echo24 echo24
1702
BLOG

Najpiękniejszy moment meczu Polska – Czarnogóra

echo24 echo24 Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 20


Jedziemy na Mundial do Rosji!!! Mecz był niesamowity i sam Alfred Joseph Hitchcock nie wymyśliłby tak dramatycznego scenariusza, ale do śmierci nie zapomnę, jak w trakcie wychodzenia na murawę biało-czerwonych towarzyszący Lewemu niepełnosprawny chłopczyk na wózku inwalidzkim, oszołomiony rykiem tysięcy kibiców zebranych na Stadionie Narodowym przez moment stracił orientację, ale, jak zawsze czujny Robert Lewandowski, jak prawdziwy kapitan drużyny i Anioł Stróż zarazem wziął go pod swoje skrzydła. Twardy ze mnie gość, ale oczy mi zwilgotniały.

To był milowy słup i kultowy moment w historii polskiego futbolu i mam nadzieję, że PZPN zadba o to, by ten chłopczyk na moskiewskim Mundialu też naszą jedenastkę na boisko wyprowadzał.

A teraz coś Wam opowiem, bo wiem, co przeżył ten chłopczyk wyprowadzony dziś na murawę przez Lewandowskiego. 

W dzieciństwie mieszkałem przy ulicy Zamkowej w Krakowie i w piłkę grywaliśmy z kolegami na wiślanej terasie zalewowej dokładnie vis a vis Wawelu. Ja od małego stałem na bramce, którą robiło się wtedy z dwu cegłówek.

Pewnego dnia, był to chyba rok 1954, trenowaliśmy rzuty rożne, co się wtedy nazywało strzelaniem na budę z kornera. Ja stałem oczywiście w bramce, a koledzy podawane z „narożnika” piłki brali na główkę. Terasa wiślana, która służyła nam za boisko była okolona wałem powodziowym, który służył za spacerowe korso. Tymże właśnie korso szła po rękę jakaś para, która zatrzymała się na chwilę by popatrzeć na grających chłopców. I wtedy grom spadł z jasnego nieba, gdyż rozpoznaliśmy, że przystojny mężczyzna spacerujący z piękną dziewczyną po wałach to sam inżynier Leopold Michno, ówczesny bramkarz pierwszoligowej Cracovii. Możecie Państwo sobie wyobrazić cóż to był dla nas za zaszczyt, że sam Michno nas ogląda. Pamiętam, jak z bijącym sercem, nie bacząc na kolana niemiłosiernie obtłukiwane na wiślanym żwirze wyciągałem się jak struna w bramkarskich paradach.

I wtedy nastąpiła jedna z najszczęśliwszych chwil mojego życia. Pan Leopold Michno krzyknął bym do niego na chwilę podszedł. Ze ściśniętym gardłem i łomoczącym sercem wysłuchałem, jak Michno powiedział: „jesteś trochę za mały, ale masz wrodzony bramkarski talent, bo widziałem, że w momencie jak napastnik składa się do strzału ty już jesteś w powietrzu. Masz chłopcze bramkarskie wyczucie i refleks. Jakbyś chciał, przyjdź w piątek na trampkarski trening na Cracovię…”. Świat zawirował w głowie ze szczęścia i dumy. Niestety moja bramkarska kariera była bardzo krótka.

Bowiem w tamtych czasach, przed meczami ligowymi odbywały się tak zwane przedmecze, w których grali trampkarze rozgrywających spotkanie klubów. Na pełnowymiarowym boisku! Przed prawdziwą widownią! Nie zdajecie sobie Państwo sprawy, co to było za przeżycie dla kilkunastoletniego chłopca. Spełniło się największe marzenie mojego dzieciństwa. Bramkarz pierwszego składu zachorował i Michno wystawił mnie na zbliżający się przedmecz. Pamiętam, jak kochana Mama, wyprała w rękach jedenaście zestawów niemiłosiernie ubabranych błotem pasiastych koszulek, spodenek i sztuc. A ja sobie przyrzekłem, że choćbym miał sczeznąć to bramki nie puszczę.

I wybiegliśmy na murawę. Ci, co grają w piłkę wiedzą, co to za uczucie. Serce wali w gardle, a w uszach brzęczy tumult trybun. Trampkarze Ruchu zaatakowali ostro od pierwszego gwizdka. W piętnastej minucie był moment krytyczny, gdyż ich kostropaty i nad wiek wyrośnięty napastnik strzelił mi w lewy róg zjadliwego szczura zdawało się nie do obrony. Ale się rzuciłem jak tygrys i jakimś cudem Boskim złapałem piłkę pod siebie przyciskając ją mocno do serca. Do śmierci będę pamiętał zapach mokrej trawy zmieszany ze specyficzną wonią natłuszczonej skóry, bo wtedy sznurowane rzemieniem piłki z gumową dętką smarowało się kawałkiem słoniny, żeby piłka nie namakała.

Przedmecz się miał ku końcowi przy stanie zero do zera, stadion się zapełnił i wzrastała wrzawa na trybunach. Aż w ostatniej minucie, rozpędzony obrońca Ruchu dostał tak zwaną wykładkę i z kilkunastu metrów z całej siły rąbną mi z woleja piorunującą bombę pod samą poprzeczkę. Zdawało się, że przy moim wzroście nie mam najmniejszych szans by ten strzał obronić. A jednak, kiedy usłyszałem pełną przerażenia ciszę kibiców Cracovii, coś mi szepnęło w duszy: "Musisz ten strzał obronić!" I poszybowałem w powietrze, jak orzeł. Jakimś nadludzkim wysiłkiem wypiąstkowałem prawą ręką piłkę nad poprzeczkę. Niestety wylądowałem na lewej, którą złamałem w trzech miejscach, co zakończyło moją piłkarską karierę.

Ale gola nie puściłem.

Krzysztof Pasierbiewicz (w latach 50. ubiegłego wieku trampkarz Cracovii)


Zobacz galerię zdjęć:

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport