echo24 echo24
1133
BLOG

Krótki tekst o wykańczaniu niewygodnych

echo24 echo24 Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 132

UWAGA! Ta notka to nie osobisty przytyk, lecz z pozoru tylko żartobliwy esej o tym, co będzie z nami, gdy władza dobrej zmiany rzeczywiście uprawomocni instytucję sędziów pokoju. Sprawa dotyczy także mentalności naszego społeczeństwa w sprawie deklaracji LGBT oraz ideologii gender.

Śniło mi się dzisiaj, że Kukiz z Kaczyńskim w nocnym głosowaniu przepchnęli przez Sejm ustawę o sędziach pokoju i rano zabrano mnie z domu w kajdankach na odbywającą się w trybie doraźnym rozprawę. Na sali sądowej okazało się, że za stołem sędziowskim siedzą wybrani w wyborach powszechnych: sędzia pokoju Lesnodorski (przewodniczący) oraz posiłkowi sędziowie pokoju Fatamorgan oraz Kemir, zaś odręcznym protokolantem jest niejaki Edward Zawadzki. Po sprawdzeniu danych osobowych zostałem rozkuty i odczytano mi akt oskarżenia w następującym brzmieniu:

W ramach walki o dusze polskich dzieci, o ich los doczesny i los wieczny, o przyszłość całej Polski, w oparciu o złowróżbne tezy znanych z niestrudzonej walki z szatańskim genderem  autorstwa księdza Oko i Małopolskiej Kurator Oświaty Barbary Nowak, jak również żądania Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kółek Różańcowych, - bloger Echo24 (Krzysztof Pasierbiewicz)  zostaje oskarżony o karygodną i niewybaczalną demoralizację polskiej dziatwy, czego oskarżony dopuścił się publikując w Internecie na portalach Salon24 oraz Nasze Blogi Niezależnej PL bezwstydnie sprośny i deprawujący polską młodzież tekst pt. „Ta nasza młodość. Jezioro Łabędzie” – vide:  https://www.salon24.pl/u/salonowcy/464290,ta-nasza-mlodosc-2-jezioro-labedzie...". Po odczytaniu aktu oskarżenia, ustosunkowany w kręgach Episkopatu, purpurowy z oburzenia anty-genderowy, postępowy sędzia pokoju Lesnodorski kładąc odpowiednio akcenty z nieskrywaną satysfakcją odczytał przedstawiony w sprawie materiał dowodowy, czyli tekst mojej notki, który teraz Państwu przypomnę, cytuję:

Najbardziej urokliwą studencką przygodę przeżyłem w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym, kiedy byłem na drugim roku swych hulaszczych studiów. Wówczas w Królewskim Mieście Krakowie, z okazji sześćsetlecia Uniwersytetu Jagiellońskiego odbyły się, stosownie do rangi rocznicy, chyba najdłuższe w świecie żakowskie Juwenalia, które nie uwierzycie, trwały nieprzerwanie dziesięć dni i nocy. Po uroczystej Mszy świętej w studenckiej kolegiacie Świętej Anny, kiedy nie tylko w kościele, ale i na Plantach brakowało miejsca, pochód akademicki przeszedł majestatycznie spod Collegium Maius pod Bazylikę Mariacką, gdzie prezydent Krakowa uroczyście ogłosił otwarcie Juwenaliów wręczając braci żakowskiej pęk kluczy od miasta. Od tej radosnej chwili, blisko dwa tygodnie, we wszystkich możliwych miejscach pod Wawelem tętniła spontaniczna, ani na chwilę nieustająca, gigantyczna balanga nieznająca jutra. Już na samym początku owej maskarady poznałem pewną prześliczną studentkę, pachnącą wiosną blondyneczkę, zdało się nieznającą jeszcze mocy swej urody, nie mówiąc o seksapilu, jaki, bez przesady, oprócz niej miała wtenczas tylko Marilyn Monroe. Nie dziwicie się tedy, iż chciałem poznać i ocenić smak jej niewieściego ciała. Po którejś z kolei nocy żakowskiego szaleństwa wracałem z nią z jakiejś całonocnej bibki. Już w budzącym się brzasku letniego poranka, wiedzieni zapachem pieczonego chleba trafiliśmy do małej prywatnej piekarni, gdzie obnażeni piekarze miesili rosnące ciasto. Ta rubensowska scena wzbudziła na naszych karkach ów znany wszystkim kochankom magiczny „przeskok iskry”, wzniecając w nas wilczy apetyt na ciepły kęs wyjętego z pieca chleba, lecz również nieodparte pragnienie porannej miłości. Wyrozumiali i dobroduszni piekarze dali nam w prezencie pachnący razowiec, a my niecierpliwie poczęliśmy szukać kąta, gdzie byśmy się wreszcie mogli do siebie przytulić. Niestety, jak to zazwyczaj w takich razach bywa, nie było gdzie się zaszyć. Idąc bez celu przed siebie zaszliśmy do uśpionego Parku Krakowskiego, gdzie było niewielkie bajorko z przycupniętą u brzegu zieloną budką dla łabędzi, które tą wczesną porą jeszcze smacznie spały. Wtenczas mi wpadło do głowy, by nie bacząc na skromny metraż dokonać skoku na łabędzią chatę. Zacząłem, więc kombinować, jakby wywabić te ptaki z ich przytulnej budki. I choć głód mi skręcał trzewia, pragnienie miłości przeważyło i bez chwili namysłu poświęciłem razowiec na karmę. Wszystko szło jak po maśle, gdyż wygłodniałe po nocy łabędzie, jak tylko zwietrzyły poranne śniadanie, z dziecinną łatwością dały się wywabić, a moja blondyneczka, pojąwszy migiem, co zaplanowałem wślizgnęła się jak piskorz do ptasiej alkowy. Gdy bezrozumne ptaki pochłaniały łakomie swe pierwsze śniadanie, my, nareszcie szczęśliwi, wiliśmy sobie gniazdko w zdobycznej sypialni. Boże jak było cudownie! Do śmierci będę pamiętał zmieszany z zapachem siana słoneczny zapach skóry mojej blondyneczki. A było tak wspaniale, dziko i płomiennie, iż omdleli z rozkoszy zapadliśmy w głęboki jak studnia szczęśliwy sen nocy letniej. Musieliśmy spać bardzo długo, bowiem wyglądnąwszy przez szparkę zoczyłem ze zgrozą, że dzień już dawno się zbudził, a park jest pełen ludzi leniwie się przechadzających w majowym słoneczku. Co gorsze, że nasza sypialnia otoczona jest wieńcem młodych matek z dziećmi. Wówczas zdałem sobie sprawę, że przytulne gniazdko stało się śmiertelną pułapką, z której nie ma wyjścia do wieczora, kiedy te wszystkie bachory wreszcie się wyniosą na swoją dobranockę. Nie było tedy innego sposobu jak cierpliwie czekać. Niestety upał się wzmagał, a gdy w samo południe bezlitosne słonko wsparło się o daszek naszej rezydencji, w środku zapanował żar tak nieznośny, iż nie bacząc na skutki musiałem zarządzić ewakuację. Ubraliśmy tedy z trudem zmiętoszone stroje. Moja partnerka miała złotą suknię damy kameliowej, a ja byłem przebrany za Zorro, ówczesnego idola wszystkich dzieci w kraju. Gdyśmy się wyczołgali z zatęchłej pułapki, otoczyła nas chmara rozradowanych brzdąców wrzeszczących z zachwytem: - Mamo! Popatrz! Zorro!!!  A my, korzystając z aplauzu dziecięcej widowni skłoniliśmy się szarmancko jak to czynią aktorzy w finałowych scenach i nie czekając na bisy, daliśmy nogę z parku, by dołączyć do tętniącej w mieście barwnej żakinady…”, koniec cytatu.

Po odczytaniu aktu oskarżenia prokurator Spike domagał dla oskarżonego kary łamania kołem i obdarcia żywcem ze skóry , a chmurny sędzia pokoju i bezwzględny egzekutor Kemir złożył wniosek nadzwyczajny o incydentalne przywrócenie kary ostatecznej. Zaś sędzia pokoju Fatamorgan uparcie dowodził, że tekst o łabędziej budce to bezsprzeczny dowód, że oskarżony to groźny dla polskich dzieci zoofil, który powinien się wiekuiście w piekle smażyć, przedstawiając w materiale dowodowym setki swoich komentarzy dodanych na blogu oskarżonego, a także niepoliczonych komentarzy w rzeczonym temacie autorstwa sędziów pokoju Lesnodorskiegi i Kemira .

Mecenas Manuela Gretkowska bezskutecznie domagała się od sędziów pokoju wysłuchania świadków obrony w osobach mega-gwiazd i celebrytów: Anji Rubik, Dody Rabczewskiej, Krystyny Jandy, Donatana, niezrównanej ekspertki wolnego seksu Hanny Bakuły, Zbigniewa Hołdysa, Janusza Gajosa, łącznie z dorobkiem naukowym kultowych seksuologów doby PRL-u: Marii Czubaszek, Michaliny Wisłocką oraz Lwa Starowicza…, - reszta świadków obrony niestety się do sali rozpraw nie dopchała.

Na antresoli ponadczasowy kantor obrotowy Jan Pietrzak zawodził rozpaczliwie „Żeby Polska była Polską”, zaś obecny na sali rozpraw Kukiz wykrzykiwał, że: „za chwilę ci wszyscy podobni blogerowi Echo24 dewianci będą w przedszkolach masturbacji uczyli!”, - zaś Kukizowi podbijał bębenek „poseł szeregowy” i jak mało kto, doświadczony ojciec polskiej rodziny Jarosław Kaczyński wykrzykujący raz po raz hasło „Wara od naszych dzieci!”. Natomiast przez otwarte okno dobiegały z ulicy hasła wykrzykiwane pod gmachem sądu przez bogoojczyźniane bojowniczki i walecznych rycerzy szwadronów spod znaku Ojca Dyrektora: „zoofile na Madagaskar!”; „wykastrować zboczeńca!”;  „oślepić go, żeby już nigdy nie mógł nic napisać na blogu!”…, - i tak dalej.

Z oddali zaś dobiegał słowiczy trel kierowanego przez prof. Brodę chóru chłopięcego śpiewającego patriotyczną pieśń do słów Boya: ”Józiu! Zostaw ten rozporek i chodź odmówić paciorek. Niech Józio przy łóżku klęknie. I powtarza głośno, pięknie: Boziu, usłysz głos chłopczyny, odpuść synów naszych winy! Polska cię na pomoc woła! Niech tradycji i Kościoła pozostanie sługą wierną, erotyzmem ni moderną, niech się naród ten nie upodli!”.

W tej podniosłej chwili do protestującego tłumu dołączyła niepokalana Matka Polka niejaka Krystyna Pawłowicz, która zebranemu pod sądem ludowi tak zabełtała błękit w głowie, iż raptem wszyscy zaczęli ćwierkać, świstać, kwilić, pitpilitać i pimpilić: Daj tu! Rzuć tu! Co masz? Wiórek? Piórko? Ziarnko? Korek? Sznurek? Pójdź tu, Rzuć tu! Ja ćwierć i ty ćwierć! Lepię gniazdko, przylep to, przytwierdź! Widzisz go! Nie dam ci! Moje! Czyje? Gniazdko ci wiję, wiję, wiję! Nie dasz mi? Takiś ty? Wstydź się, wstydź się!, - i wszyscy zaczęli bić się.

Wtedy na rozkaz od niedawna pro-unijnego ministra Brudzińskiego przyjechała rządowa policja, zapuszkowała wszystkich, jak leci, - i tak się skończyła ta anty-genderowa prymicja.

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)

Post Scriptum

Do niniejszej notki pan profesor Rafał Broda dodał komentarz [28 marca 2019, 18:21], w którym sugeruje, że portal internetowy "Salon24" jest portalem, jak to określił "dogorywającym". Więc zwracam się do wszystkich bez wyjątku Gości mojego blogu z prośbą o Państwa opinię na ten temat.

Nie bardzo także rozumiem, dlaczego Administracja S24 zaklasyfikowała tę notkę do kategorii "Rozmaitości - Osobiste", skoro jest to notka stricte politycznej natury dotycząca tematu będących na usługach władzy sędziów pokoju, a także mentalności społeczeństwa polskiego w zderzeniu z ideologią gender oraz deklaracją LGBT.

Post Post Scriptum

Jak nietrudno zauważyć, niniejsza notka ściągnęła komentarze odpornych na wszystko, co świeże i piękne grymaśników nieprzyjaznych ludziom, którym Pan Bóg dał to, czego owym kwękaczom poskąpił. Mam na myśli ich patogenne uniewrażliwienie i kompletny brak poczucia humoru. Niestety tego rodzaju ułomnością charakteryzują się urodzeni zawistnicy, których na swój prywatny użytek nazywam "ortodoksyjnymi pisowcami". I niezmiernie mi przykro, ale ta ich, dla mnie nieznośna strusiowata nielotność odstręcza mnie od partii Jarosława Kaczyńskiego. Przepraszam za mocne słowa, ale nie byłbym sobą gdybym tego szczerze nie powiedział.


echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości