Czarne chmury wiszą nad naszą wywalczoną przez "Solidarność" demokratyczną wolnością!
Pisane w czasie obchodów 43. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych
Motto: Zastraszenie, upokorzenie i zniewolenie wpisują się często w system władzy, w proces jej sprawowania przez jednych ludzi nad drugimi. Upokorzenie przez jednostkę lub grupę wiąże się z poczuciem bezsilności i niemocy ofiar. Pojawia się w sytuacji lekceważenia, wyśmiewania, czy pogardzania, a zatem dyskredytacji jakiejś osoby, którym to działaniom osoba ta nie ma możliwości się przeciwstawić (Donald Klein)
Najpierw zrobię krótki wstęp.
Odkąd sięgam pamięcią, a urodziłem się pod koniec II Wojny Światowej, - byłem we własnej Ojczyźnie zastraszany, upokarzany i zniewalany przez władzę, - ale najgłębiej zapadły mi w pamięć policzki, jakie wymierzyli mi sługusi „władzy ludowej” w czasie, kiedy chodziłem do podstawówki.
Otóż, gdy nam w roku 1952 ubecja wykończyła Ojca za to, że ujawnił swą niepodległościową działalność akowską – vide: https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/143605 , - byłem ośmioletnim chłopcem. Już wtedy po raz pierwszy władza mnie zaszczuła, bo jak jeszcze żył Tata, w naszym krakowskim mieszkaniu zawsze panował półmrok od zaciągniętych zasłon, a domownicy mówili półszeptem w ciągłym strachu, czy znów nam zrobią rewizję i kiedy ubecja ponownie przyjedzie po Tatę, by go zabrać na kolejne z niepoliczonych przesłuchań. Rodzice wiecznie mnie ostrzegali, żebym w szkole lub w czasie zabaw z kolegami nie wygadał się czasem, że mama z tatą słuchają radia Wolna Europa, żebym nikomu nie mówił, kto u nas bywa, i o czym się rozmawia, a jakby mnie ktoś zaczepił na ulicy mam natychmiast uciekać. Do dziś mam w uszach charakterystyczny warkot silnika Citroena, nazywanego wtedy „cytrynką”, – patrz zdjęcie tytułowe, jakim ubecja przyjeżdżała po Ojca. Tak, więc od małego dziecka wryło mi się w duszę poczucie bezustannego lęku przed władzą oraz rozpaczy powodowanej naszą bezsilnością wobec dziejącego się zła.
Zaś, przed naszą podstawówką był wielki podworzec, na którym każdego dnia przed lekcjami mieliśmy poranne apele rozpoczynające się od obowiązkowego odśpiewania przez uczniów komunistycznej pieśni pt. „Naprzód młodzieży świata ”, a dyrektorka szkoły notowała, kto nie śpiewa. Potem następowały wyróżnienia uczniów, którzy wykonali najlepsze gazetki ścienne o Józefie Stalinie, Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. A na koniec komunistyczni politrucy wygłaszali doktrynerskie pogadanki okolicznościowe.
A, jak Tata umarł po jednym z kolejnych przesłuchań, władza ludowa dokwaterowała nam ubeka do środkowego pokoju naszego amfiladowego trzypokojowego krakowskiego mieszkania przy ulicy Zamkowej 10.
Zrozpaczona Matka, która została sama z dwojgiem dorastających synów harowała od rana do nocy, ale w domu bieda wyglądała z każdego kąta. Mimo tego, honorna Mama zabroniła synom przyjmowania cukierków od tego ubeka twierdząc, że jakbyśmy coś od niego wzięli, to Tata by się w grobie przewrócił.
Układ mieszkania był taki, że chcąc skorzystać z łazienki i toalety trzeba było przechodzić przez pokój zajmowany przez rzeczonego szpicla, a wredny ubek chcąc mnie upokorzyć, każdorazowo wychodząc do pracy zostawiał w zajmowanym przez niego pokoju na stole opakowane w celofan prasowane kandyzowane owoce. Pamiętam, że za każdym razem idąc do toalety walczyłem z pokusą by, choć pokosztować tego smakołyku. Przez wiele dni walczyłem z pokusą, aż pewnego razu, kiedy mamie na jedzenie brakło i nie dała nam śniadania, byłem tak głodny, że przechodząc przez pokój ubeka nie wytrzymałem, rozpakowałem w pośpiechu sprasowane owoce, odgryzłem kawałeczek i ponownie zawinąłem w celofan owocowy baton.
Zżerały mnie jednak palący i niedający spać po nocach wstyd i wyrzuty sumienia, że nie posłuchałem Mamy i Tata się pewnie w grobie przewraca.
Następnego dnia przechodząc przez pokój ubeka zoczyłem, że obok batonu kandyzowanych owoców ten drań zostawił kartkę, na której było napisane wielkimi literami:
„Jak już wyżerasz paniczyku moje słodycze, to nie zostawiaj śladów po ząbkach! ”
Do śmierci nie zapomnę palącego wstydu, jaki mnie wtedy przeszył, a ta gorzka pigułka śniła mi się po nocach.
To straszliwe upokorzenie pozostawiło w mojej duszy straszliwą traumę, - i pamiętam, że przychodziły mi wtedy do głowy myśli, czy nie skoczyć z mostu Dębnickiego do Wisły, gdyż oskarżałem się o to, że zdradziłem Rodziców…
Pytacie Państwo, dlaczego przywołałem to wspomnienie?
Otóż zrobiłem to z tej przyczyny, że po siedemdziesięciu latach od tamtego wydarzenia, przed zbliżającymi się wyborami, Jarosław Kaczyński celem upokorzenia Polaków inaczej od niego myślących, - na oczach całej Polski sięgnął po znane mi z dzieciństwa najpaskudniejsze metody łamania ludzkich charakterów, jakim są: zastraszenie, upokorzenie i zniewolenie przeciwników politycznych.
Konkretnie mam na myśli wczorajsze powołanie przez Sejm głosami posłów partii Jarosława Kaczyńskiego 9 wyjętych spod prawa członków komisji ds. badania rosyjskich wpływów na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007-2022, do której to komisji wszyscy kandydaci zostali zgłoszeni przez PiS, a upokorzona opozycja nie przedstawiła swoich i nie wzięła udziału w głosowaniu.
A teraz Państwu przypomnę, jak sprawę rzeczonej komisji, a po prawdzie sądu kapturowego, - rozegrał Jarosław Kaczyński.
Otóż, najpierw zastraszył polityków oraz społeczeństwo praktycznie nieograniczonymi możliwościami komisji w zakresie represjonowania osób przez nią przesłuchiwanych, łącznie z możliwością dostępu do tajnych materiałów i dokonywaniem rewizji u podejrzanych, a także możliwością pozbawienia ich piastowania stanowisk politycznych przez dziesięć lat, - chcąc w ten sposób zakodować strach w podświadomości Polaków. Słowem zastosował terror, jaki stosowano w czasach, jak pokazuje życie, - nie do końca minionych.
Jednakże, gdy Unia Europejska i USA stanowczo zaprotestowały przeciwko powołaniu tej w każdym calu niedemokratycznej komisji, Jarosław Kaczyński dla zmyły zrobił krok do tyłu, a telewizja publiczna puściła w eter wiadomość, że nie wiadomo, czy w ogóle komisja zacznie działać przed wyborami, co miało uśpić czujność opozycji.
Aż niespodzianie wczoraj, bez wcześniejszego powiadomienia, sprawa komisji powróciła pod obrady Sejmu, który wczoraj obradował po raz ostatni w tej kadencji. Zaskoczona opozycja, w wyrazie desperackiego protestu wobec tej pisowskiej hucpy nie wzięła udziału w głosowaniu, zaś PiS, nie licząc się z nikim oraz niczym przegłosował na chama powołanie komisji łamiąc tym samym Konstytucję RP oraz wielowiekową tradycję polskiego parlamentaryzmu.
I tymże sposobem, w charakterystyczny dla dyktatorów bezczelny, brutalny i niedemokratyczny sposób Jarosław Kaczyński na chama i na rympał upokorzył opozycję oraz tę część społeczeństwa, która z opozycją sympatyzuje.
Zaś to bolesne upokorzenie, w sympatyzującej z opozycją części społeczeństwa polskiego zmęczonej jej ustawicznym lekceważeniem, pogardzaniem, wyśmiewaniem, opluwaniem i dyskredytacją przez media prorządowe, - wywołało poczucie bezsilności i niemocy z przyczyny braku możliwości przeciwstawienia się dziejącemu w Polsce drańskiemu złu pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, - gdyż życie pokazuje, że kompletnie bezkarny PiS praktycznie wszystko może i celem utrzymania władzy nie cofnie się przed bodaj najpodlejszą niegodziwością.
Słowem partia Jarosława Kaczyńskiego dokonała bezprecedensowego w powojennej Polsce zniewolenia niepisowskiej części narodu polskiego, co jako żywo przypomina to, co działo się w Rosji w czasie Rewolucji Październikowej.
Zaś moim zdaniem, przyzwyczajenie się ludzi do, a co za tym idzie niereagowanie na dziejące się w Polsce zło jest początkiem końca demokracji naszego państwa, a nasza wywalczona przez „Solidarność” demokratyczna wolność znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, - i samorzutnie nasuwa się wniosek, że mającemu zacięcie dyktatorskie Jarosławowi Kaczyńskiemu o taką właśnie autorytarną Polskę chodziło.
