Od ponad stu lat Polacy szukają ojca. Nie biologicznego, lecz duchowego – kogoś, kto weźmie ich za rękę, zbeszta, a jak trzeba – przytuli. Kogoś, kto powie: „Wstań, Polsko, idziemy dalej”. I oto w tej naszej niekończącej się podróży przez narodowe cierpienie pojawiają się trzej „ojcowie narodu”: Józef Piłsudski, Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Każdy z nich inny jak dzień i noc, a jednak wszystkich łączy to samo przekonanie, że bez twardej ręki i jasnej wizji Polska zawsze będzie błąkać się po manowcach historii.
Józef Piłsudski – demiurg twardej ręki
Piłsudski był wizjonerem z pięścią. Wierzył w Polskę, ale niekoniecznie w Polaków. „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy” – to nie obelga, lecz gorzka diagnoza. Wiedział, że Polak z natury jest anarchistą serca, gotowym raczej rzucić kamieniem w brata niż zbudować z nim most. Dlatego uważał, że tego narodu nie da się prowadzić miękko – że trzeba go trzymać na ściągniętych lejcach z uzdą na krótko przy pysku, jak narowistego konia, bo inaczej zrzuci z siodła każdego, kto odważy się go dosiąść.
Piłsudski rozumiał coś, czego dziś nie pojmuje większość polityków: że wolność bez dyscypliny prowadzi prosto do anarchii. Widział, że Polacy, choć gotowi umierać za Ojczyznę, nie umieją dla niej pracować. W ich duszach wciąż dudniła Sienkiewiczowska trąba mesjanizmu – wiara, że Bóg, a nie rozum, nas uratuje. A Piłsudski, ten brutalny realista w romantycznej skórze, próbował Polakom tę wiarę wyperswadować kijem.
Berezą Kartuską chciał ich nauczyć, że zdrajcy nie zasługują na litość. I może miał rację – bo naród, który nie karze zdrady, sam prosi się o klęskę. Ale było też w tym coś z tragizmu: Piłsudski bowiem wiedział, że ten lud należy wychować – a nie bezkrytycznie miłować.
Jarosław Kaczyński – szaman bólu i rozkoszy
Kaczyński to zupełnie inna kategoria. Nie demiurg – raczej mistyk polityki, który z bólu uczynił ideologię. Gdy jego brat zginął pod Smoleńskiem, wielu myślało, że to dla niego cios, po którym się nie podniesie. Tymczasem on ten ból zamienił w paliwo. Z tragedii zrobił teatr narodowy – comiesięczne misteria żałoby, w których naród płakał na rozkaz.
To wtedy narodziła się nowa religia – pisowska religia bólu i rozkoszy. Kaczyński zrozumiał, że Polacy potrzebują cierpieć, bo tylko wtedy czują się ważni. Że nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg i wspólna krzywda. A on im tego wroga i tę krzywdę dał na tacy.
Z początku grał tonem żałoby, ale szybko przeszedł w ekstazę. Miesięcznice stały się rytuałem katharsis, w którym cierpienie zamieniało się w rozkosz moralnej wyższości. Kaczyński był jak kapłan nowego kultu – świętego gniewu i narodowej zemsty. A lud krzyczał: „Ja-ro-sław! Pol-skę zbaw!”
Z czasem maska proroka spadła, a spod niej wyłonił się zimny despota. Kaczyński przestał już nawet udawać, że walczy o Polskę. Chodziło o zemstę – o rozrachunek z Tuskiem, którego uważał za winnego śmierci brata. O kompleks władzy, który eksplodował, gdy wreszcie mógł wszystko. Bo przecież jak sam pokazał – nie chciał być premierem. Chciał być nadpremierem, władcą zza kurtyny.
Więcej na ten temat napisałem w kwietniu 2020 w notce zatytułowanej: „Jarosław Kaczyński. Zbawca narodu, czy przekleństwo losu?" - https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1035179,jaroslaw-kaczynski-zbawca-narodu-czy-przeklenstwo-losu
Donald Tusk – egzekutor racjonalności
A potem na scenę wraca Donald Tusk – ten, który kiedyś napisał, że „Polskość to nienormalność”. I choć mu to zdanie do dziś wypominają, paradoksalnie właśnie on zrobił najwięcej, by tę „nienormalność” oswoić.
Tusk to nie wódz z pomnikiem, nie prorok ani mesjasz. To urzędnik historii – człowiek, który zamiast karmić naród mitami, karmi go rozumem i racjonalnocią. Zamiast wzniecać emocje – chłodzi głowy. I może dlatego tak wielu Polaków go nie znosi. Bo my, Polacy, nie lubimy, gdy ktoś mówi nam, że cuda nie istnieją.
Tak. Tak. Tusk, w przeciwieństwie do Kaczyńskiego, nie szukał zbawienia w bólu. W przeciwieństwie do Piłsudskiego – nie chciał narodu wychowywać biczem. On po prostu chciał go naprawić. Uporządkować państwo, odchwaścić instytucje, wprowadzić trochę europejskiej normalności do kraju, który wciąż marzy o Dzikich Polach.
I choć wielu zarzuca mu cynizm, to trzeba przyznać jedno: nie uciekł. Mógł zostać w Brukseli, w cieple europejskich salonów. A jednak wrócił. Nie dla orderów, nie dla kariery – lecz dlatego, że wiedział, iż Polska znów potrzebuje egzekutora, nie marzyciela.
Kiedyś powiedział w Akwizgranie, odbierając nagrodę Polonii:
„Teraz też jestem takim gastarbeiterem w Brukseli i wiem, że to jeszcze nie jest moja meta .”
I słowa dotrzymał. Bo prawdziwy gastarbeiter polskości wraca zawsze tam, gdzie brakuje rąk do pracy.
Więcej w tym temacie napisałem w czerwcu 2021 - https://www.salon24.pl/u/salonowcy/1140987,jesli-bede-musial-wybrac-miedzy-kaczynskim-i-tuskiem-z-dwojga-zlego-postawie-na-tuska
Trzej ojcowie – trzy recepty na Polskę
• Piłsudski chciał Polaków wychować – kijem i dyscypliną.
• Kaczyński chciał Polaków rozpalić – bólem i gniewem.
• Tusk chce Polaków naprawić – rozumem i konsekwencją.
Pierwszy był romantykiem, który marzył o racjonalnym państwie.
Drugi – cynikiem, który udaje mesjasza.
Trzeci – realistą, który wie, że bez emocji też można kochać Polskę.
Każdy z nich z innego świata, a jednak wszyscy z tej samej gliny – polskiej, nieufnej, cierpiętniczej. Naród, który kocha swoje rany, nie potrafi pokochać bandaży. Dlatego Piłsudski był bohaterem, Kaczyński – prorokiem, a Tusk – egzekutorem. Bo ktoś w końcu musi posprzątać po cudach, które nie wyszły.
Zakończenie – chłodny patriota w kraju gorących serc
Choć w latach 2007 – 2015 napisałem o nim kilkaset - to nie pomyłka - kilkaset bezlitośnie krytycznych notek – to per saldo dziś powiem. Donald Tusk nie mówi o Polsce z patosem. Nie śpiewa pieśni, nie wymachuje flagą. I właśnie dlatego może być skuteczny.
Bo wie, że miłość do Ojczyzny nie musi być wierszem – może być arkuszem kalkulacyjnym, ustawą, skutecznym budżetem.
W kraju, który wciąż kocha swoje nieszczęścia, Tusk jest obecnie jak lekarz, który zamiast współczuć – operuje. Bezwzględny? Tak. Ale może właśnie tego nam trzeba po dekadach histerii. Bo Polska, jak pacjent po wypadku, potrzebuje teraz nie kapłana, nie poety, ale chirurga z zimną ręką i ostrym skalpelem.
I może właśnie dlatego historia zapisze Donalda Tuska nie jako zbawcę, lecz jako naprawiacza Rzeczpospolitej – człowieka, który chce zrobić to, czego inni się bali: wyjąć Polskę z mitologicznej formaliny i spróbować ją ożywić w realiach dzisiejszej Polski, dzisiejszej Europy i dzisiejszego Świata.
Zaś tym, którzy mi zarzucą, iż jestem bezkrytycznym orędownikiem Donalda Tuska powiem, że stojąc przed wyborem Tusk, czy Kaczyński - po tym jak prezes PiS wespół ze Zbigniewem Ziobro przez osiem lat niszczyli polskie prawodawstwo i kluczowo ważne dla naszego państwa instytucje i urzędy - bez wahania powiem:
Z dwojga złego i braku rozwiązań alternatywnych - to jednak Donaldowi Tuskowi należy dać teraz szansę, by wespół z ministrem Żurkiem naprawili nasze państwo okaleczonej przez partię, której chyba dla żartu nadano nazwę: "Prawo i Sprawiedliwość".
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz niezależny bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)
Inne tematy w dziale Polityka