Koszmarny sen męczył mnie dziś do białego rana. Śniło mi się, że obudziłem się w kraju, którego hymn zaczynał się od słów: „Jeszcze Polska nie zginęła, ale już leży na kozetce”.
W szpitalu narodowym „Tworki Plus” wprowadzono nową procedurę leczenia obywateli. Każdy dostawał kaftan bezpieczeństwa z orłem białym na piersi i numerem PESEL na plecach. Ordynator Jarosław wydawał rozkazy przez tubę od gramofonu, a Donald – przez głośnik bluetooth, który co chwila tracił zasięg. Pacjenci biegali od jednej sali do drugiej, bo nigdy nie wiedzieli, kto akurat rządzi – ordynator I czy II oddziału.
Na korytarzu zamiast tabliczki „Oddział męski” wisiał plakat wyborczy z hasłem „Silna Polska w ruinie dobrobytu”, a pod spodem dopisek długopisem: „Tu leczymy wszystkich – bez względu na poglądy. Warunek: trzeba je mieć.”
Ordynator I oddziału, Jarosław, przechadzał się w pantoflach i mruczał coś pod nosem o kotach, a za nim szurali pacjenci powtarzając chórem: „Zjednoczona Prawica! Byle każdy osobno!”. Z kolei na Oddziale II Donald kazał wszystkim tańczyć belgijkę w imię europejskich wartości, choć połowa pacjentów potykała się o własne ambicje, a druga połowa wyliczała, kto ma dostać ministerialny stołek, zanim jeszcze ktokolwiek wygrał wybory.
Znalazłem się w środku seansu terapeutycznego. Pielęgniarz wyjaśnił:
– To terapia ekspozycyjna. Albo się uodporni, albo zwariuje do reszty. Terapia wyglądała tak: co godzinę wszyscy musieli obejrzeć Wiadomości, a zaraz po nich Fakty. Potem kazano im zrobić notatki i wykrzyczeć swoje emocje na forum korytarza. Jedni krzyczeli „hańba!”, drudzy „chwała!”, a trzeci tylko śpiewali hymn w rytmie disco polo, bo im się pomyliły zajęcia terapeutyczne z weselem.
W kącie Antoni Macierewicz rozstawił makietę smoleńskiego lotniska i sprzedawał bilety na rekonstrukcję. Za pięć złotych można było samemu rozbić plastikowy Tupolew o brzozę bonsai. Chętni walili drzwiami i oknami.
Po drugiej stronie Grzegorz Schetyna wciąż liczył pacjentów – niby członków swojej partii – i za każdym razem wychodziło mu o dwóch mniej niż w rzeczywistości. Kaczyński zaś głaskał kota szepcząc: "Powiedz im, że mamy większość".
Nagle wybuchła potworna awantura w sali gimnastycznej. Feministki w różowych kaskach starły się z Rycerzami Chrystusa uzbrojonymi w różańce na łańcuchach. Barbara Nowacka, wzorem Joanny d’Arc uniosła się na drabinie pożarniczej jak święta patronka protestu, a błogosławione Beaty: Kempa, Szydło i Mazurek rzucały w nią granatami różańcowymi. Wybuchy były głośne, ale całkowicie bezpieczne – rozlatywały się tylko paciorki i trochę konfetti.
Z sufitu zjechała na linie Krystyna Pawłowicz w todze superbohaterki z literą „K” jak „Krzyk” – i wydała taki pisk, że pękły trzy okna i jeden sędzia.
Tymczasem prezydent Duda siedział na parapecie i z przejęciem zdmuchiwał świeczki chanukowe, bo ktoś mu powiedział, że to test na samodzielność. Kiedy już wszystkie zdmuchnął, w nagrodę dostał długopis XXL z logo „Veto/Podpisz”.
Na korytarzu pojawił się Grzegorz Braun z gaśnicą. Wycelował w pacjentów, ale zamiast piany wyleciały z niej broszurki o intronizacji Chrystusa Króla. Pacjenci rzucili się do podłogi, bo myśleli, że to ulotki wyborcze.
W szpitalnym refektarzu zebrała się komisja sejmowa do spraw wszystkiego. Posłowie przesłuchiwali kota Kaczyńskiego, podejrzewając go o spisek przeciwko demokracji. Kot odmówił składania zeznań, ale za to mruczał tak donośnie, że TV Republika ogłosiła to jako „głos sumienia narodu”.
Na boisku szpitalnym urządzono wybory prezydenckie. W urnie znaleziono same głosy nieważne, bo pacjenci zamiast kart wyborczych rzucali tam tabletki uspokajające. Komisja ogłosiła jednak sukces demokracji i zapowiedziała drugą turę – w nieskończoność.
A kiedy już myślałem, że gorzej być nie może, do bramy szpitala podjechał cyrk objazdowy. Okazało się, że to nie cyrk, tylko posłowie Konfederacji, jedni na hulajnogach inni na kucykach. Jeden grał na akordeonie, drugi rozdawał złote monety z czekolady, a trzeci kazał wszystkim mówić po staropolsko-łacińsku.
Wtedy wpadła Unia Europejska w białych kitlach. Jeden lekarz rozdawał pieniądze w euro, drugi kroplówki z napisem „KPO”, trzeci próbował zszyć rozdarte państwo nicią chirurgiczną. Ale Ziobro–frakcja podbiegła i krzyczała: „Po naszym trupie! Nie damy się zaszyć!”.
I nagle… z głośników poleciał hymn szpitalny: „Ojczyznę wolną racz nam oddać, Panie”. Pacjenci w rytm poloneza ruszyli w kierunku stołówki...
Obudziłem się spocony ja mysz. Włączyłem telewizor. A tam: transmisja z obrad Sejmu. I wtedy zrozumiałem, że to nie był sen, lecz transmisja na żywo.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Post Scriptum
Komentarzy jak na lekarstwo. A wiecie Państwo dlaczego? Bo będąc blogerem politycznie niezależnym - automatycznie narażasz się jednym i drugim, czyli zarówno pisowcom, jak platformersom. I to jest na dzisiaj naszym złowróżbnym narodowym przekleństwem. Tak. Tak. W naturze polskiej jest jakiś błąd - jak pisał Krzysztof Miklaszewski.
Uwaga!
Uprzejmie informuję, że komentarze trolli odgrywających się za moją krytykę PiS – będę kasował bez podania przyczyn. Ale, żeby było sprawiedliwie, jako bloger niezależny, komentarze trolli odgrywających się na mnie za krytykę PO - również będę kasował bez podania przyczyn.
Inne tematy w dziale Polityka