Nie ma tedy, co owijać w bawełnę i czas powiedzieć otwarcie, że to, co wyczynia obecnie PiS jest nie tylko sprzeczne ze standardami demokratycznych państw Unii Europejskiej, lecz także jota w jotę przypomina opisany na wstępie traumatyczny koszmar mojego dzieciństwa, które przypadło na czasy stalinowskie.
Kończąc powiem, że jeśli Polacy w październikowych wyborach nie pokażą partii Jarosława Kaczyńskiego gestu Kozakiewicza z okrzykiem na ustach wyrażonym w krakowskim dialekcie andrusowskim:
„Takiego wała, jak Polska cała! ”,
to będziemy mieli nad Wisłą Białoruś, - jak nie gorzej!
Dlaczego tak uważam?
Bo jak tylko Jarosław Kaczyński otrząsnął się z żałoby, rozpoczął zajadłą walkę o odbicie władzy z rąk partii Donalda Tuska, a jedną z form tej walki stały się miesięcznice smoleńskie. Zrazu myślałem, że intencją tych żałobnych marszów jest rzeczywiście czarna rozpacz Jarosława Kaczyńskiego po śmierci brata i pozostałych ofiar katastrofy smoleńskiej. Ale z każdą kolejną miesięcznicą przekonywałem się, iż rzeczywistym powodem odbywania tych obłudnych uroczystości jest cynicznie perfidna gra Jarosława Kaczyńskiego na uczuciach jego elektoratu nazywanego potocznie „ludem pisowskim”. Wtedy po raz pierwszy przejrzałem Jarosława Kaczyńskiego, gdyż zrozumiałem, że ten człowiek pod pozorem walki o sprawiedliwą i praworządną Polskę z premedytacją podszczuwa swych orędowników przeciwko Polakom sympatyzującym z partią Donalda Tuska. Zrozumiałem, że Jarosławowi Kaczyńskiemu nie o Polskę idzie, lecz o osobiste rozrachunki z Donaldem Tuskiem, który jego zdaniem zabił mu brata, co jak wszyscy pamiętamy wykrzyczał w Sejmie, gdy bez żadnego trybu wskoczył na mównicę.
To w czasie smoleńskich miesięcznic powstała „religia pisowska” oparta na wymyślonej przez Jarosława Kaczyńskiego dialektyce bólu i rozkoszy. I trzeba przyznać, że bezsprzecznie utalentowany reżyser miesięcznic smoleńskich „szaman” Jarosław Kaczyński, grając na instrumencie wspomnianej wyżej dialektyki potrafił tak kuglować emocjami „ludu pisowskiego”, by jego kilkuletnie biczowanie z czasem przestało być dla niego narzędziem tortury przechodząc stopniowo w stan swoiście masochistycznej ekstazy. I udało mu się, bo to wtedy zrodziła się trwająca do dnia dzisiejszego irracjonalnie ślepa wiara „ludu pisowskiego” w mit, że wszystko, co robi Jarosław Kaczyński jest dobre dla Polski, - wyartykułowany pamiętnym hasłem: „Ja-ro-sław! Pol-skę zbaw!”
Moje zwątpienie w mit o zbawcy narodu Jarosławie Kaczyńskim umocniło się w kilka miesięcy po tym jak jesienne wybory roku 2015 wygrała PiS-owi Platforma Obywatelska, która pod koniec swych rządów tak się rozbrykała, że część z natury przekornych Polaków zagłosowała na PiS, - do czego przyznaję ze wstydem też się przyczyniłem jednym głosem. Na szczęście, jesienne wybory 2015 Prawo i Sprawiedliwość wygrało z przewagą sejmową. Dlaczego na szczęście? Bo ta przewaga sejmowa sprawiła, że Jarosław Kaczyński odsłonił swe kolejne oblicze przeradzając się ze smoleńskiego cierpiętnika w łamiącego prawa konstytucyjne butnego i nieliczącego się z tradycją polskiego parlamentaryzmu i opinią społeczną bezwzględnego despotę dążącego wzorem Erdoğana do osiągnięcia władzy absolutnej. I znowu zaryzykuję tezę, że przyczyną tych autorytarnych zapędów Jarosława Kaczyńskiego nie była bynajmniej chęć budowania „lepszej Polski”, lecz wynikająca z kompleksów i osobistych animozji chęć pokazania królowi Europy Tuskowi, który z nich jest lepszy, - a najlepszym potwierdzeniem tej tezy jest tchórzliwa ucieczka Jarosława Kaczyńskiego przed wyborczą debatą z Donaldem Tuskiem, - z listy warszawskiej do okręgu świętokrzyskiego.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka