Grupińskiego, Olszewskiego. A gdy się tylko zachwiał, z loży różowego salonu rozlegało się zdziczałe wycie: Złam mu szczenę!!! Wal go w potylicę!!! Wybij zęby!!! No bij!!! Zabij!!! Dorżnij!!!

A że ludzi nietrudno podpuścić, rozpalona widownia wyła razem z nimi. A, gdy prezes schodził po walce do szatni, pluli na niego w przejściu obłąkany z nienawiści Niesiołowski i toksyczna Paradowska. Nazajutrz Gazeta Wyborcza wybijała tłustą czcionką nagłówki: „Już nigdy nie wróci na deski”. „Kaczyński na zawsze skończony”.  A ten znienawidzony przez Platformę Obywatelską „kurdupel z wiecznie rozwiązaną sznurówką” odradzał się za każdym razem jak Feniks z popiołów. Odnowiony, rześki, gotowy do walki o Polskę.

Jak to możliwe??? Głowią się ci, co go zdawało się mieli na widelcu, którzy już tyle razy witali się z gąską, a gdy na Polskę spadła tragedia smoleńska zacierali ręce, że tym razem już się nie podniesie. Otóż odpowiedź jest prosta. Choć rozumiem, że można Kaczyńskiego nie lubić, to nie sposób zaprzeczyć, że pan Prezes, przy wszystkich jego wadach, posiada nadprzyrodzony polityczny instynkt, który go czyni niezniszczalnym mężem stanu urodzonym do roli przywódczej…”, koniec cytatu.

A co było dalej?

Jak tylko Jarosław Kaczyński otrząsnął się z żałoby, rozpoczął zajadłą walkę o odbicie władzy z rąk partii Donalda Tuska, a jedną z form tej walki stały się miesięcznice smoleńskie. Zrazu myślałem, że intencją tych żałobnych marszów jest rzeczywiście czarna rozpacz Jarosława Kaczyńskiego po śmierci brata i pozostałych ofiar katastrofy smoleńskiej. Ale z każdą kolejną miesięcznicą przekonywałem się, iż rzeczywistym powodem odbywania tych kirowych uroczystości jest cynicznie perfidna gra Jarosława Kaczyńskiego na uczuciach jego elektoratu nazywanego potocznie „ludem pisowskim”. Wtedy po raz pierwszy przejrzałem Jarosława Kaczyńskiego, gdyż zrozumiałem, że ten człowiek pod pozorem walki o sprawiedliwą i praworządną Polskę z premedytacją podszczuwa swych orędowników przeciwko Polakom sympatyzującym z partią Donalda Tuska. Zrozumiałem, że Jarosławowi Kaczyńskiemu nie o Polskę idzie, lecz o osobiste rozrachunki z Donaldem Tuskiem, który jego zdaniem zabił mu brata, co jak wszyscy pamiętamy wykrzyczał w Sejmie, gdy bez żadnego trybu wskoczył na mównicę.

To w czasie smoleńskich miesięcznic powstała „religia pisowska” oparta na wymyślonej przez Jarosława Kaczyńskiego dialektyce bólu i rozkoszy. I trzeba przyznać, że bezsprzecznie utalentowany reżyser miesięcznic smoleńskich „szaman” Jarosław Kaczyński, grając na instrumencie wspomnianej wyżej dialektyki potrafił tak kuglować emocjami „ludu pisowskiego”, by jego kilkuletnie biczowanie z czasem przestało być dla niego narzędziem tortury przechodząc stopniowo w stan swoiście masochistycznej ekstazy. I udało mu się, bo to wtedy zrodziła się trwająca do dnia dzisiejszego irracjonalnie ślepa wiara „ludu pisowskiego” w mit, że wszystko, co robi Jarosław Kaczyński jest dobre dla Polski, - wyartykułowany pamiętnym hasłem: „Ja-ro-sław! Pol-skę zbaw!”.

Moje zwątpienie w mit o zbawcy narodu Jarosławie Kaczyńskim umocniło się w kilka miesięcy po tym jak jesienne wybory roku 2015 wygrała PiS-owi Platforma Obywatelska, która pod koniec swych rządów tak się rozbrykała, że część z natury przekornych Polaków zagłosowała na PiS, - do czego przyznaję ze wstydem też się przyczyniłem jednym głosem. Na szczęście, jesienne wybory 2015 Prawo i Sprawiedliwość wygrało z przewagą sejmową. Dlaczego na szczęście? Bo ta przewaga sejmowa sprawiła, że Jarosław Kaczyński odsłonił swe kolejne oblicze przeradzając się ze smoleńskiego cierpiętnika w łamiącego prawa konstytucyjne butnego i nieliczącego się z tradycją polskiego parlamentaryzmu i opinią społeczną bezwzględnego despotę dążącego wzorem Erdoğana do osiągnięcia władzy absolutnej. I znowu zaryzykuję tezę, że przyczyną tych autorytarnych zapędów Jarosława Kaczyńskiego nie była bynajmniej chęć budowania „lepszej Polski”, lecz wynikająca z kompleksów i osobistych animozji chęć pokazania królowi Europy Tuskowi, który z nich jest lepszy.

Ale najgorsze cechy charakteru Jarosława Kaczyńskiego wyszły na jaw dopiero w czasie, kiedy Polskę ogarnęła śmiercionośna pandemia kororawirusa, a Polacy musieli się zmierzyć z narodową tragedią o skali porównywalnej, ba! – stokrotnie przewyższającej skutki katastrofy smoleńskiej, - bo pod Smoleńskiem zginęło kilkadziesiąt ważnych w państwie osób, zaś koronawirus może zabić setki, a może nawet tysiące Polaków. A jednak, czego mu nigdy nie wybaczę, mimo śmiertelnego zagrożenia zdrowia i życia rodaków Jarosław Kaczyński celem utrzymania władzy swojej partii zaczął forsować majowy termin wyborów prezydenckich, - choć wiedział, że minister zdrowia przestrzega, iż właśnie na ten okres przypadnie w Polsce apogeum morowej zarazy koronawirusa.
Więc  chyba wszyscy rozsądnie myślący Polacy przyznają mi rację, że tylko szaleniec bez sumienia i serca może myśleć o wyborach w czasie, kiedy umierają jego rodacy, a szalejąca z coraz większą siłą współczesna dżuma może mieć dla Polski i Polaków apokaliptycznie tragiczne skutki.

Wczoraj zaczął się Wielki Tydzień, a mimo to, zgodnie z wolą Jarosława Kaczyńskiego Sejm nie debatował nad zagrożonym epidemią zdrowiem i życiem Polaków, lecz priorytetowo zajął się głosowaniem metodą „aż do skutku” ustawy sankcjonującej majowe wybory prezydenckie. Sorry, ale jak żyję, nie widziałem czegoś tak zawstydzającego w polskim Sejmie, choć pamiętam wszystkie rządy poczynając od Bolesława Bieruta..., - koniec cytatu z roku 2020.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Najcelniejszy komentarz:

@Mark Xyva [ 7 kwietnia 2020, 23:05 ]
Pański osobisty przykład dowodzi, że jednak warto być człowiekiem uczciwym, tak w stosunku do samego siebie jak i do otoczenia. Pańska uczciwość sprawia, że nie ma Pan problemów z prawdą. Prawda z kolei powoduje, ze pańskie teksty stają się wartościowe, same w sobie. Taki to logiczny ciąg zdarzeń. Pewno jest więcej owych pozytywnych skutków, ale to już tylko Pan wie.

Jakież to przeciwieństwo do całego legionu bloggerów i komentatorów, którzy błędnie postawili polityczną skuteczność (chwilową zresztą) Jarosława Kaczyńskiego i PiS ponad wszelkie ponadczasowe wartości jak właśnie uczciwość, honor czy poszanowanie dla prawdy i szacunek dla siebie samego niezależnie od okoliczności. Nie będę wymieniał ich nazwisk i pseudonimów, bo nie oto chodzi.

Służba kłamstwu sprawiła, że stali się rabami, ruskimi rabami padającymi na twarz przed carem. Na dłuższą metę taka postawa nie ma przyszłości, a rany duszy i sumienia mogą być trwałe.

Materiał źródłowy, - czytaj: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1035179,jaroslaw-kaczynski-zbawca-narodu-czy-przeklenstwo-losu 

Post Scriptum

I jeszcze słowo do @Starego Wiarusa, krytykującego zawzięcie na Salonie24 moją działalność naukowo dydaktyczną:

Apropos mojej działalności naukowej, - przesyłam Panu fragment mojej dyskusji na Facebooku z moim byłym studentem Lechem Konradem Powichrowskim, który zrobił karierę za granicą. Wczoraj opublikowałem tekst o krakowskiej bohemie i nocnym życiu Krakowa lat 60./70./80., - vide:

https://www.facebook.com/groups/starydawnykrakow/posts/657854552802938/?comment_id=657991056122621&reply_comment_id=658321362756257¬if_id=1674239642767721¬if_t=group_comment_mention 

Proszę przeczytać komentarz mojego studenta oraz pozostałe pięćset komentarzy, a przekona się Pan jakiego buca z Pana zrobił troll robiący mi koło pióra na Salonie24, piszący pod nickami @janhenryk lub @henrykjan, stary komuch niejaki Jan Woleński

Lech Konrad Powichrowski
Kraków był czymś w rodzaju rezerwatu endemicznej flory i fauny, jakby analog Doliny Prądnika przeniesiony na mroczny poziom cywilizacyjny PeeReLu. A PeeReL powoli choć skutecznie zalewał te wyjątkowa w komunizmie wyspę swobody. Miałem to szczęście jeszcze załapać się na ostatnie blaski tego świata, choć jako ubogi student nie śmierdzący groszem nie moglem sobie pozwolić na bywanie na rautach, a co najwyżej popijanie z "marszandami" obrazów spod Bramy Floriańskiej. Za to wieczny Kraków wystarczał aż zadoSC jako sceneria teatru mych zadurzeń. Dzięki Panie Krzysztofie, za wyśmienity, jak zawsze tekst. 13 godz.

Krzysztof Pasierbiewicz
Lech Konrad Powichrowski

Nic bardziej nie cieszy, jak komentarz mojego studenta, za który Panu dziękuję najserdeczniej. PS. Już na studiach był Pan człowiekiem nieprzeciętnym. 13 godz.

Lech Konrad Powichrowski
Krzysztof Pasierbiewicz

Mam jak najlepsze wspomnienia z okresu, kiedy pod Pańskim przewodem wraz z inż. Kępińskim i jeszcze jednym studentem, A. Krzemińskim, sypaliśmy piasek ze Skawiny do "koryta" w podziemiach gmachu AO. Takie były wspaniale zajęcia z sedymentologii, no i jeszcze wyprawy za piaskiem i galeną Pańskim VW z czarnowłosym psem Facetem - chyba cocker spaniel ? - na tylnym siedzeniu auta. Miałbym dużo do opowiadania, ale nie będę się rozpływał. Dodam, ze zawsze będę wdzięczny Opatrzności, że pozwoliła mi Pana poznać i nauczyć się czegoś więcej o prawidłowym podejściu do życia, oprócz nauki, rzecz jasna! A ta na sedymentologii w A0 była wówczas na poziomie światowym, nie przesadzam. Zdobyłem później podstawy do porównania z innymi uniwersytetami. Z serdecznościami.



echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka