seafarer seafarer
4271
BLOG

W co gra Donald Tusk?

seafarer seafarer PO Obserwuj temat Obserwuj notkę 128

Nasz były minister finansów, Jan Vincent Rostowski, który zasłynął twierdzeniem, że ‘piniędzy’ nie ma i nie będzie, kandyduje w wyborach do PE. Ale nie z Warszawy tylko z Londynu. No i dobrze. Mogą Polacy mieszkać i pracować w Wielkiej Brytanii, to mogą też kandydować w wyborach. I mówię to bez żadnej złośliwości, mimo, że J.V.R nie jest z mojej politycznej bajki. Jednak, niezależnie od wszystkich uwarunkowań, z popularnością J.V.R chyba jest krucho, bo nasz ‘król’ Europy naruszył swoją polityczną bezstronność, o której swojego czasu solennie zapewniał i oficjalnie poparł naszego człowieka w Londynie. Ale mieszkańcy Anglii nie lubią jak im ktoś obcy mówi co mają robić. I na Wyspach rozpętała się burza. Nie na darmo Anglia nazywana jest dumnym Albionem. Tym bardziej, że dumny Albion jest w tej chwili na rozdrożu. I nie ma jasności co będzie dalej. Czy wyjdzie z Unii czy też w niej pozostanie. Toteż Brytyjczycy w kwestii mieszania się obcych w ich sprawy są tym bardziej drażliwi.

W czasach, gdy Wlk. Brytania wchodziła do Unii (wtedy było jeszcze EWG), to w Europie i EWG pierwsze skrzypce (polityczne) grała Francja, która wcześniej dwukrotnie blokowała przyjęcie Wlk. Brytanii do EWG. Niemcy, owszem gospodarczo już dominowali, ale do dominacji politycznej było im jeszcze daleko. Pamięć o koszmarach wojny, którą Europie zgotowali, jeszcze się nie zatarła. Dzisiaj jest już inaczej. Francja, przy rządach swoich ostatnich, niezbyt udanych prezydentów (Hollanda i Macrona), politycznie podupadła a ich miejsce zajęli Niemcy. Od lat będąc w Europie najmocniejszą gospodarką, teraz przejęli przywództwo politycznie również. O co ich prosił, nasz najwybitniejszy podobno minister spraw zagranicznych. Choć tak prawdę mówiąc, te prośby naszego najwybitniejszego ministra spraw zagranicznych, obecnie mieszkańca Chobielin Dwór (co niegdyś był Chobielin PGR), nie miały większego znaczenia, bo Niemcy dominującą pozycję odzyskali m.in. dzięki skutecznie prowadzonej polityce historycznej. A której skutki objawiły się u nas w sposób nadzwyczaj nieoczekiwany. Na przykład taki, że wiceprezydent Gdańska niedawno mówił o ‘złym słowie Polaka’, które to złe słowo było współprzyczyną wojny (sic!). Jeszcze parę lat takiej ‘progresywnej’ polityki (copyright, poseł Grupiński, choć w trochę innej kwestii) i okaże się, że nie tylko ‘złe słowo Polaka’ było przyczyną wojny, ale że to Polacy w 1939r., napadli na Niemców i tą napaścią wywołali II WŚ.

No dobra, wróćmy jednak do czasów współczesnych i UE. U nas w Polsce jest wyraźny podział w sprawie roli i funkcji UE. Podział na euroentuzjastów i eurosceptyków. W przestrzeni publicznej, pojęcia te funkcjonują w następującym znaczeniu. Euroentuzjaści chcą pozostania Polski w UE, a eurosceptycy jakoby chcą wyjścia z UE. I Platforma a teraz również i Koalicja Europejska, robią wszystko, aby takie znaczenia tych słów się utrwaliły. Temu służyło też, oskarżanie PiS-u o dążenie do polexitu.

A jaka jest prawda? Czego, euroentuzjaści i eurosceptycy chcą w rzeczywistości? Otóż prawda jest taka, że euroentuzjaści chcą Europy federalnej, czyli scentralizowanego państwa europejskiego. Superpaństwa rządzonego z Brukseli i przez brukselskich biurokratów. Którzy to biurokraci, już dzisiaj ‘produkują’ dyrektywy i rozporządzenia z częstotliwości dwóch dziennie, przez wszystkie dni w roku włączając w to soboty, niedziele i święta. Eurosceptycy z kolei, chcą Unii wolnych narodów z zachowaniem czterech podstawowych wolności – swobodnego przepływu towarów, osób, usług i kapitału. Oczywiście ‘euroentuzjaści’ nie mogą otwarcie powiedzieć, że te cztery wolności, których zachowania chcą ‘eurosceptycy’ są złe. Więc dorabiają im gębę, że eurosceptycy chcą wyjścia z Unii, że chcą polexitu. To, że takie dorabianie gęby z prawdą nie ma nic wspólnego, nie ma znaczenia. Liczy się zdyskredytowanie oponentów politycznych i w efekcie wygranie wyborów. Tak to wygląda i tak toczy się ta podwójna, polityczna gra.

A mistrzem, tej podwójnej gry, jak już to nieraz udowodnił, jest D. Tusk. Przypomnę o jednej. To był rok 2014 i czas, gdy w UE kończyła się kadencja komisarza i przewodniczącego RE. Oczywiście nasz D. Tusk aspirował do tych stanowisk. A co ogłaszał publicznie wszem i wobec? Ano ogłaszał, że stanowisko premiera polskiego rządu to jest to, w czym się spełnia do końca. A żadne zaszczyty w Brukseli ani mu w głowie. I co? Jakiś miesiąc czy dwa później, hyc i już go w Warszawie nie było. A gdzie się znalazł? Właśnie w Brukseli, na wymagającym ciężkiej pracy i nisko płatnym stanowisku ‘króla’ (copyright BB) Europy. Które wcześniej jakoby absolutnie go nie interesowało.

Oczywiście ze ‘stanowiskiem wymagającym ciężkiej pracy i nisko płatnym’, pozwoliłem sobie na drobny sarkazm. Stanowisko przewodniczącego nie jest ani ciężkie ani mało płatne. Niemniej jakiejś pracy wymaga. A jakiej, to za chwilę do tego dojdziemy.

I teraz znów, słów kilka o euroentuzjastach i eurosceptykach. Jak wszystkim wiadomo, od trzech lat mamy do czynienia z brexitem. W 2016r., ówczesny premier Wlk. Brytanii David Cameron przeszarżował i referendum, które miało dać mu mocny mandat do reprezentowania w Brukseli stanowiska eurosceptyków, czyli Europy wolnych narodów, skończyło się jego klęską. Wspomniałem też wcześniej, że D. Tusk jest mistrzem podwójnej gry. Ale A. Merkel, jego oddana promotorka, też w tych sprawach nie jest pierwszą naiwną. Oficjalnie Niemcy mocno boleją nad brexitem. Ale tak prawdę mówiąc, to brexit jest im w to graj. Otóż Niemcy są zdecydowanymi (i A. Merkel również) euroentuzjastami. Euroentuzjastami, co oznacza w praktyce, zwolennikami scentralizowanego państwa europejskiego. Brytyjczycy z kolei, jak już mówiłem, są eurosceptykami i chcą Europy wolnych narodów. Europy, w której będą zapewnione owe cztery, wcześniej wymienione swobody - wolność przepływu towarów, osób, usług i kapitału. A sprawy wewnętrzne, każde państwo będzie sobie układało według własnego rozeznania i własnych przekonań. Co na naszym, polskim podwórku oznacza, że o tym, którędy ma iść obwodnica Augustowa, to powinna być nasza sprawa i Brukseli nic do tego. A z czym niestety, jak pokazało życie, było inaczej i Bruksela w nie swoje sprawy się wsadziła.

Najogólniej ujmując, oprócz przedstawionych już Niemiec i Wlk. Brytanii, krajobraz w Europie wśród euroentuzjastów i eurosceptyków, wygląda następująco. Francja podupadła i nie bardzo się liczy. Zresztą Francuzi tak do końca nie wiedzą kim są, euroentuzjastami czy eurosceptykami, Włosi są zajęci swoimi sprawami, Hiszpanie z kolei, mają kłopoty z Katalończykami i utrzymaniem jedności państwa. Jednym słowem Niemcy w Unii, poza Wlk. Brytanią, nie mają równorzędnego oponenta, który by im przeszkodził w realizowaniu planów budowy scentralizowanej Europy. Oczywiście scentralizowanej pod ich Niemców, przewodem. A tu proszę, jest szansa na brexit. I dzięki wyjściu Wlk. Brytanii, Niemcy mogą pozbyć się jedynego rywala, który mógłby skutecznie przeszkodzić im w realizacji tych planów.  

Toteż brexit, tak prawdę mówiąc, jest Niemcom bardzo na rękę. Ale oczywiście, publicznie powiedzieć tego nie można. No, ale od czego jest nasz mistrz podwójnej gry, D. Tusk? A w dodatku, jeszcze z pomocnikiem J.V. Rostowskim. Jest sprawą oczywistą, że JVR nie ma szans na wejście do PE z Londynu. I poparcie czy też brak poparcia ze strony DT nic w tej sprawie nie zmieni.

Ale zmienić można coś innego!

Brexit miał nastąpić do końca maja. Choć wyglądało to nieporadnie, to jednak Theresa May skutecznie brexit opóźniła. A teraz rysuje się szansa, że będzie można posprzątać po bałaganie, którego narobił D. Cameron i brexit anulować. T. May dwa dni temu zaproponowała, że umowę wyjścia z UE, którą rząd wynegocjuje z Brukselą, Brytyjczycy powinni zatwierdzić w kolejnym referendum. Jeżeli referendum tej umowy nie zatwierdzi, będzie to oznaczało, że UK zostaje w Unii.

No tak, ale Brytyjczycy są eurosceptykami i tworzenie scentralizowanego europejskiego państwa pod niemieckim przewodem, znowu będzie napotykało trudności.  

Ale od czego jest DT, wierny giermek Angeli? Na drugi dzień po tej propozycji, DT wyskoczył jak Filip z konopi z poparciem dla JVR. J.V. Rostowski do PE i tak nie wejdzie. Toteż to poparcie, przyda mu się jak przysłowiowe kadzidło umarłemu.

Ale Brytyjczycy, inaczej niż Polacy, niezależnie od opcji politycznych, nie cierpią jak ktoś obcy im się wsadza w ich sprawy. Toteż na Wyspach zapanowało wzburzenie. I zamiast wzrostu poparcia dla JVR, wzrosły nastroje antyunijne.

Czy aby nie o to, z tym poparciem dla JVR chodziło? Aby podsycić antyunijne nastroje? I aby jednak brexit się dokonał? I aby w efekcie, Niemcy mieli wolną rękę w realizacji planu stworzenia europejskiego superpaństwa?

A może jednak przeceniam naszego mistrza podwójnej gry. Może on nie wiedział, że taki będzie efekt mieszania się brukselskiego urzędnika w wewnętrzne, brytyjskie sprawy.

Może faktycznie uwierzył w swój geniusz i jest przekonany, że swoim poparciem pomoże J.V. Rostowskiemu dostać się do Parlamentu Europejskiego?

Rozstrzygnięcie tej kwestii, zostawiam już jednak czytelnikom.

seafarer
O mnie seafarer

Konserwatysta zatwardziały :) W czasach pędzących zmian - zarówno na lepsze jak i na gorsze - tylko konserwatysta potrafi odróżnić jedne od drugich, wybrać te lepsze i być naprawdę nowoczesnym!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka