Oprawa muzyczna: https://www.youtube.com/watch?v=YdDFGal_ktU
A teraz do rzeczy.
Wszystkie media trąbią, że dziś o siódmej rano wleciała do Polski niezidentyfikowana rakieta bojowa. Ale nawet pan Prezydent nie wie, co to za rakieta i gdzie poleciała. Wiadomo tylko, że się pojawiła na radarze i znikła, - a wszelki ślad po niej zaginął. Wojsko ponoć szuka tej niebezpiecznej zguby, lecz bez skutku.
Zaś, przed chwilą, w TVN24 wystąpił po cywilnemu ubrany generał, nazwiska niestety nie zapamiętałem, który orzekł, że najlepszym sposobem na znalezienie tej rakiety byłoby wyznaczenie nagrody pieniężnej dla miejscowej ludności, która już będzie wiedziała jak tej rakiety szukać. Jak Boga najszczerzej kocham tak powiedział, - co można w razie potrzeby sprawdzić.
Wywód pana generała dał mi asumpt do opowiedzenia Państwu teraz, - przysięgam autentycznej i wielce pouczającej historyjki o jakości szkolenia i sprawności wojsk zapewniających bezpieczeństwo naszego państwa.
Otóż, w roku 1962 ubiegłego wieku, w ramach studenckiego szkolenia wojskowego w mojej Almae Matris Akademii Górniczo-Hutniczej, - wcielono mnie do artylerii przeciwpancernej, gdzie ledwie mówiący po polsku politrucy uczyli nas miłości do Związku Radzieckiego, zaś pułkownik Winek szkolił nas w strzelaniu z armaty, przepraszam haubicy 76 mm. Do dziś śni mi się po nocach obliczanie poprawki na wiatr oraz wzór na widły boczne, od czego zależało trafienie w cel.
Przez cztery lata, w każdą środę, o godzinie szóstej rano budziłem sąsiadów waleniem w schody podbitymi ćwiekami wojskowymi buciorami, a na ulicy wprowadzałem w zdumienie przechodniów na widok długowłosego młodzieńca odzianego w wojskowy mundur, a dokładniej mówiąc, wpadającą na oczy furażerkę i wlokący się po ziemi o kilka numerów za duży szynel z rękawami do połowy łydek, - gdyż mundury wydawano nam bez przymiarki.
Pan pułkownik Winek uczył nas mozolnie kunsztu artyleryjskiego przez osiem semestrów, a ja co semestr, celem zdobycia zaliczenia, - pisałem odręczne oświadczenie:
"Ja, niżej podpisany kanonier Krzysztof Pasierbiewicz zobowiązuję się, że w przyszłym semestrze będę uczęszczał na wszystkie zajęcia i nadrobię wszystkie zaległości ".
Aż nadszedł dzień egzaminu praktycznego, kiedy miałem oddać pierwszy, i jak się okazało ostatni w moim życiu strzał z armaty, na poligonie wojskowym w Orzyszu.
Sądnego dnia, gdy na horyzoncie pojawiło się ciągnięte na linach tekturowe pudło w kształcie czołgu, pan pułkownik Winek z marsową miną wydał rozkaz:
„Żołnierze! Zza zalesionego wzgórza - koduję „ogórek” - naciera na nas pluton czołgów piątej kolumny Stanów Zjednoczonych! Ogłaszam gotowość bojową działonu pierwszego! Załoga! Odłamkowym! Przeciwpancernym! Cel! Pal!! ”
I wtedy nastąpiła prawdziwa masakra. Bo choć nam mówiono, że to działo głośno strzela nie mieliśmy pojęcia, że do tego stopnia, - i jak ta armata przepraszam za wyrażenie pierdyknęła, byłem święcie przekonany, że mi wybuchł w rękach odbezpieczony zapasowy pocisk, który jako amunicyjny drugi, zgodnie z regulaminem trzymałem oburącz w pozycji klęczącej. Bałem się otworzyć oczu. A jak się w końcu odważyłem, zobaczyłem coś, czego do grobowej deski nie zapomnę.
Podmuch wystrzału porozrzucał załogę naszego działonu w promieniu kilkunastu metrów. Celowniczy leżał w trawie z rozkwaszonym łukiem brwiowym, z którego sikała krew jak z fontanny, gdyż z wrażenia zapomniał o odrzucie i nie cofnął głowy. Parę metrów dalej kiwał się w pozycji siedzącej przypominający żydowskiego płaczka kompletnie oszołomiony zamkowy. Zaś amunicyjny pierwszy, któremu krew ciekła z ucha, bo zapomniał o otwartych ustach biegał w pokracznych podskokach wokół działa wydając z siebie jakieś dziwne dźwięki. A spanikowany dowódca działonu, - wczołgał się ze strachu pod stojący opodal gąsienicowy wóz bojowy.
Zaś, niczym niezrażony pan pułkownik Winek z ukontentowaną miną obwieścił tubalnym barytonem:
„Zadanie wykonane! Nieprzyjacielski czołg trafiony i zniszczony! Gratuluję wam żołnierze! Od tej chwili jesteście podoficerami artylerii przeciwpancernej!...”
„A teraz wojsko śpiewa ”, - dodał.
My zaś, świeżo upieczeni obrońcy Ojczyzny zaśpiewaliśmy gromko naszą ulubioną studencką pieśń wojskową:
„A gdy nam wojnę, wypowie Ghana, my jej powiemy, ty w d*pę j*bana. O k*wa mać ”.
Potem jeszcze się szło do Mozambiku, Honolulu i Gwadelupy…,
- niestety przez wzgląd na szarmancką formułę mojego blogu, nie mogę zacytować w całości słów tej pieśni bojowej…”.
Tyle żartów, - a teraz na poważnie.
Pozwolę sobie zauważyć, że jak chodzi o stan obronności państwa, - minister Błaszczak mocno nieświeży pasztet ministrowi Kosiniakowi-Kamyszowi zostawił. Trzeba tedy w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że to Macierewicz z Błaszczakiem zdemoralizowali, zdezorganizowali i upolitycznili wojsko polskie, a teraz chcą na Kosiniaka-Kamysza swoje winy zwalić.
Na koniec uwaga ogólnej natury.
Moja śp. Mama często mi powtarzała, że w sierpniu 1939, - Polacy byli święcie przekonani, że mamy jedną z najlepszych armii w Europie i bezsprzecznie niezawodnych sojuszników.
UWAGA!
Rosjanie w tej chwili prowadzą ofensywę powietrzną i lądową. Atak rakietowy na całym terenie Ukrainy. Sami Ukraińcy radzą sobie świetnie, bo wobec faktu, że liczba rakiet jest tak duża, dublują swoje systemy, co pozwala im zachować dużą skuteczność. A my poza wykryciem i oglądaniem rakiet nie jesteśmy w stanie nic więcej zrobić – mówi Salonowi 24 generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
A to już bynajmniej do śmiechu nie jest!
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka