Motto:
Ta nasza młodość z kości i krwi. Ta nasza młodość co z czasu kpi. Co nie ustoi w miejscu zbyt długo. Ona co pierwszą jest potem drugą. Ta nasza młodość ten szczęsny czas. Ta para skrzydeł zwiniętych w nas... (Tadeusz Śliwiak)
Dziś cisza wyborcza, więc przeglądając na FaceBooku reportaże wolne od polityki, znalazłem na portaluTwój STYL, - vide: https://twojstyl.pl/artykul/magdalena-zawadzka-mistrzyni-niezaleznosci-nigdy-sama-nie-otworzyla-wina-i-nie-zatankowala-samochodu,aid,6568?fbclid=IwAR3Qtmcclk8i37vtIMcY_Xt80UxlllzfhXjMcdjueZ0GcONen4xtk_srVDM znalazłem moim zdaniem świetny i wart przeczytania artykuł autorstwa pani Anity Zuchora zatytułowany „Magdalena Zawadzka: "Dawniej lubiłam dekolty i mini. Gustaw wołał: Magda, rozbieraj się, wychodzimy ".
Po przeczytaniu tego reportażu przypomniałem sobie, że kiedyś dostałem piękny list od pani Magdy Zawadzkiej, - patrz scan, pod tekstem, - list który obudził piękne wspomnienia, którymi pragnę się z Państwem podzielić.
Pewien stary rybak z mojej ukochanej Jastarni powiedział mi kiedyś, że Pan Bóg sypiąc helską mierzeję ze złotego piasku musiał być w szampańskim humorze. I wiedział, co mówi, gdyż ta od wieków zmagająca się z morzem piaszczysta kosa ulepiona z uśpionych bałtyckich wydm porosłych garbatymi od wiatru sosnami to dla mnie najpiękniejsze miejsce na ziemi, dokąd od ponad pięćdziesięciu lat każdego roku ciągnę skądkolwiek bym był i choćbym nie wiem, co ważnego miał do załatwienia. Genialny architekt tego osobliwego pomnika natury był, jak na Stwórcę przystało nieśpieszny, bowiem gęsim piórem wykreślane średniowieczne mapy pokazują, że dzisiejszy Półwysep Helski był niegdyś archipelagiem podłużnych wysepek, które na przestrzeni wieków morskie prądy złączyły ze sobą w dziewiczą mierzeję, gdzie osiedli helscy Kaszubi Błotni żyjący od wieków w idealnej harmonii z tamtejszą naturą.
Nielekko się żyło na tej bałtyckiej riwierze Północy, a antenaci tubylczych rodów Kaszubów Błotnych wypływając w karmiące ich morze nigdy nie wiedzieli, czy powrócą szczęśliwie do domu. Ukochali jednak nad życie ów wykradziony Neptunowi, jak pajęcza nitka cienki i wdzierający się hen na otwarte morze skrawek lądu, którego odwiecznie bronili przed naporem sztormowych fal. Niestrudzeni tubylcy całymi latami umacniali wiklinową faszyną brzeg od strony otwartego morza, nasadzali krzewy chroniące martwe wydmy od sztormowych wichrów, z dębowych pali budowali przybrzeżne ostrogi, a ostatnimi laty przesypywali piach z zatoki na od-morską stronę.
Więc, żeby im ten znojny żywot, choć trochę umilić, mieszkająca u nasady mierzei Matka Boska Swarzewska utkała im na rybackich krosnach ciągnące się kilometrami wzdłuż Półwyspu bajecznie kolorowe kobierce z dzikich róż od wiatru „pomarszczonych”, a owe „helskie arrasy” przydały mierzei niepowtarzalnego piękna, którego słowami opisać nie sposób.
Nie dziwi zatem, że odkąd odkryto niezwykłe uroki Półwyspu Helskiego z wszechobecnym w tamtejszym powietrzu jodowym aerozolem, który ulecza kaca nim jeszcze ośmieli się zrodzić, - od lat trzydziestych ubiegłego wieku wypoczywała tam latem krajowa śmietanka.
Przed wojną, na owej riwierze północy letniskowały zamożne elity II RP spędzając wakacje podług sielankowego rytuału: po plażowej rewii mód i poobiednim spacerze na molo towarzystwo udawało się bryczkami do portu w Jastarni na legendarny dancing, gdzie przygrywały z fasonem okrzyczane big bandy Golda i Petersburskiego, a panowie i panie, obowiązkowo w białych smokingach i sukniach oddawali się magii tańca, by wieczorem, w atmosferze frywolnej, wakacyjnej plotki ruszyć stylowym parostatkiem na otwarte morze w tajemny „rejs powitania słońca”. .
Niestety wojna przerwała brutalnie tę sielankę, a kiedy nas w Jałcie odsprzedano Moskwie wszystko, co było na Półwyspie piękne zmyła na wiele lat fala pełzającej pandemii „wczasów pracowniczych”.
Mimo tego, potomkowie przedwojennej socjety mający w genach miłość do helskich plaż, jak ptaki do swych gniazd każdego lata powracali na ów wykradziony Neptunowi skrawek piaszczystego lądu.
I choć pomieszkiwało się wtedy dosłownie pod jednym dachem z helskimi Kaszubami w ich zgrzebnych obejściach z wychodkiem na podwórzu i odbijającym na zmianę pogody wiecznie przelanym szambem, a za łazienkę musiały wystarczyć miednica, dzbanek i cynowy kubeł z lodowatą wodą, przez kilka dekad drugiej połowy ubiegłego wieku bawił na Helu inteligencki kwiat mrocznego czasu komuny, swoisty konglomerat gwiazd teatru, filmu, świata nauki, a także niebieskich ptaków i ubeków, którzy byli wszędzie.
Wieczorami, gdy upał już nieco zelżał, przed rybackimi chatami wystawiano na wykoślawionych zydlach tace mieniących się srebrem rolmopsów z gorczycą i pachnące jałowcem patery przesypanych kryształami soli świeżo wędzonych fląder połyskujących w blasku gasnącego słońca miodową barwą bursztynu. Pod wieczór zaś zaczynał się snuć po Półwyspie aromat „świętego dymu” starych kaszubskich wędzarni, wabiący najwybredniejszych smakoszy do owych zaczarowanych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na ręcznie kutym ruszcie zwisały ciężko szkarłatno brunatne płaty bałtyckich łososi i grona węgorzy wędzonych z maestrią na czereśniowym drewnie, - iście boskie cymesy o smaku, który podlany kieliszeczkiem „czystej” przywracał wątpiącym pewność, iż życie potrafi być piękne.
I choć trudno to pojąć, wszyscy żyli w jakiejś zadziwiającej symbiozie przyjaznych sobie ludzi z nazwiskami, fantazją, pieniędzmi, których na pohybel komunie łączyło ułańskie poczucie humoru, upodobanie wolności i jakże znamienny dla tamtej epoki stan sielskiej i bezkarnej beztroski. Bo polski pieniądz nic wtedy nie znaczył więc nie dbano o kasę rzucając się na oślep w wir spontanicznej zabawy ludzi szczęśliwych chwilą, pachnących słońcem i morską bryzą niemających nic do stracenia „szczęśliwców”, - niebojących się jutra.
Z biegiem lat na Półwyspie Helskim wykształcił się samorodny trójpodział władzy, bowiem w Chałupach królowali wybitni aktorzy, w Kuźnicy medytowali luminarze nauk i arcymistrzowie sztuk pięknych, zaś w Juracie zagnieździł się biznes.
Jednak od czasu do czasu wszyscy spotykali się w Jastarni, gdzie grasowali birbanci, a tak naprawdę grupa krnąbrnych Polaków mających charaktery zbyt harde by się dać oprawić w zbyt dla nich ciasne ramy szaroburej peerelowskiej egzystencji, którą buńczucznie gardzili i na pohybel komunie starali się czerpać z życia samo piękno i radość oddając się nieustającej balandze, - nieznającej jutra.
Ale owe „balangi” to nie były jakieś tuzinkowe zabawy, lecz wyrafinowane symfonie bałtyckiego snu nocy letniej grane pod partyturę genialnych kompozytorów, którzy polski dramat umieli przekuć w epopeję beztroskiego szczęścia. I tak, dzięki tym arcyzabawnym spektaklom subtelnie smakowanego dowcipu i pikantnej anegdoty, w czasach, kiedy szczytem marzeń większości rodaków był romans z kaowcem domu wczasowego, owi „Kolumbowie” kreowali na Półwyspie Helskim podwaliny powojennej szkoły wytwornej rozrywki ekskluzywnego kurortu, którą nazwano „SZKOŁĄ HELSKĄ”.
Niestety w tamtych czasach nikt nie dokumentował owych spontanicznych aranżacji, a owe perełki sztuk aktorsko oratorskich przepadły na zawsze.
Aż pewnego dnia uświadomiłem sobie, że jeśli ktoś o tej „helskiej balandze” nie napisze, to po dwudziestu latach pamięć o niej zaginie bez śladu, - i ogarnął mnie lęk, że świat mógłby się o tym socjologicznym fenomenie nigdy nie dowiedzieć. Chwyciłem tedy za pióro i w roku 2006 wydałem własnym sumptem książkę zatytułowaną „Epopeja helskiej balangi – GRUPA”, w której opowiedziałem o przyjacielskiej ferajnie wagantów złączonych ponadczasową miłością do Mierzei Helskiej, nade wszystko jednak desperacką radością życia - na przekór szarzyźnie, sztampie i bylejakości „czasów minionych”.
Lecz moim największym pragnieniem było, by tę książkę zdążyli jeszcze przeczytać nestorzy GRUPY, którzy współtworzyli ową „epopeję”. I udało mi się, że tak powiem w ostatniej chwili. Bowiem na wystawnej promocji „epopei helskiej balangi”, która odbyła się w Hotelu SPA „Dom Zdrojowy” w Jastarni, stojącym w tym samym miejscu, gdzie w latach dwudziestych ubiegłego wieku bawili Mościcki, Beck, Kossak, Bodo, Halama, Smosarska…, pojawiła się w sierpniu 2006 starannie oddestylowana czołówka najznamienitszych gwiazd scen polskich drugiej połowy ubiegłego wieku, pośród których znalazły się takie ikony, jak Kuba Morgenstern, Gustaw Holoubek, i Zbigniew Zapasiewicz. Wymieniam tylko te trzy nazwiska gdyż los sprawił, że już od nas odeszli. Więcej zdjęć a galerii fotografii:
https://www.salon24.pl/galeria/582690
I tak w dniu 7-go sierpnia roku 2006, w salach cocktailowych i na tarasach widokowych luksusowego hotelu SPA "Dom Zdrojowy" w Jastarni, odbyła się pamiętna promocja epopei helskiej balangi.
Obejrzyjcie Państwo proszę w wolnej chwili relację filmową - szczególnie polecam wywiad jakiego udzieliłem lokalnej telewizji, w którym wyjaśniłem dlaczego "epopeja helskiej balangi” jest trwałą i godną upamiętnienia wartością kulturową (patrz: 10-ta do 19-tej minuty zapisu filmowego):
https://www.youtube.com/watch?v=OWoy5NF1QIo
Promocja ta dała zaczyn organizowanej przeze mnie przez kilka lat z rzędu imprezie towarzyskiej noszącej nazwę „Doroczne Spotkania z Epopeją Helskiej Baladgi w Hotelu SPA DOM ZDROJOWY w Jastarni ”, które każdorazowo zaszczycała swoją obecnością pani Magdalena Zawadzka, do dnia kiedy od nas odszedł, - ze swoim mężem Gustawem Holoubkiem.
I tak doszliśmy do wspomnianego na wstępie listu pani Magdaleny, którym raczyła mnie zaszczycić w roku 2009, za który pragnę Jej jeszcze raz podziękować, - tym razem publicznie.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Kultura