Cechą charakterystyczną polskich elit politycznych od XVI aż po XVIII wiek stało się przekupstwo oponentów, ale i też korupcja na dużą skalę ze strony obcych dworów monarszych (sam król starał się kupować koterie magnackie różnymi stanowiskami). Procedura wolnej elekcji stworzyła fundamenty pod walkę stronnictw, wzmacniała "złotą wolność" szlachty, ponieważ już na samym wstępie tego procesu trwały działania/dążenia, aby przyszłego władcę ograniczyć i skrępować kolejnymi przywilejami, oczywiście dając jeszcze więcej szlachcie, a później bogatym i bardzo wpływowym magnatom – Francis Fukuyama określił ją „niewydolną oligarchią” (oczywiście na przykładzie Polski i Węgier). Demokracja szlachecka była zaprzeczeniem wolności, ponieważ działała przeciwko własnemu państwu i narodowi (chłop był ograniczony pańszczyzną a miasta krępowane prawami hamującymi ich rozwój). Kiedy w innych krajach rosły wpływy do budżetu, w przypadku ówczesnej Polski było odwrotnie.
Druga połowa XIX wieku to piękny okres rozwoju świadomości narodowej oraz potencjału demograficznego, którego fantastycznym zwieńczeniem była nie tyleż odzyskana niepodległość w 1918 roku, co wygrana bitwa warszawska w 1920 r. (wtedy urodził się Karol Wojtyła, zaś w liceum we Włocławku uczył się Stefan Wyszyński). Okres ten jest niezwykle ciekawy ze względu na rozwijającą się polską kulturę religijną.
Paradoks polega na tym, że pod koniec XIX i na początku XX wieku, polska inteligencja, chłopi i rosnąca w siłę klasa robotnicza toczyły spór z polskim duchowieństwem. Spór niekiedy gwałtowny, na przykład pomiędzy Polskim Stronnictwem Ludowy a hierarchią kościelną, jednak był to spór ożywczy (polecam książki śp. ks. prof. Daniela Olszewskiego), gdyż wpływało to na oddolne warstwy polskiego duchowieństwa, szczególnie wikariuszy parafialnych, którzy dążyli do zwiększenia działalności społecznej w parafiach. Efekt był udany, ponieważ księża coraz bardziej zwiększali swoje kompetencje kierując swoją uwagę w stronę zagranicznych uniwersytetów. Nastąpiło swoiste sprzężenie zwrotne, krytycznie nastawiona inteligencja, mniej chętna do włączania się w życie religijne (pamiętajmy, że Józef Piłsudski był socjalistą), przyczyniła się do zwrotnej reakcji Kościoła, który poprawiał stan kompetencji naukowych swoich kadr, także w zakresie nauk społecznych (ważnym prekursorem w tej dziedzinie, który wyjątkowo nadał się do stawienia oporu komunistom po 1945 r. był prymas Stefan Wyszyński).
Jednak druzgocącym okresem w naszej historii był 1945 rok. Znana badaczka Hanna Świda-Ziemba ciekawie przeanalizowała proces konformizmu polskiego społeczeństwa. Narzucona przez Związek Radziecki, ale także polskich komunistów wersja systemu politycznego, który pod szyldem "demokracji ludowej" tępił demokrację, był systemem początkowo mającym mało zwolenników. W miarę upływu czasu jednak zyskiwał coraz więcej wsparcia, szczególnie jeśli wiązał się z tym awans społeczny zablokowany w okresie międzywojennym (pamiętać trzeba o przeludnieniu wsi, edukacji na studia wyższe dla grup uprzywilejowanych). Permanentny kryzys PRL miał swoje punkty kulminacyjne, spora część społeczeństwa, zwłaszcza radykalna młodzież w 1956 roku liczyła na ludzką twarz narodowej wersji socjalizmu. Z czasem najbardziej zrewoltowana część młodzieży lewicy laickiej stała się opozycją wobec systemu (J. Kuroń, A. Michnik i inni). Owszem, rozwijały się też środowiska konserwatywne w podziemiu np. Ruch Młodej Polski, ale w realiach III RP nie tak znowu do końca docenione.
Kolejny paradoks polega na tym, że lewica laicka, która weszła w porozumienie z Kościołem katolickim uczyniła to dla przetrwania, a kiedy zmaterializowały się szanse na sięgnięcie po władzę, stała się ostrym krytykiem duchowieństwa. Powstały podziały w poprzek różnych ugrupowań politycznych, ale także budujących swoistą przepaść pomiędzy politykami lewicy i prawicy. Dzisiaj te podziały nie są już tak ostre, ale jeden pozostał na pewno. To walka polityczna pomiędzy zwolennikami sekularyzacji, naciskania na jeszcze bardziej świeckie państwo wbrew konserwatywnej części społeczeństwa. Po której stronie jest racja, kto posiada dostęp do prawdy, o tym jak najlepiej zorganizować państwo? Problem właśnie tkwi tutaj - nikt nie ma prawa do posiadania monopolu na prawdę. Politycy, opozycja, która tak uważa zaprzecza demokracji, gdyż "monopol" na swoją prawdę mają tylko państwa totalitarne. Tak więc, czy odrzucać bardzo pomocny Polsce i Polakom wpływ i dorobek polskiego Kościoła? Nie. Co więc dzisiaj znaczy, albo jakim się powinno być opozycjonistą?
Ostatni paradoks (celowo używam tego sformułowania) polega na tym, że już upadła pewna doktryna materialistyczna. Powstała następna mantra – wolność, tylko bardzo mocno utylitarna, najlepiej połączona z korzyściami materialnymi. Błędem polityki jest skupienie się wyłącznie na kwestii materialnej, ponieważ ten kierunek nie rodzi żadnych intelektualnych osiągnięć, nie zbliża, ale antagonizuje. Podobnie jak nienasycona polska szlachta, która straciła w efekcie własne państwo. Powtarzam to często, w życiu nie jest najważniejsze żeby się nażreć. Nie bądźmy tacy pazerni. Arystoteles uważał, że polityka jest sztuką, a czym ona jest dzisiaj? Na pewno w formie destrukcyjnej będzie to zawód płatnego opozycjonisty. Prawdziwą zapłatą dla polityka jest poparcie wyborcze, pieniądze to skutek uboczny i nie powinny być najważniejsze.
Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie historia oraz politolog. Zajmuje się badaniem okresu od 1945 do 1989 r. Interesuje się również bezpieczeństwem narodowym, strategią i teoriami stosunków międzynarodowych. Zawodowo zajmuje się archiwistyką.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura