Oprawa muzyczna: https://www.youtube.com/watch?v=TniEe4ay_0Y
„Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar co nie raz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie, długo nie!...”
Zacytowane słowa Wojciecha Młynarskiego zawierają w sobie niezwyczajną mądrość – są jak balsam na ludzkie zwątpienie i narodowe rozczarowania. „Jeszcze w zielone gramy” nie jest tylko refrenem piosenki, lecz metaforą trwania w nadziei mimo goryczy, mimo utraconych szans i nieustannego poczucia, że historia wciąż zatacza koło, zamiast wyznaczać nowe ścieżki. To pieśń o tym, że człowiek – a także naród – musi się podnosić, nawet jeśli nie raz już runął, niczym Ikar klejący swoje połamane skrzydła.
Polska codzienność ostatnich dwóch dekad wpisuje się boleśnie w tę metaforę, o czym tak pisałem w notce pt. „Czemu wciąż musi trwać wojna między PiS-em i Platformą ", - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/890711,czemu-wciaz-musi-trwac-wojna-miedzy-pis-em-i-platforma :
„PiS i Platforma po prostu muszą ze sobą nieustannie wojować, gdyż ostateczna wygrana jednej z tych partii byłaby jednoznaczna z jej śmiercią polityczną, - gdyż ci definitywni zwycięzcy nie mieliby, na kogo winy zwalać i mamić ludzi, jacy źli są ci drudzy, którzy w każdej chwili mogą powrócić do władzy, - a jeszcze do tego na polską scenę polityczną mogłaby się nie daj Boże wedrzeć jakaś nowa jakość polityczna. Więc dla zmyły, żeby obywatele myśleli, iż jest praworządnie i sprawiedliwie, obie te „wojujące ze sobą” partiokracje od czasu do czasu spektakularnie wymieniają się władzą w systemie wahadłowym. Po każdej takiej zmianie warty, ciemny lud przez jakiś czas żyje w złudnym przeświadczeniu, że teraz już na zawsze będzie dobrze i uczciwie, a winni dostaną za swoje. A, gdy po jakimś czasie okazuje się, iż znowu jest jak było, zaś żadnemu przestępcy włos nie spadł z głowy, - następuje kolejna zmiana warty…”
Tak. Tak. Zamiast wspólnoty obywatelskiej, o której marzył Norwid, mamy plemienną wojnę polityczną, gdzie celem nie jest dobro wspólne, lecz zwycięstwo nad rywalem, o czym w notce pt. „Jarosław Kaczyński. Zbawcza narodu, czy przekleństwo losu ”, - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1035179,jaroslaw-kaczynski-zbawca-narodu-czy-przeklenstwo-losu pisałem:
„Przyczyną dziejącego się w Polsce zła w ostatnim dwudziestoleciu jest patogenna walka pomiędzy Tuskiem i Kaczyńskim, której celem nie jest bynajmniej chęć budowania „lepszej Polski”, lecz wynikająca z kompleksów i osobistych animozji obu panów chęć pokazania, który z nich jest lepszy…”
Spór dwóch największych ugrupowań PO i PiS stał się nie mechanizmem demokratycznej równowagi, ale patologicznym teatrem, w którym aktorzy zmieniają dekoracje, lecz zawsze odgrywają tę samą sztukę: sztukę pozoru, manipulacji i obietnic, które czezną szybciej niż niegdysiejsze śniegi. Obywatele – widzowie tego przedstawienia – karmieni są złudzeniem zmiany, choć w istocie trwa system wahadłowy, gwarantujący obu stronom przetrwanie i wygodną wymówkę.
Norwid pisał gorzko, że Polak jest olbrzymem w narodowych uniesieniach, a karłem w codziennym społeczeństwie, o czym pisałem więcej w notce pt. „Od czasów Norwida nic się nie zmieniło w mentalności Polaków ", - vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1143468,od-czasow-norwida-nic-sie-zmienilo-w-mentalnosci-polakow-smutna-jubileuszowa-refleksja .
Minęło ponad półtora wieku, a jego słowa nie straciły aktualności. Potrafimy jednoczyć się przy wielkich symbolach i sztandarach, lecz w życiu obywatelskim, w praktyce solidarności i współodpowiedzialności, często zawodzimy. Mamy wzniosłe poczucia, ale nie mamy nawyków wspólnego działania. Dlatego Polska wciąż bardziej przypomina „tragiczną nicość i śmiech olbrzymi ” niż harmonijną wspólnotę.
A jednak – i tu wraca Młynarski – „jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy ”. Być może właśnie w tej zdolności do trwania mimo wszystko kryje się nasza siła. Być może właśnie dlatego, że umiemy uśmiechać się przez łzy, umiemy też co pewien czas budować od nowa. Warunkiem jest jednak to, by „mieć dyktando u nadziei ” – by nauczyć się odróżniać marzenie od złudzenia, nadzieję od naiwności.
Bo w przeciwnym razie pozostanie nam tylko wieczne odgrywanie roli naturszczyków w sztuce, której zakończenie wciąż jest odkładane.
A przecież – „jeszcze nie, długo nie ”.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka