seaman seaman
4506
BLOG

Choroby współtowarzyszące Donalda Tuska

seaman seaman Donald Tusk Obserwuj temat Obserwuj notkę 241

Donald Tusk poza tym, że jest liberalno-konserwatywnym socjaldemokratą z tendencją do centrum, cierpi także na choroby współtowarzyszące. Można wymienić od ręki kilka przypadłości, do niektórych się przyznaje i to nie przymuszany.

Jest to choćby zespół klasy próżniaczej, od którego nigdy nie starał się uwolnić, kultywując na każdym stanowisku. Począwszy od szefa partii, poprzez wiceszefostwo Senatu, premierostwo i unijne przewodnictwo, wszędzie tam praktykował próżniactwo. Według niego próżniactwo jest atrybutem klasy politycznej, a poczuwając się do członkostwa tejże klasy, ochoczo uprawia nicnierobienie. Więcej nawet, nicnierobienie i brak wyższych celów uznał za polityczną cnotę. Ciepła woda w kranie jest na miarę nie tylko jego ambicji, lecz także zasobów charakterologicznych.

Z kolei uzależnienie od sondaży opinii publicznej uczyniło go obiektem kpin i żartów. Jednak to poważne schorzenie - nie pozwoliło mu nawet zbliżyć się do granicy dzielącej przebiegłego politykiera od polityka-męża stanu. Jak powszechnie wiadomo ten drugi patrzy i widzi dalej niż perspektywa najbliższych wyborów. Tusk nigdy nie wybiegał ambicją poza aktualny wynik badania opinii publicznej. Były nieliczne wyjątki, jak przy kwestii podwyższenia wieku emerytalnego albo służbistej gotowości do ratowania strefy euro kosztem polskich aktywów. Co mu obiecano, ile wyliczono za te decyzje, można by zapytać choćby Angelę Merkel.

Jeśli chodzi o słowotok kontrolowany,  trzeba przyznać, że ta ułomność paradoksalnie przysparza byłemu premierowi także korzyści. Wydaje się nawet, że rozwinął tę przypadłość do rangi sztuki. Pozwala unikać odpowiedzi na kłopotliwe pytania, a przy okazji błyszczeć specyficznym rodzajem elokwencji. Imponuje pewnym kręgom, w których trzy zdania podrzędnie złożone wypowiedziane kolejno świadczą o zgłębieniu tajemnic wszechświata. Albowiem Tusk posiadł umiejętność gładkiego mówienia o niczym, robiąc jednocześnie wrażenie, że w to wierzy. Niewygodne pytanie, choćby najprostsze, zbywa kobylastym elaboratem, wysłuchanie którego zniechęca do następnego pytania.

Fobia antyreformatorska jest kolejną przypadłością, z której zasłynął były premier z koalicji PO-PSL. To zaburzenie zostało po raz pierwszy u Tuska zdiagnozowane przez Gazetę Wyborczą: Dwa lata rządów tej ekipy to dostatecznie wiele, by zorientować się, jak postrzega ona władzę. Kunktatorsko, ostrożnie, wręcz lękliwie. Wedle schematu: rzucamy pomysł, mielimy argumenty w medialnym maglu, zamawiamy sondaże i w zależności od ich wyników sprawę zostawiamy albo zgłaszamy projekt. Ale projekt minimum, wypłukany po drodze z najważniejszych propozycji(...) Jako polityk Tusk ma wiele zalet, ale reformatorem nie jest i już nie będzie – pisał zrezygnowany redaktor z Czerskiej. Zaniechanie reform Tusk maskował pociesznymi hasłami, jak np. rewolucja cichych kroków czy jesienna ofensywa legislacyjna, które porzucał nazajutrz po ogłoszeniu.

Natomiast syndrom wrodzonego braku odpowiedzialności Tusk prezentuje bez fałszywego wstydu, za to z wielką wprawą. W całej historii III RP nikt tak często nie deklarował politycznej odpowiedzialności jak Donald Tusk. On nie wzdragał się przed odpowiedzialnością, nie uchylał się, brał ją na klatę, dźwigał na barkach, ponosił brzemię, czuł ciężar i przyjmował ją. Natomiast nigdy nie ponosił konsekwencji, gdyż w jego rozumieniu odpowiedzialność polityka polega na deklaracji i na tym powinna się kończyć. Zatem premier Tusk brał odpowiedzialność za wszystko, co nawinęło się w trakcie jego rządów – za śledztwo smoleńskie, likwidację OFE, aferę hazardową, ambergoldową oraz tysiąc innych afer i to afer z prawdziwego zdarzenia, a nie wymyślonych przez Gazetę Wyborczą. A potem dalej rządził w poczuciu odpowiedzialności i dobrze spełnionego obowiązku. Jego premierostwo zakończyło dwóch kelnerów z warszawskiej knajpy. Ale za swój koniec odpowiedzialności już nie wziął, obarczył nią ruskich.

Poważni badacze uważają, że psychoza antypisowska zalęgła się w umyśle Tuska, gdy zarówno przed PO jak i PiS pojawiła się realna szansa zdobycia władzy. Podwójna porażka wyborcza Platformy w 2005 roku dopełniła miary frustracji. Od tamtego czasu jedynym programem politycznym premiera z Sopotu był antypisowski hejt.

Na początku swoich rządów premier Tusk uroczyście deklarował politykę miłości i zaufania, niedługo potem delegował obscenicznego chama z Lublina, żeby niszczył fundamenty godnościowe prezydentury Lecha Kaczyńskiego. To był początek i chociaż twarzą był kto inny, to Tusk był natchnieniem oraz inspiracją przemysłu pogardy. Tak jest do dzisiaj. Wystarczy poczytać jego tweety, w których rzuca na adwersarzy najpodlejsze pomówienia bez cienia dowodu.

Dwubiegunowa obsesja na tle kota odwróconego ogonem dręczy szefa Europejskiej Partii Ludowej chyba od zawsze. Utrzymując się z polityki, Tusk od polityki się odżegnywał. Będąc politykiem, publicznie politykę deprecjonował. Różne wersje sztandarowego hasła jego partii (Nie róbmy polityki…) po dziś dzień przywoływane są jako przykłady zakłamania w polityce.

Potrafi w tej samej wypowiedzi bez zastrzeżeń aprobować, że belgijski rząd nie testuje masowo obywateli na koronawirusa i potępiać polski rząd za to samo. Na jednym oddechu apeluje do posłów opozycji o współpracę i jednocześnie grozi im, że wyginą jak dinozaury.

Po Marszu Niepodległości miliony telewidzów oglądały scenę, gdy policjant kopniakami skatował demonstranta, a po marszu Donald Tusk gromił ludzi, którzy kopią policjantów.

Ta bezczelność zapiera dech w piersiach, to fakt. Tusk wydaje się stosować zasadę, że kłamstwo musi być monstrualnie bezczelne, żeby elektorat uznał informację za wiarygodną. 

seaman
O mnie seaman

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka