Po wzięciu udziału w szkolnym konkursie " Mam talent " w moim życiu zaczął się okres wielkiej, muzycznej smuty. Pani profesor uznała, że dysponując takim głosem nie mogę ot tak po prostu nie umieć śpiewać. Wzięła mnie zatem na muszkę i przy każdej okazji zmuszała do wokalnych popisów przed całą klasą. Utwory wykonywałem z taką interpretacyjną dezynwolturą, aż ławki podskakiwały, a pani profesor uważała, że ją przedrzeźniam i robię sobie z przedmiotu pod nazwą wychowanie muzyczne najzwyklejsze jaja. W zwiazku z tym pała słała się gęsto. Na szczęście pani profesor była o wiele pilniejszą nauczycielką niż my uczniami i robiła mnóstwo sprawdzianów z historii i teorii muzyki, więc te pały udało mi się przykryć jakimiś trójkami i klasę I ukończyłem z naciąganą trójczyną. W II klasie nie było lepiej, jednak w drugim półroczu całkowicie uformowałem się jako mężczyzna, wszystko uległo naprostowaniu, łącznie z głosem, który stał się jeszcze mocniejszy i nie tylko głos.
A śpiewać czysto dalej nie potrafiłem. Nie byłem przecież misiem Colargolem i nie mogłem udać się do króla ptaków, żeby ofiarował mi słuch muzyczny. W średniej szkole mało kto wierzył w takie bajki, wiedzieliśmy już skąd się biorą dzieci i uważaliśmy. Kiedy pani profesor zorientowała się, że mutacja nie ma związku z moim śpiewem rodem z chińskiej opery, poluzowała. Doszła do wniosku, że nawet najlepszy polski treser psów, sierżant MO Franciszek Szydełko ( wychowawca Szarika i psa Cywila ) nie nauczy psa miauczeć. Jednak nie pozostawiła mnie samopas. Nałożyła na mnie rodzaj pańszczyzny polegający na obowiązku przygotowania, w ciągu półrocza, 2- 3 referatów z historii muzyki. Tak zostałem klasowym Bogusławem Kaczyńskim. Spodobało mi się to. Za niezwykle merytoryczny referat o Musorgskim i " Mogucziej kuczce " otarłem się nawet o piątkę. Piątki jednak nie dostałem ponieważ byłoby to mocno demoralizujące dla tych uczniów, którzy śpiewać umieli. To tak jakby pani nauczycielka postawiła małemu Bronkowi Komorowskiemu piątkę z dyktanda. Dzieci odebrałyby to jako wielką niesprawiedliwość, nawet gdyby nie widziały tego pokreślonego na czerwono dyktanda. Referaty zatem sypały się jak z rękawa, pani profesor zaczęła na mnie patrzeć okiem nieco przychylniejszym i wszystko wydawało się zmierzać kierunkiem bezkolizyjnym do miłego zakończenia. Nie w moim jednak życiu, ja jestem w czepku urodzony i jak coś ma się spieprzyć to się spieprzy. Widać ten czepek był założony na lewą stronę. Oprócz pisania referatów, miałem obowiazek czytania nut : solmizacyjnie i literowo. Każdy przerabiany utwór. Szedłem ze śpiewnikiem pod tablicę i czytałem.
- Fa, la, sol, fa, sol, fa, fa, la, do, si, fa, si, la,la itd
Tu pojawiał się problem, jestem leworęczny, więc zaburzona lateralizacja, odwrotne widzenie, lustrzane odbicie, przestawianie literek i sylab w wyrazie. W warunkach stresu bojowego, pod tablicą te wszystkie defekty ulegały spotęgowaniu. Nutki ożywały i zaczynała się gonitwa po pięciolinii, a klucze wiolinowe jeszcze się do tego wcinały i bemole i krzyżyki. Za dużo tego jak na jedną, skołataną głowę. Na szczęście dysponowałem w owym czasie pamięcią niemal doskonałą, więc niczym muzyk koncertujący, potrafiący grać bez nut, uczyłem się nut na pamięć. Jak to się mówi wśród muzyków zawodowych : potrafiłem grać bez kwitów. Tragedia wydarzyła się w III klasie, pod koniec pierwszego półrocza. Przerabialiśmy akurat" Hymn Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej " Na tej demokracji to niejednemu się noga powinęła. Wezwany do tablicy, z nutami jak jakiś Ivo Pogorelic stanąłem przed panią profesor i rozpocząłem czytanie nut. Przegiąłem jednak, udałem wielkie skupienie i dodatkowo zacząłem skakać palcem po pięciolinii. Pani profesor zaczęła mi się badawczo przyglądać... i nagle, łuup ! smyczkiem po śpiewniku.
- Jaka to nutka ?
- Re
- A ta ?
- Sol
- A ta ?
- Si
I znowu jak przy okazji konkursu " Mam talent " ledwie zdążyłem uskoczyć za panino. Gdybym tego nie zrobił nie pisałbym tych słów.
Krzyk pani profesor prawie rozrywał szkolną izbę.
-Luuudziee ! Ludzieeee ! trzymajcie mnie, ja go zabiję ! On nie zna nut, jak ty to zrobiłeś ? to moja największa klęska pedagogiczna ! Jak ty doszedłeś do III klasy nie znając nut ? To jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło. Luudziee ! ja go zniszczę. Tego jeszcze w tej szkole nie było, ale będę na radzie pedagogicznej wnioskować o pozostawienie ciebie w III klasie, a jak się nie uda to będziesz miał poprawkę z wychowania muzycznego. Ja ci tego nie daruję, nie puszczę płazem. Zniszczę ci ty oszuście i muzyczny hochsztaplerze.
Wielkim łukiem, poza zasięgiem smyczka pani profesor wróciłem do ławki, byłem zdruzgotany. Czułem się jak Salieri wykopany z dworu Habsburgów przez Mozarta. To była moja muzyczna klęska totalna. Poprawka z matematyki, chemii, fizyki to nawet w jakiś sposób nobilitowało, ale ze śpiewu ? Gorsza byłaby chyba tylko poprawka z WF - u. Po lekcjach poszedłem prosto do cukierni, kupiłem dwa ptysie i rurkę z kremem. To mój zestresowany mózg domagał sie cukru. Mózg " odżywia " się cukrem i w warunkach stresu potrzebuje go sporo, aby sobie ze stresem poradzić. Znaliśmy już w III klasie inne sposoby radzenia sobie ze szkolnym stresem, przecież na odstresowujących imprezach nie częstowaliśmy się wzajemnie kostkami cukru, jednak w biały dzień nie mogłem na bezczelnego iść do sklepu monopolowego. Czekając na zapadnięcie zmroku, włócząc się po mieście na jakimś pochylonym parkanie natrafiłem na ogłoszenie treści następującej ...
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Inne tematy w dziale Rozmaitości