Autor blogu na AGH przed Zjazdem ze studentami pomagającymi w recepcji
Autor blogu na AGH przed Zjazdem ze studentami pomagającymi w recepcji
echo24 echo24
1107
BLOG

Spokój orkiestra!!! Pani Andziu! Kocham Panią!

echo24 echo24 Rozmaitości Obserwuj notkę 32

Motto muzyczne:https://www.youtube.com/watch?v=RRfiddT5-aM

Na portalu NASZE BLOGI Niezależnej.pl sympatyczna niewątpliwie pani „Andzia” napisała do mojego tekstu pt. „Magia namiętności” – odcinek 5” następujący komentarz, cytuję:

„a kostucha do pasierbiewicza puk, puk ...”

vide –http://naszeblogi.pl/55792-magia-namietnosci-odcinek-5   2015-07-03 [12:16]

Sorry, ale mimo najlepszych chęci muszę panią Andzię rozczarować, gdyż jestem z rocznika „niezniszczalnych i wiecznie pięknych dwudziestoletnich”, czego dowodem niech będzie ta oto opowieść.

Od zawsze marzyłem o humanistyce, lecz owe pragnienia rozwiała bezlitośnie Mama, która po śmierci Taty kategorycznie orzekła, iż jako mężczyzna i głowa przyszłej rodziny nie mogę być jakimś „srakotłuką” i muszę mieć zawód konkretny, czyli, tak jak Tata, mam być inżynierem. A jakim? Wszystko jedno!

By jej nie robić przykrości, wybrałem Akademię Górniczo Hutniczą, bowiem mieszkałem o rzut beretem od tej szacownej uczelni, a na geologię poszedłem dlatego, że było tam mało matmy, której nie znosiłem. Szczęśliwym trafem, na tych jak się okazało przeuroczych studiach trafiłem na rocznik ze wszech miar wyjątkowy, gdzie rej wodziły dwie grupy urodzonych birbantów. Pierwszą z nich była krakowska kompania zwana bankietową składająca z wybitnych sztabowców, czyli pociech krakowskich notabli, drugą zaś, znacznie liczniejszą stanowiła niestrudzona ferajna gorących miłośników wód wyskokowych uformowana w całości z kolegów ze Śląska. Tym zawodowcom, jako amator z Galicji, choć robiłem, co mogłem, nie dorównałem ni razu przez dziesięć semestrów. A w tajemnicy wam powiem, że z tego wydawać by się mogło straconego roku, zostało na uczelni aż trzynaście osób, z których wyrosło grono całkiem niezłych profesorów.

No i jak z bata strzelił minęło 50 lat i niedawno odbył się w Zakopanem nasz odlotowy trzech dniowy koleżeński zjazd jubileuszowy… Jeden z kolegów, któremu nad wyraz dobrze poszło w sprawach biznesowych przy budowie słynnego rurociągu sponsorował tę ekstrawagancką imprezę.

Spod uczelni zabrał nas luksusowy autokar, za którym podążał mikrobus z napojami. Zakwaterowano nas w jakimś bajeranckim pensjonacie, ale rozochoceni już w czasie podróży nawet żeśmy nie spojrzeli na nazwę  owego gościńca.

Zjazd rozpoczął się uroczystą kolacją koleżanek i kolegów z rocznika… daty nie podam ze względu na panie, zdradzę jednak, Sic! że, jak żeśmy się rodzili to Adolf Hitler jeszcze wierzył, że wygra drugą wojnę światową.

W upalny czerwcowy wieczór zjazd rozpoczął się uroczystą kolacją suto podlewaną wyszukanymi trunkami. No i poszły konie po betonie. O dwudziestej pierwszej odpadli hipochondrycy i nudziarze. Przed północą musieli udać się na przymusowy spoczynek koledzy, którzy nierozważnie przyjechali na zjazd ze swoimi małżonkami. A o czwartej nad ranem ostała się już tylko starannie oddestylowana czteroosobowa czołówka najwybitniejszych birbantów z naszego rocznika, łącznie ze sponsorem.

Wtedy nasz dobroczyńca, który ma w Zakopanem panderosę o jakiej Caringtonowie z serialu Dynastia mogliby jedynie pomarzyć zaproponował, że nam tę posiadłość pokaże. Zamówiliśmy tedy taksówkę, która nas zawiozła do rzeczonej rezydencji. Faktycznie bajery na cztery fajery, basen podświetlone fontanny, tarasowe klomby i Giewont tak blisko, że się go pogłaskać dało.

Sponsor orzekł, że ma na pięterku czterdziestoletnią whiskey i ruszył w górę stromymi schodami. Mniej więcej w połowie drogi zawył i wywinąwszy potrójnego aksla wylądował na tarasie. Przerażeni rzuciliśmy się sprawdzić, czy żyje. Szczęśliwym trafem sponsor rozmiękczony napojami wylądował miękko, mruknął coś pod nosem i zapadł w głęboki sen nocy letniej.

I wtenczas pozostała trójka uświadomiła sobie, że wiemy tylko, iż jesteśmy w Zakopanem, ale nie wiemy gdzie, a na domiar złego nie mamy pojęcia, jak się nazywał pensjonat, gdzie nas zakwaterowano. Ponieważ podług planu o dziewiątej mieliśmy się udać grupowo do kościoła, gzie zamówiliśmy Mszę za nasze koleżanki i kolegów, którym nie było dane wziąć udziału w naszym zjeździe zaczęliśmy kombinować, jak wrócić do naszego gościńca.

Poważnie strapiony spostrzegłem szczęśliwym trafem leżącą na stole komórkę sponsora. W zakładce kontakty nacisnąłem literkę „t” i ku mojej radości wyskoczyło hasło „taxi Zakopane”. Wybrałem numer i po chwili odebrała jakaś góralka, która zaspanym głosem oznajmiła: „Taxi Zakopane”. – Wie pani, mamy z kolegami pewien problem – zagaiłem – bo wiemy tylko, że jesteśmy w Zakopanem ale nie wiemy, gdzie, a co gorsza nie mamy pojęcia skąd nas tu przywieziono. – Trzeźwi jesteście panie? – ofuknęła mnie góralka. – Jak stodoła proszę Pani! - odpowiedziałem. A jak żeście tam panie dojechali – dopytała. – Taksówką – A numer taksówki pamiętacie? – Nie – odpowiedziałem szczerze. A pamiętacie panie jekiesik znaki szczególne tej taksówki? – drążyła temat góralka.

I wtenczas sobie przypomniałem, że w tę gorącą noc czerwcową wiozący nas góral miał na sobie bieliźniany podkoszulek spod którego wystawały małpio owłosione ręce, o czym góralkę skrzętnie poinformowałem.

I wtedy usłyszałem, jak operatorka łączy się przez radio taksi z taksówkarzami i woła: „Hej! Chłopy! Który z wos mo jak małpa owłosione łapy? Na co jakiś góral odpowiedział, że Antek spod Cyrli. – No to łączcie mie z Antkiem – zakomenderowała. Po dłuższej chwili odezwał się jakiś zaspany głos – Halo? – Antek! – pytała góralka. Wiezłeś wczoraj trzech nagrzanych ceprów? Ano wiezłem - odparł Antek. A wisz skąd? Ano wim – A Wisz gdzie? – Pewnie, że wim – skwitował kierowca. No to jedźże po nich, bo wyglądają na takich, co pewnikiem dużo dutków majom!

I tak po kwadransie przyjechała po nas taksówka, która nas zawiozła na miejsce zakwaterowania.

A na koniec słowo do Pani Andzi.

Wielce szanowna Pani Andziu! Ustaliliśmy z chłopakami, że następny zjazd koleżeński robimy na Seszelach. Może się Pani kopsnie z nami? Wszakże pod warunkiem, że kostucha sobie za przeproszeniem wcześniej nie przypomni o Pani.

Krzysztof Pasierbiewicz (nauczyciel akademicki)

 

Zobacz galerię zdjęć:

Rozruch śmigła przed bankietem - żeby wszystko było jasne autor blogu w barwnej koszuli
Rozruch śmigła przed bankietem - żeby wszystko było jasne autor blogu w barwnej koszuli Uroczysta kolacja - tuż przed szczytowaniem Rewia piosenek Starannie oddestylowana czołówka Zdjęcie zbiorcze pod kościołem Spacer po kościele
echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości