Nigdy nie hołdowałem zasadzie ludzi roztropnych i zapobiegliwych w brzmieniu następującym : co masz zrobić jutro zrób dziś, a co masz zjeść dziś zjedz jutro. Zwykle to co mam zjeść jutro, zjadam dziś, a co mam zrobić jutro często nie robię w ogóle. Do tej pory jakoś mi się udawało. Choć zasada wspomniana na wstępię wcale zła nie jest. Właśnie się o tym przekonałem. Po zapchaniu się na maxa ciasteczkami z Belem chciałem napisać notkę, ale przecież ja taką notkę już napisałem " wczoraj " a konkretnie to dwa lata temu kiedy również nafutrowałem się ciasteczkami z Belem. To co ja będę męczył klawiaturę w dzień świąteczny. Odpoczywam. Nic nie robię tylko napycham się ciasteczkami, a co mam robić kiedy portugalskie bułeczki " łezki " są niezbyt smakowite i gdyby zmienić im kształt, dodatkowo nieco powiększyć to niczym nie różniłyby się od angielskich hamburgerowych buł.
Notka z recyklingu.
Dzięki reklamie batonikow " Mars " wiemy, że w wiekach minionych mnisi prócz umartwiania się, kontemplacji i modlitwy zajmowali się działalnością stricte biznesową, a konkretnie produkcją. I bardzo dobrze, dzięki ich pracowitości, wytrwałości, skłonnościom do eksperymentu możemy odkorkować szampana, posmakować niezłych serów, a ja mam w sklepie za rogiem nienajgorsze piwo " Abbey " ( opactwo ) Oczywiście nie wszycy mnisi pracowali w browarnictwie, winiarstwie, czy byli serowarami. Niektórzy z nich z benedyktyńską cierpliwością przepisywali inkunabuły ( trudne słowo, były prezydent jak nic posadziłby dwa ortograficzne ) kładąc podwalinę pod nowoczesną poligrafię. Tych nazywamy Benedyktynami. Franciszkanie rozumieli mowę zwierząt, więc jak sądzę prowadzili schroniska dla zwierząt, oraz uczyli nas miłości i szacunku dla naszych czworonożnych przyjaciół. Najgorzej w biznesach wiodło się Karmelitom, ci często nie mieli nawet na kupno obuwia. Dlatego nazywamy ich Karmelitami bosymi.
Braciszkowie z zakonu Hieronimitów nie byli wyjątkiem. Też pracowali w trudzie i znoju, przy okazji pozostawiając w schedzie zabudowania klasztorne w Belem ( Betlejem ) pod Lizboną. Klasztor Hieronimitów to perła portugalskiej architektury, przykład tzw. stylu manuelińskiego, czyli bardzo specyficznego portugalskiego, późnego gotyku. Uroda niesłychana, miejsce cudowne do tego stopnia, że to tu a nie gdzie indziej zdecydowano się podpisać Traktat lizboński

Klasztor Hieronimitów w Belem
Hieronimici z Belem zajmowali się głównie produkcją jaj, powody były dwa. Czasy były przedkrochmalne, a białe habity Hieronimitów wymagały ciągłego usztywniania, do czego białko z jajek nadaje się tak samo jak krochmal. Nadwyżki jaj sprzedawano producentom " Porto " którzy białka używali do klarowania wina. Pozostawał nierozwiązany problem żółtek, które nie nadawały się do niczego. Można było wykoncypować ajerkoniak, cóż to jednak jest za napój ? Próbowałem się przekonać jako młody człowiek, ale się nie udało. Czułem się dwoiście, nie wiedziałem czy jestem już dorosły i normalnie drinkuję, czy może jestem małym chłopcem i zajadam kogel - mogel ukręcony przez mamusię. Niemcy wymyślili niech Niemcy się tym raczą. Z " Porto " nie wolno robić ajerkoniaku, bo " Porto " to " Porto " czyli po naszemu portwajn i swoją moc posiadać musi. Nie wolno było psuć portwajnu i z innych powodów. Istniały już przepisy o ochronie marki, regulujące sprawy związane z produkcją, z regionem w którym to wino można wytwarzać i z tym co jest a co nie jest tym wybornym trunkiem. Powołanie działającego do dziś Instituto do Vinho do Porto nie miało na celu stworzenia dodatkowych, rządowych etatów dla swojaków, lecz ochronę konkretnego, gospodarczego interesu Portugalii. Aż nie chce się wierzyć, że był do niedawna kraj w Europie, którego premier uważał, że najważniejszą sprawą państwową jest gra w piłkę nożną w czwartek o godzinie 18:00
Tymczasem problem żółtek pozostaje w dalszym ciągu nierozwiązany. Wreszcie ktoś z Hieronimitów wpadł na pomysł, by te wszystkie żółtka spożytkować piekąc ciasteczka z kremem. Tak powstało znane w kręgu portugalskiej kultury, również w dawnych koloniach, Pasteis de Belem, niewielkie ciasteczko z budyniowym nadzieniem, posypywane cukrem i cynamonem. Ciasteczko, którym każdy Lizbończyk zaczyna nowy dzień.
Prawdziwe Pasteis de Belem można kupić jedynie w cukierni znajdującej się obok klasztoru Hieronimitów, która jak głosi neonowa reklama jest Unica Fabrica dos Pasteis de Belem. " Fabryczka " zwykle pęka w szwach, więc aby kupić to niewielkie ciasteczko za jedyne 1,02 euro, trzeba odstać czasem w długiej kolejce. Kolejka pewnie bierze się stąd, że prawdziwe Pasteis de Belem można kupić jedynie w Belem, identyczne ciasteczka kupione poza Belem nie posiadają chyba certyfikatu Hieronimitów bo nazywają się Pastel de Nata.

Po spożyciu ciasteczka można udać się na zwiedzanie Belem, można zacząć zwiedzanie od zajezdni tramwajowej przy Rua Primeiro de Maio, ale to tylko jak ktoś lubi pojazdy szynowe. Można zacząć od muzeum powozów, potem klasztor Hieronimitów i koniecznie Pomnik Odkrywców odsłonięty w pięćsetną rocznicę śmierci Henryka Żeglarza. Na pomniku wszyscy święci wielkich odkryć geograficznych z Vasco da Gamą, Magellanem, Diasem.

Potem oczywiście Torre de Belem, forteczna budowla strzegąca ujścia Tagu, która na skutek trzęsienia ziemi w 1755 roku " przeniosła " się ze środka Tagu na jego brzeg. W wieży przez dwa miesiące więziony był feldmarszałek armii tureckiej Murad Pasza, obrońca zrewoltowanego Wiednia w czasie Wiosny Ludów oraz wódz powstania węgierskiego, który zaczynał karierę jako skromny podporucznik Józef Bem u Napoleona. Takie to są ciasteczka do obejrzenia w Belem. Przy okazji można zahaczyć o muzeum armii portugalskiej.

Inne tematy w dziale Rozmaitości