echo24 echo24
291
BLOG

FACET

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 17
Notkę tę dedykuję wszystkim miłośnikom psów na całym świecie

Dziś jest Międzynarodowy Dzień Psa, więc opowiem Państwu o moim o moim spanielu, który miał imię Facet.

Kiedy go poznałem z początkiem lat 70. ubiegłego wieku, Facet był dwuletnim szczeniakiem mojej pierwszej miłości Ewy, - przepięknej modelki „Mody Polskiej”. Niestety ta szalona miłość rozbiła się o siermiężne rafy PRL-u, gdyż romans obytej w wielkim świecie pełnokrwistej kobiety z dwudziestokilkuletnim asystentem-stażystą AGH nie miał szans przetrwać.

Mieszkałem wtedy przez rok z Ewą i Facetem w Warszawie przy ulicy Jezuickiej, o rzut beretem od Rynku warszawskiej Starówki, gdzie pod Bazyliszkiem parkowałem swojego garbusa, bo we wczesnych latach 70. można było jeszcze tam wjeżdżać samochodem.

Ale sprawy się tak potoczyły, że Ewa zdecydowała się wyjechać z Polski, a mnie się świat zawalił. A jakby tego wszystkiego było jeszcze mało narodził się problem, co począć z Facetem.

Po dramatycznej naradzie z Ewą postanowiliśmy dać mu wolny wybór, żeby sam zdecydował, z kim chce dzielić przyszłość. Facet instynktownie wyczuwał, że dzieje się coś niedobrego i łasił się do nas czulej niż zwykle, skowycząc tak smutno, iż do dzisiaj nie wiem, czy mi wtenczas serce krwawiło bardziej po stracie ukochanej, czy z żalu nad losem tego nieszczęsnego psiaka.

W przeddzień wyjazdu Ewy wyszliśmy z Facetem na ostatni spacer. Na środku rynku warszawskiej Starówki pożegnałem Ewę, po czym rozeszliśmy się w przeciwne strony. W pierwszej chwili Facet zamarł w bezruchu, po czym przenikliwie skamląc odwracał łeb raz za Ewą, raz za mną. Ta okropna chwila zdawała się nie mieć końca. Aż raptem Facet podjął życiową decyzję i na pełnej szpuli, jak słynny pies Pluto z kreskówek Disneya, ruszył w kierunku mojego garbusa, - a ja poczułem, że w moim sercu rodzi się nowa miłość. Od tamtej chwili nie rozstawaliśmy się z Facetem przez dwanaście lat.

Powróciłem tedy z Facetem do Krakowa, i w ten sposób ten warszawiak stał się mieszkańcem Królewskiego Miasta. Kilka miesięcy później, do naszego Zakładu Geologii Ogólnej w krakowskiej Akademii Górniczo hutniczej został przyjęty na asystenturę świeżo upieczony magister o imieniu Tadeusz, - a los zrządził, że Tadek swoją pierwszą publikację naukową pisał wspólnie ze mną. Pojechaliśmy tedy w teren by zebrać materiał do badań, oczywiście z Facetem, który mojego garbusa po prostu uwielbiał traktując go jak swój dom, którego bronił jak niepodległości.

Zajęci profilowaniem skał zapomnieliśmy na śmierć o naszym czworonożnym przyjacielu, a po znojnym i upalnym dniu, zmęczeni i wygłodniali zamarzyliśmy, żeby jak najprędzej wrócić do Krakowa na kolację. Niestety Facet przepadł bez śladu. Robiło się szaro i na nic zdawały się nawoływania i gwizdy. Miałem jednak sposób na przywołanie Faceta, którym było uruchomienie silnika mojego garbusa, co też zrobiłem, - i wtedy, ze strachu, że jego pan może odjechać, Facet wyrósł jak spod ziemi czając się do skoku na tylne siedzenie. Niestety od ogona aż po czubek nosa upaprany straszliwie cuchnącą kupą. Bo, jak właściciele spanieli wiedzą, - jeśli na powierzchni kilometra kwadratowego leży jedna kupa, to spaniel ją wywęszy i, - z lubością w niej wytarza.

Na widok cuchnącej mumii Tadek siarczyście zaklął patrząc na Faceta jakby go miał za chwilę udusić. Chcąc tedy jakoś kolegę obłaskawić w tej mało komfortowej sytuacji zagadałem z głupia frant, iż podobno jest taki przesąd, że gówno przynosi szczęście, na co Tadek warknął: „jak ty to ku*wa nazywasz szczęściem, - to wybacz, ale masz chyba coś z głową!”.

I tu Tadek się pomylił, - gdyż po kilkudziesięciu latach mój przesąd się sprawdził, gdyż Tadkowi ani by wtedy nie przyszło do głowy, iż kiedyś zostanie Jego Magnificencją Rektorem Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Mowa o Rektorze AGH panu profesorze Tadeuszu Słomce, który był gospodarzem naszej Almae Matris w latach 2012 – 2020 sprawiając, że nasza Uczelnia wypiękniała, jak nigdy wcześniej.

Facet zaś został kultowym „psem pułku” Wydziału Geologiczno Poszukiwawczego AGH i do końca swoich dni jeździł ze mną na studenckie praktyki do Krościenka nad Dunajcem, gdzie nasza Uczelnia dzierżawiła przepiękny dom pracy twórczej. Facet miał na tych praktykach iście rajskie życie, bo odkąd go pewnego razu studenci przez cały dzień nosili dla hecy w zrobionym z koca hamaku, - każdego następnego roku ten cwaniaczek symulował przed nowym studenckim turnusem, że kuleje, a dobroduszni żacy, taszczyli go w kocu, jak w lektyce po Pieninach, a raz go nawet wnieśli na sam szczyt Trzech Koron. A ponieważ był bezdennym żarłokiem, ci, co mieli spaniela wiedzą, o czym mówię, - praktycznie nie wychodził z kuchni naszego pensjonatu, gdzie go panie kucharki dokarmiały, - on zaś z każdym dniem stawał się coraz bardziej obły i pękaty.

I wiedział, co robi, gdyż przy mnie w Krakowie miał zdecydowanie mniej wyszukany jadłospis, bo jak starsi czytelnicy pamiętają, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy w sklepach mięsnych straszyły puste haki, - jedynym prawie zawsze dostępnym towarem były nie wiedzieć czemu dorsze, które miały bardzo przystępną cenę. I tak, w okresach prosperity po uczelnianej wypłacie karmiłem Faceta "dorszami z kaszą", zaś im bliżej było do pierwszego, jako lubiący się zabawić młodzieniec traciłem zwykle płynność finansową, a facet dostawał na obiady "kaszę z dorszem". Co miało jednak wielką zaletę, bo po tej diecie Facet miał przepiękną, błyszczącą sierść i wszystkie właścicielki psów w okolicy mu tego zazdrościły.

Pojąwszy, iż na wykwintne menu swojego pana nie ma co liczyć – szczwany Facet podjął roztropną decyzję, iż w swym pieskim życiu musi się zdać na siebie, w czym z biegiem czasu osiągnął swoistą perfekcję. Pewnego dnia myłem pod domem samochód, a Facet siedział jak posąg na tylnym siedzeniu pilnując swego ukochanego auta. Mnie zaś przechodząca opodal starsza pani spytała nieśmiało, czy to mój piesek, - a gdy odpowiedziałem twierdząco zdradziła mi, że mieszka o trzy kamienice dalej, a Facet od dwóch lat jada u niej obiadki. Wtedy skojarzyłem, iż faktycznie, codziennie w południowej porze ten cwaniak skrobał pazurami drzwi, a ja naiwnie myślałem, że chce obwąchać krzaki na podworcu. Czerwony ze wstydu spytałem, jak się jej mogę za to stołowanie zrewanżować, a ona mnie ofuknęła, iż Facet tak się z nią zaprzyjaźnił, że sobie bez niego życia nie wyobraża.

Jeszcze bardziej wstydliwy numer Facet mi kiedyś wyciął z inną panią. W tym miejscu muszę zaznaczyć, co istotne dla puenty, że Facet był metrykalnym psim arystokratą, z ojca w Kopenhadze i matki w Brukseli. Pewnego dnia, gdy szliśmy razem do sklepu rybnego, zagadnęła mnie ekstrawagancko ubrana i trochę afektowana dama, jak się okazało znana w Krakowie plastyczka, która w proszącym tonie oznajmiła, że: „obserwuje Faceta od wielu miesięcy i jej zdaniem w całym Krakowie nie ma lepszej partii dla jej równie szlachetnie urodzonej suni”. Po czym, nie dopuściwszy mnie do głosu obwieściła, iż: „jej spanielica za dwa dni kończy cieczkę, więc mnie błaga bym wpadł do niej z Facetem, obiecując za to pierwsze szczenię z miotu. Zaniepokojony, iż mógłbym się stać właścicielem dwu cocker spanieli bez wahania odparłem, że chętnie wpadniemy, a jakakolwiek forma odpłatności uraziłaby naszą dżentelmeńską godność.

