Siukum Balala Siukum Balala
2663
BLOG

Dwa dni z życia Iwana Iwanowicza

Siukum Balala Siukum Balala Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 93

Gdański port lotniczy im. Lecha " Bolka " Wałęsy spowiła noc ciemniejsza niż myśli krążące po korytarzach IPN - u. Ooo ! przy okazji zagadka literacka. Skąd pochodzi powyższy cytat dość mocno przeze mnie przerobiony ? Dla zwycięzcy nagroda. Noc rzeczywiście była ciemna, bezksiężycowa, a ciemne, wiszące nad wieżą kontroli lotów chmury sytuację mocno pogarszały. Ruch w porcie lotniczym ustał, nieliczni pasażerowie snuli się bez celu i sensu, jedynie menadżer powierzchni poziomych swoim elektrycznym pojazdem z szeroką szczotką nabłyszczał posadzki, on jeden miał sensowne zajęcie. Nuda.

Dwa dni z życia Iwana Iwanowicza

Mógłbym - dla zabicia czasu - porozmawiać z siedzącą naprzeciw dziewczyną z kucykiem.

Dwa dni z życia Iwana Iwanowicza

Tylko po co ? nie napisałbym wówczas notki. Uwielbiam chwile kiedy wszystko co nie moje odleci, a moje ma dopiero przylecieć za 4 godziny i zabrać mnie do małżonki mojej Zofii. Całe cztery godziny do mojej wyłącznej dyspozycji. Tylko ludzie nie mogący dogonić zegarka, ludzie ścigający się z kalendarzem potrafią docenić takie 4 godziny dodane do doby całkowicie extra. Można je spożytkować na sto sposobów. Można poskładać miniony dzień, można przygotować się do dnia następnego, można poczytać. Tylko po co ? Kiedy lepiej jest samemu coś napisać, a potem dopiero przeczytać. Co własne to własne. Można oddać się wspomnieniom, bądź rozmyślaniom o niczym. Ja wybrałem wszystko naraz : wspomnienia, rozmyślania o niczym, a w konsekwencji pisanie notki. We wczesnej młodości czytałem jakieś  radzieckie wojenne opowiadania. O dobór lektur dbała partia i najwyższe czynniki państwowe, więc nie były to opowiadania Sołżenicyna ani nawet Szałamowa. Pierwsze legalne, polskie wydanie Sołżenicyna w tłumaczeniu Jerzego Pomianowskiego to 1990 i Nowe Wydawnictwo Polskie. Tak stoi na mojej półce. Pewnie Fadiejew, albo jakiś Paustowski czy może nawet Erenburg albo Tołstoj - junior ? Nieważne. Rzecz była - powiedzmy - o Iwanie Iwanowiczu szeregowcu Armii Czerwonej. Front stał pod Moskwą, więc mimo srogiej zimy było naprawdę gorąco. Szeregowiec Iwan Iwanowicz otrzymał na pocztę polową  list od  matki. W kołchozie źle się działo, wszyscy zamiast pracować zaciągnęli się do wojska. Mechanizator również, a tu jak na złość centrufuga się zepsuła, ojciec chory znikąd pomocy, a plan niewykonany. Front potrzebuje nie tylko armat ale i masła. Cóż było robić. Poszedł Iwan Iwanowicz do dowódcy, naświetlił problem i zdarzyła się rzecz niezwykła. Mimo, że front stał pod Moskwą to przepustkę dostał. Na 48 godzin, ale dobre i to. Pojedzie, naprawi centryfugę, pokrzepi chorego ojca wiadomościami z frontu, uściska matkę. Jednak co by nie twierdziła wraża propaganda to w Armii Czerwonej w sposob właściwy i ludzki traktowano żołnierskie masy. To nie armia amerykańska gdzie byle  generał bezkarnie policzkuje żołnierza. Wsiadł Iwan Iwanowicz w przejeżdżający akurat eszelon i pojechał do kołchozu. Jadnak mimo wysiłków Komisarza Transportu tow. Kaganowicza pociągi nie jeździły w sposób jaki zadowalałby  ludzi radzieckich, wiadomo front pod Moskwą, więc szeregowiec dotarł do kołchozu późną nocą, mocno spóźniony. Ucałował matkę, ojca i natychmiast zabrał się za naprawę centryfugi. W drogę powrotną ruszył ze świtem, obiecał dowódcy, że weźmie udział w natarciu. Nie zawiedzie. Ojcu powiedział jedynie tyle ile żołnierz frontowy powiedzieć może. Wojsko ma bowiem swoje tajemnice, ale ojciec i tak sobie dopowiedział to czego syn powiedzieć nie mógł, gdyż czytał " Prawdę " ... i tak pokrzepiony zasnął. Iwan Iwanowicz pożegnał matkę, otarł łzę, wzuł walonki i tyle go w kołchozie widzieli. Służba nie drużba. Na Dworzec Kazański dotarł na 6 godzin przed natarciem. Do jednostki dotrze w dwie godziny... i jemu los ofiarował 4 godziny extra, które spożytkować mógł na sto sposobów. Jak i ja. 
Wybrał sposób najwłaściwszy, wiedział, że metrem musi dojechać na stację Ochotnyj Riad. Zobaczy wreszcie to co tak bardzo pragnął zobaczyć, pragnął tego przez całe swoje krótkie życie. Niestety jako kołchoźnik pozbawiony paszportu nie mógł ot tak sobie wsiąść przed wojną do pociągu i przyjechać do Moskwy. Wojna to jednak niegłupi wynalazek - pomyślał - jeździsz gdzie chcesz, eszelon łapiesz jaki chcesz, robisz co chcesz, milicja o paszporty nie pyta, a przepustkę dowódca zawsze chętnie wystawi. Do Moskwy przyjechać możesz  jakbyś miał tu  meldunek. 
- Ech ! życie, aż chce się oddychać - rozmarzył się. 
Wyszedł ze stacji metra, zimne powietrze chlusnęło w twarz niczym faszystowska nawałnica w 1941. Mógłby zostać w ciepłej, nieogrzewanej poczekalni Dworca Kazańskiego, cóż to jest  minus 10 stopni ? dla takiego  kołchoźnika jak Iwan to wprost sauna. Minus 35, o to już w policzki szczypie. Musi iść, to musi wydarzyć się dziś - myślał gorączkowo mimo 35 stopniowego mrozu. Tylko gdzie, którędy ? nie znał Moskwy. 
- Obywatelko, którędy najszybciej i najkrócej do Spasskiej Baszty - zagadnął staruszkę  przytupującą przed stacją metra Ochotnyj Riad.
- Synok, toż to już tu, pięć minut marszu dla takiego żołnierzyka jak ty. Wyjdziesz na Plac Czerwony i zobaczysz, nie można się pomylić. 
-Dziękuję mateczko, zejdźcie na dół do metra, kipiatok już wydają. Zamarzniecie tu. 
Ruszył dziarsko w kierunku wskazanym przez starowinkę. Wzruszenie i stalowa rękawica mrozu trzymała za gardło  jak faszystowska bestia. Czytelnik bardziej bystry, zorientowany w radzieckich realich i w radzieckiej literaturze tamtych czasów pewnie zaraz mi wytknie, że to jest historia  kompletnie zmyślona, że tu nie ma prawdy czasu itp. rzeczy. Zapyta - a dlaczego żołnierskie buty Iwana Iwanowicza nie skrzypiały na śniegu, skoro było minus 35  ? To ja takiemu czytelnikowi odpowiem natychmiast 
- A figę ty się znasz na radzieckiej technice, Iwan Iwanowicz szedł w walonkach, a te buty nigdy nie skrzypią na śniegu. Tego typu buty zostały skonstruowane specjalnie dla " rozwiedki " a Iwan Iwanowicz służył właśnie w " rozwiedce " o czym wcześniej nie informowałem z powodu tajemnicy wojskowej. O takich butach żołnierze Wehrmachtu pod Stalingradem mogli jedynie pomarzyć. Ich przemysł produkował  wprawdzie podróby, ale sami widzicie, że to była kompletna żenada. 

Dwa dni z życia Iwana Iwanowicza

Wyszedł na Plac Czerwony, zachłysnął się widokiem, wszystko wyglądało jak na fotografii w " Prawdzie " i kremlowski mur, i mauzoleum Lenina, i Kreml, Sobór Wasyla Błogosławionego. Wszystko jak 1 - go Maja, wszystko jak w " Prawdzie " brakowało tylko rozradowanego pochodu i tow. Stalina przyjaźnie wymachującego do robotników, żołnierzy i moskiewskiej inteligencji. Tuż obok GUM, jakby dla niego stała " bytowaja skamiejka " 
- Ech ! władza radziecka, o wszystkim pomyśli, nawet o tym żeby obywatel miał gdzie siedzieć - rozmarzył się znowu mimo trzaskającego mrozu. 
Zanim dojdzie do Spasskiej Baszty, którą już widział, postanowił zapalić. Usiadł na ławeczce, rozparł się, dziś był jego dzień. Zakurzy sobie, ale nie takiego chudego ćmika jak w okopie. Dziś skręci sobie papierosa jak burżujskie cygaro, nie pożałuje " Prawdy " ani samosiejki. Spali do końca, do paznokcia, nie uroni dymka. Taki dzień jak dziś, być może nigdy się już nie trafi - pomyślał. Z walonki wyciągnął ostatni egzemplarz " Prawdy " rzucił okiem - po raz któryś z rzędu - na wstępniak byłego redaktora naczelnego Lwa Mechlisa, zaczynający się słowami  " Żołnierze przyszła pora bić faszystowskiego gada... " znał to na pamięć. Tu znowu jakiś bystrzejszy pisowiec zapyta z głupia frant : a któż to był ten redaktor naczelny Lew Mechlis, czy to ktoś taki jak nasz red. Michnik ? głupie pisowskie pytanie. Oczywiście, że nie. Redaktor naczelny Mechlis służył partii i rządowi sowieckiemu do samego końca, a red. Michnik zrobił wszak woltę i obecnie służy - jak najlepiej  potrafi - opozycji. Powodów tej wolty, ja jako pisarz radziecki nie znam, jakiś miękki kręgosłup ? 
Z wewnętrznej kieszeni szynela wyciągnął kapciuch z samosiejką, wziął dobrą garść. 
Urwał prawie ćwierć pierwszej strony " Prawdy " i skręcił papierosa, którym spokojnie mogłoby napalić się czterech krasnoarmiejców. Zaciemniony Plac Czerwony ( front stał pod Moskwą ) rozświetlił na krótką sekundę ognik zapałki. Czerwonoarmista Iwan Iwanowicz zapadł się w aromatyczny dym samosiejki i farby drukarskiej z ostatniego numeru " Prawdy " Kwadrans później, ze ściśniętym gardłem, na drżących nogach, ruszył w stronę Spasskiej Baszty.  Ciąg Dalszy Nastąpi.

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (93)

Inne tematy w dziale Rozmaitości