Wykąpałem tedy swojego playboya przeciw pchlim szamponem, wyczesałem starannie sfilcowane loki, podstrzygłem kudełki na brzuszku, - i tak odpicowanego zabrałem do czekającej na niego kochanki. Gdy przekroczyliśmy próg pięknie urządzonego mieszkania, całego w antykach i perskich dywanach, gdzie się miała odbyć ta pamiętna schadzka, przepiękna ruda sunia bez żenady zaprezentowała swemu kochankowi przebogatą gamę swych wdzięków, - a ten kretyn nawet na nią nie spojrzał, gdyż zwęszył dochodzące z kuchni zapachy. Tu przypomnę, że jak pisałem na wstępie, Facet miał tylko jedną pasję, a mianowicie żarcie, które zwykł był pochłaniać w dowolnych ilościach, w dowolnym miejscu i dowolnej porze, - o czym ci od spanieli doskonale wiedzą. Na widok węszącego Faceta, dobroduszna pani niedoszłej kochanki wyjęła z kredensu papierową tackę spytała nieśmiało, czy może dać mojemu pieskowi trochę surowej wołowej polędwiczki z jajeczkiem. Przeczuwając masakrę, gdyż Facet takich frykasów w życiu nie kosztował odparłem, że owszem, drżąc jednak w głębi duszy ze strachu, że ten kretyn pożre ten pyszny rarytas razem, z tacką, co też się stało, a Facet oblizując się po pysznej przystawce nawet nie zerknął na swoją partnerkę rozglądając się, co by tu jeszcze przegryźć.

Wtenczas właścicielka rudowłosej suni ponownie spytała, czy może dać Facetowi resztki z wczorajszego obiadu, jakie jej zostały w lodówce. Spanikowany bąknąłem, że owszem, a Facet, jak przeczuwałem, najpierw pochłonął pół garnka krupniku, a następnie kotleciki jagnięce z kością, zasmażaną kapustkę i całą salaterkę kraszonych skwarkami ziemniaków, po czym pomrukując pod nosem znalazł sobie miejsce na środku perskiego dywanu, gdzie zakręcił trzy rytualne młynki i rozłożył się na grzbiecie do góry łapami zapadając w smaczną poobiednią drzemkę. A gdy się do niego zbliżała zakochana sunia groźnie warcząc unosił górną wargę ukazując garnitur śnieżno białych kłów łypiąc na nią nieprzyjaźnie wpółotwartym ślepiem.

Wtedy zdesperowana właścicielka odtrąconej panny rzuciła propozycję, że może pieskom należy pokazać, o co tutaj chodzi, - ja zaś spanikowałem nie na żarty, bo pani była urocza, ale nie do tego stopnia. Główkowałem tedy nerwowo, jak by tu wyjść z honorem z tej obciachowej sytuacji. Ponieważ za pół godziny miałem zacząć na uczelni wykład, umówiłem się z panią pięknej spanielicy, żeby do mnie zadzwoniła wieczorem, jak Facet już spełni swą seksmisję.

Gdy odpoczywałem w domu po uczelnianych zajęciach, o dziewiątej wieczór zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem gasnący i zrezygnowany głos właścicielki zadurzonej suczki. Prosiła uprzejmie, acz zdecydowanie żebym, jak najprędzej odebrał swojego pieseczka, bowiem jej znerwicowana pupilka słania się na łapkach, a Facet się do tej pory jeszcze nie obudził. Gdy czerwony ze wstydu zabierałem do domu tego niedorajdę urocza gospodyni, jak widać bezprzykładna miłośniczka zwierząt, wcisnęła mi do ręki torbę pełną żarcia i zaznaczyła z naciskiem: „Bardzo pana proszę żeby pan jutro nie zapomniał nakarmić Faceta.

Po wyjściu na ulicę, ten mogło się zdawać impotent omal nie zerwał smyczy drapiąc pazurami chodnikowe płyty, gdyż dostrzegł pod latarnią jakąś sponiewieraną szaroburą sukę z zadartym ogonem, która na krzywych i chudych łapach ledwie, co dźwigała nie pasujący do reszty, tłusty przaśny tyłek.

A nie mówiłem, że arystokrata? Ja zaś sobie przypomniałem, jak pewien lubiący się zabawić znany krakowski hrabia zwykł był mawiać, że prawdziwie rasowy mężczyzna, - powinien się przynajmniej raz w miesiącu skundlić.

Mam jeszcze jedną opowiastkę o Facecie, lecz nie wiem, czy mi wypada, lecz pal sześć, - opowiem.

Po rozstaniu z Ewą, choć niektórym z Państwa będzie trudno w to uwierzyć, - przez kilka miesięcy nie mogłem się wygrzebać z rozpaczy, a mój kumpel dokarmiał mnie i Faceta.

Gdy mi się w końcu udało wyjść z tej czarnej dziury, wkroczyłem w długi okres rekonwalescencji, a po rozważeniu możliwych wariantów, w odwecie na złym losie, jako optymalną metodę powrotu do zdrowia wybrałem terapię, którą nazwałem samozachowawczą rozpustą globalną.

W tym czasie, urządziłem sobie słynną w Krakowie pakamerę nazwaną przez kogoś dość pretensjonalnie „owczarnią” - i tak już zostało. Moją owczarnię sam projektowałem, bynajmniej jednak nie stroniąc od fachowych porad kolegów z architektury wnętrz. I wierzcie mi Państwo, jak na pierwszą połowę lat 70. ubiegłego wieku był to nowatorski i perfekcyjnie dopracowany projekt. Była to bowiem kameralna sypialnia o ścianach obitych złotym aksamitem i pomalowanym na czarno sufitem. Najistotniejszym meblem owczarni był leżący na podłodze materac, - model Pulman-Yogi, zdobyty na zapisy w jedynym w Krakowie sklepie z meblami z importu. Na parkiecie, obok materaca leżał kupiony w cepelii śnieżnobiały futrzak wymuszający na odwiedzającej owczarnię pannie, albo pani, - zdjęcie pantofelków, zaś w tym zmyślnym projekcie celowo nie przewidziano krzeseł, by rozzutą pannę zachęcić do przycupnięcia na miękkim materacu.

Przy materacu, jak się to mówi pod ręką, wisiał na boazerii przedmiot mojej dumy, który nazwałem „magiczną skrzyneczką”. Jak na tamte czasy był to unikatowy wytwór nowoczesnej technologii skonstruowany tak zmyślnie, iż przy pomocy stosownych przycisków, gałek i pokręteł mogłem w nie wstając z materaca, sterować przebogatym osprzętem owczarni. Były tedy pokrętła służące do dyskretnego ściemniania jarzących się tu i ówdzie lampek i kinkietów. Innymi gałkami modulowałem tony sączącej się w alkowie dyskretnej muzyczki. Potem szedł rząd przycisków, którymi zależnie od fazy prowadzonej akcji włączałem bądź wygaszałem: szpulowy magnetofon z Unitry oraz fornirowany, szafkowy telewizor marki Tosca Lux ze specjalną szybką przed ekranem, która zamieniała obraz czarno-biały na kolorowy, a także podświetlany barek, grzejnik elektryczny na porę zimową i wiatrakiem na letnie upały. I bez przesady powiem, że taki wypas mieli wtedy w tylko radzieccy kosmonauci.

W tym zautomatyzowanym kokpicie znajdował się również pstryczek o funkcji specjalnej.

Już śpieszę z wyjaśnieniem co zacz. Otóż w fazie gry wstępnej, Facet odgrywał rolę nie do przecenienia, gdyż jako uwielbiający pieszczoty pies niezwyczajnie towarzyski i przyjazny ludziom, łasił się bezrozumnie do każdej zaproszonej damy, która zwykle nie wiedząc, co zrobić z rękami głaskała ochoczo miłego pieseczka. Pieszczony na cztery ręce Facet rozwalał się do góry łapami i przewracając zamglonymi z rozkoszy ślepiami przyjaźnie pomrukiwał, co stwarzało atmosferę wzajemnego zbliżenia. Wtedy przyłączałem się do tego głaskania, by niby niechcący moja dłoń się zetknęła z dłonią goszczonej panny, co w niej miało wzbudzić tak zwany „przeskok iskry”, wzniecający płomień wolnej od drobnomieszczańskich kanonów, - dzikiej i płomiennej miłości znanej tylko szalonym kochankom.

W tym kluczowym momencie, wprawnym ruchem nogi strącałem z materaca rozmarzone zwierzę, które jednak za cholerę nie chciało odstąpić od boskiej pieszczoty. Gorzej, ten przygłup ustawiał wtedy słupa i patrząc nam w oczy błagalnie skamlał, żeby go z powrotem wpuścić na materac. Musiałem się tedy jakoś pozbyć namolnego natręta i wymyśliłem patent z suszarką do włosów, którego urządzenia Facet bał się jak ognia. W krytycznym momencie włączałem suszarkę wspomnianym wcześniej awaryjnym pstryczkiem, a Facet jak oparzony wypadał z alkowy i zaszywał się w kuchni za kotarą, gdzie siedział jak trusia do białego rana.

I tak, przez wiele lat wiedliśmy z facetem cudownie grzeszny kawalerski żywot, aż go Pan Bóg odwołał z tego świata, - a ja znów popadłem w wielomiesięczną rozpacz…

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (17)

Inne tematy w dziale Rozmaitości